RSS

Ogame: Prawie jak komiks [76]



"Ktoś... oczywisty".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Są rzeczy oczywiste i niezmienne, stanowiące swego rodzaju pewnik we wszechświecie. Na przykład czarna dziura podczas ekspedycji pojawi się dopiero wtedy, gdy wyśle się na nią wszystkie swoje najlepsze statki, czy samotna wyrzutnia rakiet na opuszczonej planecie, która zdoła się zreperować przynajmniej czternaście razy po zniszczeniu, zanim w końcu stwierdzi, że nie warto bronić tej jednej kopalni metalu na trzecim poziomie.

Takim samym pewnikiem jest "rozwój". Każda cywilizacja musi się rozwijać, przeć naprzód w wymagającym wyścigu technologicznym, rozwijać wpływy i ekonomię! A gdy skończy się miejsce na rodzimej planecie, założyć i kolonię...

Dobrze wiemy, że geneza założenia kolonii "Z szynką i oliwkami" nie jest tak wzniosła i patetyczna. Na rodzimej planecie Timmiego ciągle leżały odłogiem ogromne połacie pięknego terenu, tylko czekającego na zagospodarowanie. Ale trzy i pół tysiąca antymaterii piechotą nie chodzi, a za budowanie fabryk, nowy imperator by ich nie dostał. Nigdy jednak Timmy nie spodziewał się, że po założeniu własnej kolonii, będzie musiał się nią kiedykolwiek zajmować! Brutalny wszechświat z całą pewnością był niezwykle bezlitosny i pełen zasadzek...

Timmy podniósł smętnie wzrok. W sali tronowej było ciemno, wszystkie piece stały wygaszone i każdy z jego poddanych smacznie spał, jak przystało na trzecią w nocy. Tylko on siedział na tronie wpół przytomny od zmęczenia, a jego gładkie, królewskie lico oświetlało jedynie niebieskie światło z ekranu laptopa, leżącego na władczych kolanach. PING! Przyszło powiadomienie... Król smętnie spojrzał na wiadomość... Czuł, że nie ma już siły patrzeć na kolejną informację... To na pewno akcja szpiegowska. No przecież nie prośba o wsparcie, bo jakaś wielka armia niezniszczalnych sond szpiegowskich niszczy kosmos. Zaśmiał się. Zamknął laptopa i niemalże natychmiast zasnął na swym tronie...

***

BUM! Ogromna implozja wstrząsnęła pobliskimi statkami, kiedy cały okręt wojenny został po prostu wessany przez mini czarną dziurę, powstałą po uszkodzeniu jego silników nadprzestrzennych. Towarzyszące mu krążowniki niczym spłoszone owieczki zaczęły uciekać desperacko, lecz szarańcza małych, czarnych pojazdów dopadła również i ich. Kule pełne antenek i satelit po prostu obsiadły bojowe statki, żeby po chwili pozostawić po nich jedynie swobodnie fruwające szczątki. Rozległ się złowieszczy śmiech wrogich pojazdów, który brzmiał jak "kekekekek". Zadowolona z siebie szarańcza ruszyła przez powstały wyłom w linii obrony. Pędziły przerażająco szybko, prawie jak samo światło, lecz nagle pojedyncze pociski laserowe ze śmiertelną precyzją zestrzeliły wrogów jeden po drugim. Obrońcy wystrzelili czternaście pocisków z siłą równą ponad półtora miliona obrażeń. Agresor nie zdążył nawet zareagować...

Z ciemności wyłonił się Niszczyciel - ogromna stacja bojowa, stanowiąca centrum dowodzenia całej obrony przed apokalipsą. W jego wnętrzu, w ogromnej sali radziło się całe grono dowódców, którzy w pocie czoła próbowali wymyślić jakiś rozpaczliwy plan obrony. Głowili się oni nad wielkim, hologramowym stołem, który wyświetlał właśnie w powietrzu ogólny zarys pola bitwy. Nie wyglądało to dobrze. 

"Musimy zjednoczyć galaktykę!" - rzekł przywódca planety "Lubie moją mamę", najbardziej zaawansowanego technologicznie świata w tej części galaktyki. Cała szarańcza złowieszczych sond szpiegowskich wysłanych przez Obrońcę Ciastek miała zniszczyć wszelkie życie, lecz ludzkość postanowiła stanąć do walki i pokazać z jakiej gliny jest ulepiona! ... No dobra, na pewno nie z solidarnej... Chociaż, w sumie to nawet nie o solidarność chodzi. Tylko o możliwości. No bo co te pojedyncze "wioski" miały wystawić do walki? Transportowce? Lekkie myśliwce? Tylko "Lubię moją mamę", flota z "Pepperoni i 2x ser" oraz mizerne działa obronne na kolonii "Z szynką i oliwkami" (gdzie akurat toczyła się bitwa), brane były w ogóle pod uwagę. Reszta stanowiła mięso armatnie... 

- Nie mamy szans. Kilkaset tych małych pierdolotów napiera od wschodu. Tamtejsze krążowniki ledwo już popyrkują - burknął jeden z dowódców, brodaty brunet o sporym wąsie. - Musimy szybko coś wymyślić, albo ludzkość upadnie!
- Formalnie to nie ludzkość upadnie, tylko ukradną nam trochę surowców... - Napomknął młody chorąży, ale inni zganili go natychmiast, zanim ten zdążył dokończyć!
- Cicho siedź, podlotku! Nie rozumiesz powagi sytuacji! Wszyscy upadniemy!
- Dobra, dobra... - Burknął i usiadł cicho w kącie. 
- Mam pomysł! - Zawołał nagle inny oficer, siedzący po przeciwległej stronie stołu. - A jakby tak.. - Tu zrobił pauzę, żeby zbudować napięcie... - Rozkazać komuś wygrać bitwę! - Wypalił radośnie.

Inni spojrzeli na niego, wytrzeszczając oczy. 
- Przecież ten pomysł jest... GENIALNY - zawołali dowódcy  niemalże chóralnie.
- Wyślemy kogoś w sam środek bitwy, żeby ten zniszczył sam wszystkich wrogów - kontynuował pomysłodawca. - Tylko to musi być ktoś charakterystyczny, ktoś heroiczny. Ktoś... oczywisty. 

***

- Przyjąłem... mamy wbić się w linię wroga i wszystkich powystrzelać - potwierdził kapitan Jack.
- Przepraszam - wtrącił się Steve, nie będąc w pełni przekonany co do słuszności planu. - Ale czy jesteście pewni, że to dobry pomysł posyłać na misję samobójczą pojazd typu krążownik, który zdaje się być przekąską dla tych zmutowanych sond szpiegowskich, kiedy wasz Niszczyciel niszczy je na strzał?

Nastała w radiu cisza, żeby po chwili odezwał się pełen przekonania głos:
 - Oczywiście! Bez odbioru!
- Wojna... - Skomentował z filozoficzną głębią Jack i otwarł całkowicie przepustnicę silników. Steve odznaczył kolejną kreskę na swoim liczydle "Prawdopodobnie za chwilę zginę".


< poprzedni                                                                                          następny >

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz