RSS

Eryk Salamon - Stwór z lasu


Opowieść została wysłana przez Eryka Salamona.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mag Mirnal znów podskoczył na swym siedzisku, gdy kareta natknęła się na głęboką nierówność na trakcie. Podróż przerodziła się w istny maraton przeszkód i zaczynał mieć jej powoli dosyć. Ostatniej zimy skończył sześćdziesiąt lat, które w większości przeznaczył na zgłębianie wiedzy magicznej w Królewskiej Akademii Sztuk Magicznych, a teraz wytrzęsie go za wszystkie te lata, które poświęcił nauce. Miał dość wykładania dla tych durnych nowicjuszy w Szkołach Elementarnych, którzy większość lekcji przeznaczali na idiotyczne, szczeniackie wygłupy. Miał dość wszystkiego!

Wehikuł znów podskoczył, a czarodziej niemalże nie wykipiał ze złości. Oburzony chwycił w rękę trzymaną za pasem różdżkę i wystawił swą głowę przez okno pojazdu. Długa broda omal nie wkręciła się w pędzące koło. Na szczęście zdołał ją szybko chwycić w wolną dłoń i zabezpieczyć z powrotem we wnętrzu kabiny. Wymierzył dzierżonym przedmiotem w stronę tylnej osi karety, szepcząc pod nosem słowa:
Amortizus jazdus! – z różdżki błysnęło jasnopomarańczowe światło, które zataczając kręgi przy tylnych kołach, stworzyło coś w rodzaju sprężyn.

Powstałe urządzenia, gdy tylko kareta napotykała nierówność, kurczyły się, minimalizując nieprzyjemne telepanie, jakie odczuwał podczas jazdy podróżny. To z pewnością umili magowi jazdę do zgrai kolejnych otumanionych nowicjuszy. Mirnal zasiadł z powrotem wygodnie w swej kabinie, delikatnie poprawiając brodę. Na jej urośnięcie musiał czekać kilkanaście długich lat, lecz duma podczas oglądania metrowej plątaniny ciemnoszarych włosów była nieopisana. Nie każdy może się taką pochwalić, to samo tyczy się jego wiernej różdżki. Wyrzeźbił ją jeszcze w czasach Szkoły Elementarnej z mocnego, cisowego drewna. Przy tworzeniu dużą wagę przywiązywał do walorów estetycznych, stąd też na rękojeści widać zdobienia w postaci szlachetnych kruszców, a przy zwieńczeniu dumnie prezentował się jasnozielony ametyst. Każdy mag, nieważne jaką wiedzę magiczną by posiadł, bez swej różdżki staje się zwykłym śmiertelnikiem. To ona pozwala uwolnić moc drzemiącą w czarodzieju i przerodzić ją w zaklęcie. Nic więc dziwnego, że Mirnal dbał o nią jak o własną matkę, pieszcząc i upiększając coraz to nowymi wzorami i runami. Była jego oczkiem w głowie.

Nagle kareta zatrzymała się gwałtownie, a rozpieszczony wygodną jazdą mag wylądował boleśnie pod swoim siedziskiem. Z zewnątrz dało się usłyszeć donośny krzyk woźnicy:
Jaśnie Panie! Coś leży na trakcie i nie wygląda mi to na zwykły kamień. Może Jaśnie Pan rzuci okiem?

Mirnal klnąc odrażająco pod nosem, wygramolił się z kabiny. Cała śnieżnobiała toga, którą przyodział rano, nosiła teraz paskudne, ciemne plamy od kurzu i błota.
Niech to szlag! Co się stało? – warknął groźnie, na co ten wskazał ręką drogę ciągnącą się przed nimi.

Mag był wściekły z powodu upadku, ale po chwili zdołał opanować emocje. Znajdowali się pośrodku lasu. Zielone liście pieściły ludzkie ucho swym spokojnym szelestem, a ptaki napawały atmosferę dodatkową nutą pięknego ćwierku. Nawet najbardziej zatwardziały drań, mógłby ulec wpływowi uroku jaki wytwarza to miejsce. Można by się było napawać tym miejscem przez wieki. Chłonąc każdą cząstką swojego ciała ten wiosenny urok, z którym nie mogłoby się równać żadne zaklęcie.

Doczłapał wreszcie do tajemniczego przedmiotu, którym okazało się być dziwne zawiniątko. Pochylając się nad nim miał w głowie najróżniejsze wizje. Mógł to być jakiś artefakt, broń, sterta brudów albo zwykły kamień, co woźnica w swej błyskotliwości pozwolił sobie wykluczyć. Rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca niż to sobie wyobrażał.

Ujrzał malutką postać z nieproporcjonalnie dużą, zieloną głową. Niebieskie oczy dziecka z ogromnym zainteresowaniem podążały za każdym ruchem jaki wykonał czarodziej. Zamiast uszu dyndały długie, malutkie patyczki zakończone szerokimi otworami, niczym trąbki myśliwskie. Usta miał całkiem szare, w których mocno zanurzył się ssany przez niemowlaka kciuk. Czarodziej nigdy w życiu nie widział podobnego monstrum. Owszem, jako osoba władająca magią, był nieraz wzywany przez plebs do zbadania nowonarodzonych, którzy nieco różnili się od rówieśników. Zawsze jednak poziom dziwactwa i żartów ze strony Matki Natury kończył się na zniekształconych kończynach, o jednym palcu więcej, bądź przerażających na pozór chorobach i zmianach fizycznych w ciele dziecka. Wszystko to dało się „naprawić” prostymi zaklęciami, których czarodzieje uczyli się podczas nauczania przygotowującego do praktykowania w Szkole Elementarnej. Ten dzieciak odbiegał jednak od wszystkich przyjętych norm i zasad. Był okazem wyjątkowym, który musiał zostać czym prędzej poddany szczegółowym badaniom. Mirnal wziął na ręce zawiniątko. Od razu poczuł wilgoć sączącą się z tkanin. Pierwsze, co przyszło magowi na myśl to fakt, że maluch mógł już załatwić kilka razy w te kocyki swoje potrzeby fizjologiczne. Pomimo obrzydzenia zaniósł go do swego powozu, ukrywając przed woźnicą jego oryginalną urodę. Im mniejszy rozgłos, tym lepiej dla całej sprawy.
Jedź! – krzyknął, a powóz delikatnie ruszył.

Dzięki rzuconemu wcześniej zaklęciu, mogli nadal liczyć na przyjemną i cichą podróż. Mag ułożył dzieciaka na siedzisku tuż obok siebie. Mały nadal był zainteresowany tylko swoim palcem, jakby cały świat dla niego nie istniał. Mirnal zastanowił się przez chwilę, czy to aby normalne zachowanie w tym wieku. Ze swojego doświadczenia wiedział, że niemowlaki śmieją się z byle powodu, płaczą niemiłosiernie, leżą cicho w swych łóżeczkach albo robią pod siebie w znaczeniu dosłownym i czekają aż ktoś po nich ktoś po nich posprząta. Czyli zachowanie tego dziecka można było uznać za względną normę. Ach… jak to dobrze, że czarodziei obowiązywał surowy zakaz posiadania ludzkiego dziecka. Mogli natomiast wziąć pod swoje skrzydła każdą przywołaną istotę. Niektóre z nich były tak zżyte z magiem, który je przywołał z Innego Wymiaru (tak określano miejsce pobytu zmarłych i wszelkich magicznych stworzeń), że uważały go za swojego biologicznego rodziciela. Dobrym tego przykładem jest historia czarodzieja-prekursora, niejakiego Figusa. Ów mężczyzna żył w czasach, które pamiętają jeszcze początki magii i czarów. Był on jednym z tych, który stworzył i zapisał dla potomności wiele dzieł naukowych i zaklęć. To jemu zawdzięczamy między innymi szczegółowy opis Innego Wymiaru i istot go zamieszkujących. Podczas jednego ze swych badań, zdołał przywołać do naszego świata stworzenie zwane w ludowych wierzeniach chochlikiem. Stwór ten mierzył zaledwie kilka stóp, miał długi, szpiczasty nos i przebiegły błysk w oku. Figus, jako kulturalny człek zaprosił przybysza na wspólny poczęstunek. Wypytywał go niemalże o wszystko, co dotyczyło Innego Wymiaru. O cechy gleby, temperaturę powietrza, zmiany pogodowe, pory dnia i roku oraz o wielkość tamtego świata. Stwór zdawał się być otwarty na nową znajomość, odpowiadał obszernie na każde zadane mu pytanie.

Chochlik podczas tej rozmowy najwyraźniej musiał wyczuć w magu swoją bratnią duszę. Nagle przestał już zwracać się do maga „Mistrzu”, tylko „Tatusiu”. Od tej nagłej przemiany przestał już grzecznie odpowiadać na pytania Figusa i rozglądając się po pokojach, pytał:
Tatusiu, do czego służy ten przedmiot? A ten? Gdzie tu można robić siusiu? A to? Co to takiego? Tatusiu, tatusiu, a gdzie mamusia? – O tyle nie było to kłopotliwe, co nużące.

Zachowywał się jak mały bachor, ciekaw wszystkiego co go otacza. Figus nie miał serca wyganiać chochlika do jego wymiaru. Udomowił go, nauczył podstawowych zasad przebywania wśród ludzi i pozwolił mu zostać. Dziecko w postaci przywołanego stworka było lepsze od ludzkiego noworodka w tym, że od czasu do czasu, mogło nas uraczyć jakąś ciekawą opowieścią z tamtego świata.

Figus kontynuował badania. Wzywał kolejne monstra, przeprowadzając z nimi szczegółowe wywiady. Analizował wszelkie prastare źródła traktujące o Innym Wymiarze. Dokładnie wsłuchiwał się również w legendy krążące wśród prostego ludu. Badanie Innego Wymiaru było zadaniem trudnym i nie było wiadome, czy zebrane informacje były prawdziwe, czy to tylko wytwór wyobraźni.

Mirnal przystąpił do wstępnych oględzin niemowlaka. Najpierw rzucił na dziecko „Spokojny sen”, aby przypadkiem niemowlę nie zakłóciło mu pracy, szarpaniem się i wyciem. Delikatnie rozwinął kocyki, by przyjrzeć się mu dokładniej. Czarodziej szybko sięgnął po swój notesik, aby zanotować obserwacje.

Znalezione w lesie dziecko, a raczej stwór je przypominający, cechuje się wyjątkowo zielonym kolorem skóry. Jest płci męskiej, co można stwierdzić po organach podobnych do tych u zwyczajnego noworodka. Zamiast uszu wykształciły się malutkie, giętkie trąbki. Jest cięższy od przeciętnego niemowlaka. Tak jak człowiek ma parę kończyn górnych i dolnych. Po analizie jego Energii stwierdzam, iż jest to istota przypominająca w dużym stopniu człowieka, mająca rozum i wolną wolę. Podobna anatomia ciała pozwoli mu w przyszłości mówić. Dołożę więc wszelkich starań, aby nauczyć go naszej mowy. Nie mogę określić, czy jest to wytworzony drogą ewolucji nowy gatunek humanoidalny, czy też jest to przypadek zwykłej deformacji, co mogłoby wyjaśniać okoliczności jego porzucenia. Mam dziwne przeczucie, że stwór, zaskoczy nas jeszcze wieloma sprawami.

Mag włożył notatnik do jednej z kieszonek togi. Osuszył zaklęciem przemoczone koce i ponownie ubrał w nie malucha. Postanowił nie informować nikogo o istnieniu tego stwora, przynajmniej do czasu, aż nie rozwikła czym, a raczej kim on tak naprawdę jest.

Maluch nadal spał pod wpływem zaklęcia, kiedy powóz wjechał wreszcie na kamienny bruk miasteczka Kunah. Dzięki magii będzie pogrążony we śnie jeszcze co najmniej kilka godzin. Mag spokojnie zdąży skończyć wykład dla nowicjuszy, a dzieciak nie zwabi ciekawskich swym płaczem. Mirnal wyjrzał przez okno karety. Ostatni raz był tutaj w wieku szesnastu lat jako ciekawy świata nowicjusz. Pamiętał, jak spędził tutaj czas podczas ucieczki ze Szkoły Ponadelementarnej. Na czarodziejów kształciły się wyłącznie dzieci z najbogatszych rodów, przejawiające duże pokłady Energii w swych ciałach. To nie dzieci decydowały o tym, czy chcą parać się magią, tylko ich rodzice. Byli więc w pewnym sensie do tego zmuszani. Gdy przeżywa się wstępne nauczanie, wszystko wydaje się takie fantastyczne, pasjonujące. Poznawanie pierwszych zaklęć, na których przyswajanie przeznacza się kilka godzin, jest dla kilkuletniego człowieka nieziemskim przeżyciem. Kiedy nadchodzi czas Szkoły Elementarnej, nauka schodzi na dalszy plan. Liczą się tylko znajomi i wspólne wędrówki. Mało który z nowicjuszy jest w chociaż minimalnym stopniu zainteresowany wykładami. Kompletny koszmar zaczyna się jednak w szkole Ponadelementarnej, przy której zawsze budowano hotel. Szlachetna Rada Magii i Czarów uznała bowiem, że w wieku od czternastu do dwudziestu lat organizm człowieka jest najlepiej przystosowany do wchłaniania wiedzy, więc pobyty w domach i odpoczynek należy zmienić na ślęczenie nad książkami w nierzadko przetłoczonych akademikach. Mirnal nadal pamiętał te czasy. Nie zapomniał tych lat więzienia, kiedy był zmuszony do przyswajania ogromu wiadomości. Nieraz zazdrościł dzieciakom z biedniejszych rodzin, które ominął los studiowania zakurzonych pergaminów i wiecznego szlifowania warsztatu magicznego. Zamiast tego wolałby jak one ruszyć na ulice i pogrążyć się w odmęcie krzyków i zabaw. Zwykłym ludziom tylko na pozór wydaje się, że życie czarodziei usiane jest różami. Sądzą, że nauka w szkołach elementarnych to błaha sprawa, z którą poradziłby sobie każdy przeciętny dzieciak. W rzeczywistości to żmudne czytanie starych i spleśniałych ksiąg noc w noc powtarzanie jednej i tej samej formuły, aby opanować ją do perfekcji. A to wszystko w akompaniamencie krzyków zgryźliwych magów-nauczycieli i gorzkich oczekiwań rodziców, których nie wypada zawieść.

Prawdziwa nauka, w której Mirnal zaczął dostrzegać przyjemność i pożytek, rozpoczęła się dopiero po skończeniu ciągu obowiązkowych szkół. Przestał być pod stałą kontrolą nauczycieli, a w Królewskiej Akademii Sztuk Magicznych mógł zgłębiać tajniki magii, która go interesowała. Od zawsze pasjonował się magocyną i jej pożytecznym skutkiem na organizm człowieka. Wystarczyło wypowiedzenie kilku prostych formuł, aby pozbyć się z organizmu wszelkich wirusów i bakterii. Przeciętni znachorzy dla przykładu, trudziliby się z tym wiele długich godzin. Co prawda im bardziej zaawansowane stadium miała choroba, tym przygotowanie uleczającego zaklęcia wymagało więcej czasu, jednakże jeśli coś robimy z pasją i zaangażowaniem, potrafimy przeznaczyć na to długie godziny, byle tylko odnieść sukces. Wszystkie ucieczki, które chociaż na chwilę pozwoliły mu oderwać się od męczących zajęć lekcyjnych, uważał za najpiękniejsze chwile w swoim życiu Kunah, przez które właśnie przejeżdżali, było niewielkim miastem z wieloma kamienicami i cechami rzemieślników. Rządzone przez wiekowego hrabię Karla Winsena miasto zachowywało przez lata swój dawny urok. Władca dbał o swych mieszkańców. Wynajmował najlepszych strażników, aby ci pilnowali spokoju obywateli na ulicach. Regularnie wzywał któregoś z magów, prosząc, by ten posługując się mocą, sprawdził stan zdrowia obywateli. Czarodzieje podczas swych wizyt doglądali również, czy w mieście nie rozpowszechnia się jakaś zakaźna choroba, która mogłaby być źródłem tragicznej w skutkach epidemii. Kunah może nie należało do najbogatszych miast, lecz mieszkańcy żyli tutaj w zdrowiu i bezpieczeństwie.

Miasto pozostało takim, jakim je zapamiętał. Stragany, krużganki, świątynie, pałac hrabiego… wszystko w idealnym stanie jak dawniej. Nawet stara, zawalona baszta przy południowych murach. Piorun zniszczył zwieńczenie wieży, pozostawiając tylko kamienny klocek. Nikt nie kwapił się do jej remontu, ani dalszej rozbiórki. Pozostawiono ją samej sobie, a ta, jak widać, znakomicie znosi upływ czasu. Przetrwała do ponownych odwiedzin maga w takim stanie, w jakim oszczędziły ją siły natury. Jakby chciała powiedzieć: „To miasto omija upływ czasu”.

Mirnal musiał być na wykładach dopiero wieczorem. Miał mówić na nich o konsystencji organizmów żywych, ich Energii, oraz różnorodności. Dla Mirnala był to najnudniejszy temat pod słońcem, a władze placówki musiały poprosić akurat jego o pomoc. Fakt, czarodzieje, którzy ukończyli Szkołę Ponadelementarną, nie mają obowiązku nauczać swych młodszych kolegów, ale jak to zasadniczo w różnych pracach bywa, za wykonane zlecenie otrzymuje się wynagrodzenie, tak więc wykładowców-ochotników zawsze było na pęczki. Słońce zacznie zmierzchać dopiero za kilka godzin. To idealny czas, aby ukryć gdzieś malucha i oczyścić togę. Czarodziej krzyknął do swojego woźnicy:
Jedź do gospody „Pod wypatroszoną ropuchą”.
Tak, panie! – ten odparł spokojnie, rozglądając się za najlepszą drogą do celu.

Ludzie wypełźli o tej porze na ulice jak mrówki po deszczu, jakby nagle potracili masowo domy i każdy szukał schronienia na zewnątrz. Była to najgorsza chwila do przedzierania się obszernym wehikułem pomiędzy rojem malutkich człowieczków. Ale jak Pan Czarodziej każe, to nie ma innego wyjścia.
Mag doskonale zdawał sobie sprawę, że na własnych nogach doszedłby tam prędzej, niż wożąc się powozem. Musiał jednak zachowywać zaostrzone środki ostrożności. Paradowanie z zielonym stworem po ulicach wzbudziłoby wśród spragnionych rozrywek mieszkańców niemałą sensację. Chcąc nie chcąc, los obdarował go tym wybrykiem natury. Ciążył na czarodzieju od tej chwili nie tylko obowiązek skrupulatnych badań nad tym wyjątkowym okazem, ale także zapewnienie mu wszelkimi sposobami bezpieczeństwa. 

Gospoda „Pod wypatroszoną ropuchą” leżała w centrum Kunah, naprzeciw Szkoły Elementarnej. Była jednym z niewielu miejsc w tym mieście, gdzie przychodzili zarówno obywatele wyższych stanów (magowie, nowicjusze, urzędnicy) i niższych (chłopi z okolicznych pastwisk, rzemieślnicy, czasami nawet odwiedzali to miejsce miejscowi kupcy). Panowała tu od bladego świtu aż po ciemny zmierzch masowa integracja odmiennych pochodzeniowo i majątkowo osób. Tylko w tym miejscu panowały takie założenia, że spokojny i pobożny pasterz mógł bez problemu rozegrać partyjkę kart z którymś skrybą albo nawet samym hrabią (jeżeli ten oczywiście raczyłby zawitać w te progi) i nikt nie wytykałby ich palcami. Było to w mniemaniu wielu osób najcudowniejsze miejsce w Kunah. Wszyscy bowiem w zaciszu tego przybytku stawali na równi z innymi, nie patrząc na stan majątkowy i nie wytykając sobie nawzajem dokumentów, które potwierdzałyby ich szlacheckie geny.

Mirnal wszedł szybkim krokiem do karczmy, w lewej ręce trzymając podręczną walizkę, w drugiej kurczowo dociskając dziecko do swojej klatki piersiowej. Nie bez powodu wybrał akurat tę gospodę jako miejsce swego noclegu. Wiedział, że przychodzą tu ludzie (i nie tylko) różnej maści, a to owocowało nowymi, ciekawymi znajomościami i informacjami. A te rzeczy bardzo absorbowały czarodzieja.

Mężczyzna starał się jak najdokładniej ukryć twarz stwora w fałdach swojej togi. W budynku nikt nie zerknął na niego nawet kątem oka. Magowie, dzięki powszechnej opinii „odludków”, mieli prawo dziwnie się zachowywać, a że Mirnal bywał tu już wcześniej i zdarzało mu się nieco zaszaleć (po kilku trunkach powracał w niego młodzieńczy duch) nikogo nie zdziwił widok mężczyzny w białej todze, ozdobionej plamami błota, dzierżącego małą walizeczkę i tajemnicze zawiniątko. Czarodziej wbiegł na piętro budynku wprost do swej kwatery. Był nią mały przytulny pokoik z dużą elegancką szafą i miękkim, wygodnym łóżkiem. Mag za pośrednictwem swych najbardziej lojalnych magicznych stworzeń zapłacił właścicielowi za wynajem sporą garść srebrników, więc wszelkie wygody były jak najbardziej pożądane. Zbyt wiele już przeżył, by tłuc się na stare lata po słomianych pryczach i mieszkać w obskurnych pokoikach. Zasłużył na odrobinę luksusu. Mirnal usadowił malca na łóżku, upewniając się, czy dziecko aby na pewno pośpi jeszcze kilka godzin. Musiał się teraz zająć swoim strojem. Nie może pójść tak na wykład. Wyglądał jak jakiś szczeniak wracający z placu zabaw. Najprostszym rozwiązaniem z sytuacji byłoby rzucenie prostego zaklęcia czyszczącego i tak też właśnie uczynił. Machnięcie różdżką i po okropnych plamach nie pozostał najmniejszy ślad. Był gotowy do wyjścia. Opuścił pokój, zostawiając malucha samego i zamknął starannie drzwi na klucz. Miał nadzieję, że nikt nie odważy się zajrzeć do środka i nie ujrzy tego wybryku natury.

Zszedł spokojnym krokiem na parter. Dzisiaj przeważało tu towarzystwo rzemieślników, ale i nie zabrakło też kilku szlachciców, którzy postanowili uraczyć swymi zacnymi osobistościami ten budynek. Do karczmy wpadały przez otwarte okiennice ciepłe promienie słońca, zaś w powietrzu unosił się ciężki i drażniący płuca zapach. Wydobywał się on z licznych fajek nabitych zielem migogi, bardzo zresztą popularnym wśród ludzi wszelakiej rasy i profesji. Rolnicy z okolic Bahelhorn trudnili się hodowlą tych roślin. Gdy krzewy dojrzewały, zbierano liście i starannie poddawano suszeniu. Potem wystarczyło je drobno pokruszyć i spokojnie nabić fajkę. Fenomen palenia migogi był tematem wielu wypracowań i prac, głównie w dziale dla miłośników magocyny. Męczące i skrupulatnie odprawiane czary udowodniły bowiem, że długotrwałe palenie powodowało nieprzyjemne dla ciała dolegliwości. Przemiany w genetyce, mutacje, oraz straszliwie długie, nużące kaszle i bóle gardła. Mirnal stanął w osłupieniu, gdy po raz pierwszy zobaczył kolekcję książek na temat migogi. Sam lubił w wolnych chwilach puszczać okrągłe dymki, pogrążając się w odmętach swych myśli. Zdecydowanie lepiej było mu czuć słodkawy posmak zioła w swoich ustach, niż przymusowo wdychać dym z cudzych fajek. Nie może więc pojąć sukcesu, jaki odniosły wszystkie te wypracowania. To zajęcie po prostu strasznie wciągało i przede wszystkim było dobrym sposobem na odstresowanie się, niezależnie od grożących później konsekwencji zdrowotnych.

Przy jednym ze stolików mag dostrzegł znajomą postać. Była nią Virlana Komess, adeptka magii druidów. Siedziała zamyślona, usilnie wtapiając swój wzrok w drewniany kubek stojący przed nią. Ubrana była w obcisłe wdzianko, które podkreślało jej szczupłą talię. Długie włosy koloru blond opadały na zakryte płaszczem plecy, odsłaniając jej oblicze. A ta, jakby nie patrzeć, należała do najbardziej okazałych, jakie widział w swym życiu Mirnal. Śnieżnobiała cera, delikatne, aczkolwiek wyraziste rysy twarzy i do tego to urzekające spojrzenie. Co tu dużo mówić. Była po prostu piękna.

Czarodziej zbliżył się do niej niepewnie. W normalnych warunkach nawet by nie zaszczycił jej rozmową. W końcu była druidką, a jak przecież wiadomo, druidzi kpili sobie ze wszystkiego, co udało się stworzyć czarodziejom. Nie uczęszczali do żadnych szkół, nie pobierali praktyk u żadnego mistrza. Czerpali po prostu swą siłę od samej przyrody, stąd też zapewne ich zamiłowanie do mieszkania na łonie natury. Nie wiadomo skąd ani jak otrzymali ten dar, ale potrafili opanować magię żywiołów, nie spędzając nad książkami nawet godziny. Na tym na szczęście ich „potęga” się kończyła. Nie byli w stanie okiełznać takich skomplikowanych czarów, jakimi posługiwali się magowie. Byli na to po prostu za głupi, jak twierdzili czarodzieje. Ale najgorsze było to że, pozwalali na korzystanie z zasobów magicznych – kobietom! To już był wystarczający powód do usunięcia tych bękartów z powierzchni Ziemi.

Tak czy siak oboje byli teraz w karczmie „Pod wypatroszoną ropuchą”, miejscu swobodnych spotkań i rozmów ludzi, którzy w codziennym życiu niekoniecznie mogą mieć taką możliwość, więc krótka pogawędka nie powinna wyjść im na złe. Mirnal miał tylko nadzieję, że kobieta nie chowa do niego urazy za to, że pewnego razu ugodził ją w żebra ognistym płomieniem. Było to podczas ataku gnomów na pewną osadę na zachodzie, ale to długa historia…
Witaj, Virlano – zagadał z delikatnym uśmiechem, siadając na twardym krześle naprzeciwko niej.

Kobieta wyrwała się nagle z zadumy i spojrzała przenikliwym wzrokiem na Mirnala. Usta wykrzywiły jej się w nieprzyjazny grymas.
Czego chcesz, magu?! – wypaliła głośno, ale nikt w karczmie nie zwrócił na to uwagi. – Znów chcesz walczyć? Tym razem tak łatwo ze mną nie wygrasz! Natura obdarzyła mnie nowymi mocami, z którymi wy, parszywce, nie możecie się nawet równać.
Spokojnie, kobieto. Chcę tylko porozmawiać – odparł uprzejmym tonem czarodziej.

Przypuszczał, że może zareagować w taki sposób. Druidzi byli ludźmi zgoła słabymi w zasoby magiczne, nierzadko więc przegrywali starcia z potężnymi magami.
Mówże więc czego ode mnie chcesz i idź już sobie.

W tym momencie Mirnal uświadomił sobie, że właściwie nie ma o czym debatować z tą marną istotą. W tym wszystkim zapomniał, że wiedzę na temat druidów posiadł podczas starć z nimi, a o cóż innego mógłby pytać druida, niż o innych druidów? Przecież oni nie mają pojęcia o świecie, są zatraceni w swej potędze, która przy starciu z czarodziejami już taką potęgą jednak nie jest.

A jeśli ona posiada jakieś informacje na temat tego dzieciaka? Nie zaszkodzi spróbować. W końcu łażą po tych swoich puszczach, mogą coś wiedzieć – pomyślał. Mirnal może tylko badać i obserwować znalezionego dzieciaka, a o jego historii musi się już dowiedzieć innymi sposobami. Lepiej popytać o to Sług Lasów (jak zwykli siebie określać biegający po lasach druidzi), niż wścibskich i dociekliwych z natury czarodziei.
W lasach nie pojawiły się może jakieś nieznane nauce stworzenia? Potrzebne mi to do badań.

Kobiecie nagle zniknął grymas z twarzy, ustępując miejsca nikczemnemu uśmieszkowi.
A czemu o to pytacie, o potężny? – w tych ostatnich słowach, czuć było wyraźną nutę ironii. – Czyżbyście znaleźli jakąś istotę, której nie możecie okiełznać, hmm? Chcecie, żeby druidzi wykorzystując moce Matki Ziemi pomogli wam to zbadać tak? Przyznaj, starcze!
Mirnal lekko poczerwieniał na twarzy. Spodziewał się, że poprowadzenie tej rozmowy może być trudnym zadaniem, ale bądź co bądź był ciekaw, z jakim okazem ma do czynienia. Kontynuował:
Nieee, skądże. Po prostu zajmuję się analizowaniem rozprawki mojego najdroższego przyjaciela, Howerda Markala „O dziwach i stworach naszych lasów”. Pomyślałem, że pomogę mu w pisaniu jego dzieła, wypytując cię o jakieś szczegóły. – Starał się zachować ten sam spokojny ton, co poprzednio.

Virlana nie dała się tak łatwo zwieść. Drążyła wciąż ten temat:
Kłamiesz! Perfidnie kłamiesz. Widzę w twoich oczach, że coś ukrywasz. Mówże prawdę! O co chodzi?
Chodzi mi tylko i wyłącznie o naukę. Naprawdę. Zresztą pomyśl sama. Czy bylibyśmy na tyle durni, żeby dzielić się informacją o znalezieniu rzadkiego okazu z wami? Bez przesady – uśmiechnął się ponownie.

Chciał dać do zrozumienia kobiecie, że mówi szczerą prawdę oraz żeby spieprzała z tym swoim wścibskim nosem i grzecznie odpowiadała na zadane pytanie. Druidka zamyśliła się przez chwilę. Spuściła wzrok z czarodzieja i pochłonęła się w odmętach myśli. Widać było, że wie coś więcej, niż ta cała szopka, którą stara się tu odgrywać. W końcu odpowiedziała:
Nie. Nic mi na ten temat, w takim razie, nie wiadomo. A nawet gdybym coś wiedziała, nie podzieliłabym się tą wiedzą z takim śmieciem, jakim jest każda osoba będąca czarodziejem. Żegnam – wymownym gestem dała znać swojemu rozmówcy, że czas rozmowy właśnie dobiegł końca.

Zawiedziony Mirnal wyszedł z karczmy. Z jednej strony miał wyrzuty sumienia, że nie udało mu się z niej nic wyciągnąć, z drugiej zaś czuł, że starała się coś przed nim ukryć Wyraźnie było widać, że coś wie. Może jakieś nowe stworzenie zawitało do naszych lasów? Może jest to gatunek, który reprezentuje sobą ten dzieciak? Zamiast odpowiedzi pojawiło się jeszcze więcej niewiadomych. Chociaż jedno jest niemalże pewne – pochodzenia i historii chłopca należy doszukiwać się wśród druidów.
***
Ogarnęła go złość, gdy odkładał kolejną księgę na półkę swojej biblioteczki. "Stwory i mity" nieznanego autora okazały się totalną klapą, jak zresztą kilkadziesiąt innych tytułów. Kilka dni studiowania woluminów nie przyniosły żadnych rezultatów. Mirnal był już bliski wyczerpania i pogodzenia się z faktem, że nie uda mu się rozwiązać zagadki tego stwora. Usiadł przy swoim starym, pachnącym starością dębowym biurku, na którym walały się sterty zżółkłych papierów i kubki po napojach wzmacniających. Magowie z działu kawotyki opracowali doskonały płyn, który pobudza i daje energię na dobre kilka godzin. Uznano jednak , że kawa będzie przywilejem dla starszych i bardziej doświadczonych magów. Młodsi i bez tego byli zbyt nadpobudliwi, więc nie było potrzeby dodatkowego wzmacniania ich kawą.

Mag zaczął przeczesywać sterty zapisków rozrzuconych po blacie biurka. Przez jego ręce, zwinnie przechodziły kolejne stosy notatek. Pamięć podpowiadała mu, że niedawno natknął się na jakąś, być może istotną wzmiankę, ale nieświadom jej wagi odrzucił ją na tą stertę.

Wreszcie natknął się na informację, której tak bardzo szukał. Kartka była biała z naleciałościami żółtej barwy po bokach, oraz podpisana przez niejakiego Fanera. Nie pamiętał skąd wzięła się ona w jego kolekcji, ale mając tak ogromne zasoby można sobie pozwolić na niepamięć.

Notatka jaką ów człowiek sporządził, odnosiła się do pewnej sytuacji, która miała miejsce kilka lat temu w lasach otaczających miasto Kunah. Wieśniacy - jak opisywał to Faner - widywali na traktach niemowlęta o "diabelskim spojrzeniu i potwornej skórze". Mirnal był sceptycznie nastawiony do tychże opisów. Nie do końca ufał obrazom, jakie starali się przedstawiać przesądni chłopi, którzy w każdej odbiegającej od normy rzeczy chcieli widzieć rękę ich bożka. Mężczyzna nie mógł jednak wybrzydzać, albowiem była to jedyna jak dotąd informacja, jaką udało mu się zdobyć. Czarodziej wyszedł ze swojego gabinetu na korytarz Szkoły Elementarnej. Miał na sobie szkarłatną tunikę, która miała podkreślać w oczach nowicjuszy jego dostojność i mądrość. Broda, lekko przycięta zachowywała nadal swój przymiotnik "długiej". W ręku dumnie dzierżył notatkę Fanera, jego jedyny punkt zaczepienia w sprawie tego stwora. Co prawda, od kilku dni zaniedbywał swoich podopiecznych, wciskając im jako prace domowe dukanie starych i nudnych tekstów, ale nie przejmował się tym. Ostatnio żył tylko chęcią rozwiązania zagadki tajemniczej istoty.

Mirnal skręcił w prawo wchodząc do obszernej i wysokiej komnaty, podpieranej czterema masywnymi kolumnami z głowicami w kształcie płatków kwiatów. Pomieszczenie nie miało okien, albowiem wszystkie ściany otoczone były ogromnymi, rozciągającymi się na całą ścianę półkami, na których dumnie spoczywały setki książek, w każdej chwili mogące ponieść czytelnika w świat fantazji lub zaspokoić jego głód wiedzy. Jedynym źródłem światła były świece otoczone szklanymi kopułami, aby uchronić gmach przed pożarem.

Na krześle w kącie sali, siedział śpiący młodzieniec. Nosił szarą, poplamioną koszulę i czarne, niczym heban spodnie. Na jego krótkich, brązowych włosach widać było naleciałości siwizny.
- Ej, ty! - krzyknął mag.

Mężczyzna obudził się gwałtownie. W pierwszej chwili był oszołomiony, lecz po chwili zdołał się opanować. Spojrzał podejrzliwym wzrokiem na czarodzieja.
- A ty to kto? Nie widziałem cię tu nigdy.

Mirnal był wręcz oburzony postawą tego jegomościa. Nie dość, że jest zwykłym śmiertelnikiem - w dodatku dość marnym nadzorcą biblioteki, skoro pozwala sobie na drzemkę - to jeszcze ma czelność odzywać się do maga, uprzednio nie podnosząc swojego tyłka z krzesła. I do tego ton jego głosu...hańba!
- Masz szczęście, że nie potraktuję cię Błyskawicą, albo innym cholernie bolącym zaklęciem. Wiedz jednak - robię ten wyjątek tylko ze względu na to, iż możesz mi się do czegoś przydać. Pokaż mi natychmiast wszystkie dzieła Fanera. Tu jest jedna z jego notatek.

Nadzorca nadął policzki ze złości ale posłuchał rozkazu. Przyjrzał się uważnie pokazanej mu kartce jak i treści na niej spisanej. Zamyślił się przez moment po czym zaprowadził maga do pomieszczenia obok, wyglądającego dokładnie tak jak to, z jakiego przyszli, z małym szczegółem - na przeciwległym krańcu stało liche biurko, przy którym siedział mężczyzna, uparcie skrobiąc coś na kartce papieru. Wystarczył rzut oka na jego ubiór, by od razu zorientować się, że Mirnal ma do czynienia z czarodziejem.

Wyglądał strasznie blado, widocznie nie opuszczał tego miejsca zbyt często. To by tłumaczyło, czemu magowie wcześniej się nie spotkali.
- Ten mag szuka dzieł jakiegoś uczonego. Nie wiem o kogo chodzi, więc przyprowadziłem go do ciebie, mistrzu. - Nadzorca skłonił się lekko po czym wrócił do poprzedniego gmachu.
- A więc można trochę grzeczniej - mruknął cicho Mirnal, odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Potem bez słowa położył notatkę Fanera na biurku nieznajomego.

Czarodziej najpierw zerknął spod swych krzaczastych brwi na Mirnala, a potem dokładnie przestudiował kartkę, zatrzymując wzrok na podpisie. Ledwo wstrzymał okrzyk zdziwienia, po czym odruchowo odrzucił kartkę w stronę Mirnala.
- Nie wiem drogi kolego skąd macie tą kartkę, ale radziłbym ci jak najszybciej się jej pozbyć. - chwycił kilka łyków jakiejś brązowej cieczy skrywanej za biurkiem, po której pojawił się na jego twarzy grymas. Widać było, że powoli się uspokaja.
- Co jest z nią nie tak?! - spytał również zaskoczony Mirnal.
- Faner był nekromantą!
- Co?! - czarodziej omal nie zemdlał. Druidzi, nekromanci, z kim jeszcze przyjdzie mu się zetknąć zanim zdoła poznać historię tej zielonej istoty.Nekromanci to ludzie, którzy nad wyraz cenią sobie poznanie życia, zarówno w sensie fizycznym - próbują zapanować nad czyimś ciałem - jak i duchowym - chcą dowiedzieć się, co dzieje się z ludzką świadomością, zwaną w niektórych tradycjach duszą, gdy ta opuszcza zmarłe ciało. Niektórzy powiadają, że nekromanci dopuszczają się barbarzyńskich sekcji zwłok na zmarłych ludziach i zwierzętach. Nigdy jednak nie potwierdzono tychże działalności, żyją one jednak w świadomości zwykłych mieszczan napawając ich uczuciem grozy i strachu.

Czarodzieje nigdy nie przepadali za ludźmi parającymi się nekromancją, a przyczyna była podobna do tej, która wywoływała w nich niechęć do druidów. Zarówno jedni jak i drudzy nie byli magami, co już stawiało ich w oczach prawdziwych czarodziei na niższym szczeblu. Nekromanci na domiar złego nie posiadali umiejętności władania magią, zarówno wyuczoną i opartą na doświadczeniach – tak, jak robili to magowie, oraz tej opartej na zdobytych, bądź wrodzonych mocach, którymi dysponowali druidzi.
- Usiądź - skinął na Mirnala, aby spoczął na skórzanym fotelu stojącym po lewej stronie biurka. - Jestem Garon, główny zarządca tej biblioteki i były nauczyciel. - Pociągnął kolejny łyk brązowej cieczy. - A ciebie drogi kolego jak zwą? Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
- Mirnal - odpowiedział siadając na fotelu. - Przyjechałem tu kilka tygodni temu poproszony o wykład na temat konsystencji organizmów żywych. Sprawy się trochę skomplikowały i musiałem zostać dłużej w Kunah. Tutejsi magowie byli tak uprzejmi, że udostępnili mi własny gabinet. O, tutaj zaraz przy bibliotece - Wskazał palcem drzwi, które przed sekundą przekroczył.
- A więc - zaczął swój wywód Garon - Od razu przeproszę cię za mojego pomocnika, który tak niemiło przywitał. To jeszcze młodzik i nie do końca pojmuje panującą tu hierarchię. Nie rozumie, że musi okazywać szacunek każdemu czarodziejowi – ostatnie słowa wypowiedział głośniej, aby mężczyzna siedzący w pomieszczeniu obok, mógł je usłyszeć. - Wróćmy jednak do twojej sprawy. Czemu interesujesz się Fanerem?

Mirnal lekko przygryzł wargi. Nie mógł wprost przedstawić swoich planów Garonowi. Nabrał powietrza w płuca, po czym powiedział:
- Znalazłem tę notatkę w swoich zbiorach i przykuła mą uwagę, gdyż pierwszy raz miałem styczność z tym nazwiskiem.

Zarządca zerknął na niego podejrzliwie najwyraźniej nie usatysfakcjonowany odpowiedzią. Mimo to ciągnął dalej:
- Faner był adeptem, który uczęszczał do tej szkoły. Nie wykazywał specjalnych zdolności, a przez cały okres nauczania nie wykonał nawet najprostszego zaklęcia. Był jednak wyjątkowo inteligentny, więc magowie pozwolili mu kontynuować naukę, mając nadzieję, że pomimo braku zdolności magicznych Faner stanie się dobrym nauczycielem. Po skończeniu nauki odrzucił jednak tę propozycję. Został w Kunah, aby, jak sam to ujął - "Prowadzić prywatne badania".
- Znałeś go? - wszedł mu w słowo Mirnal.

Mężczyzna spojrzał na niego zaskoczony, po czym odparł:
- On żył ponad 300 lat temu. Nie mam zielonego pojęcia skąd jego notatka znalazła się w twoich rękach, ani jaki skutek przyniosły jego badania. Gdy ludzie zaczęli się burzyć z powodu jego mrocznej działalności, opuścił Kunah. Nikt nie wie dokąd się udał, a wszystkie jego dzieła zniknęły.
- Widocznie nie wszystkie - odparł Mirnal, dumnie prezentując notatkę. - Czy wiesz, gdzie mieszkał ten nekromanta?
- Wszystkie informacje powinny być w naszych archiwach. Wciąż nie rozumiem czemu z takim zaangażowaniem zajmujesz się sprawą tego mężczyzny. Uważaj, żebyś nie zbłądził w swych poszukiwaniach.
- Możesz być o to spokojny.
***
Przed rozpoczęciem śledztwa, które miało na celu zweryfikować związek nekromanty z tą całą aferą, mag postanowił zajrzeć do swojego podopiecznego. Musiał uważać na wścibski wzrok innych czarodziejów, dlatego też nie zaniechał ukrywania tajemniczego stwora w karczmie "Pod wypatroszoną ropuchą". Odwiedzał go i karmił tak często, jak tylko mógł, natomiast na czas swojej nieobecności musiał wykorzystywać swoje magiczne umiejętności, aby zabezpieczyć malca przed wykryciem. Przez cały ten czas nie zapomniał o skrupulatnym prowadzeniu i spisywaniu swoich obserwacji:

Ork, bo tak postanowiłem nazwać znaleziony przeze mnie gatunek, w dużym stopniu wykazuje się cechami ludzkiego niemowlęcia. Odżywia się mlekiem, dużo śpi, ale nie płacze. Jeśli czegoś potrzebuje wierci się i macha rączkami, ale jeszcze nigdy nie zaobserwowałem, aby uronił chociażby jedną łzę. Czyżby, było to jakieś schorzenie? A może ten gatunek jest bardziej od nas uodporniony na trud i niegodności? To dziwne, ale od pewnego czasu przestałem nazywać Orka stworem i mutantem. Coraz bardziej zaczynam dostrzegać w nim coś ludzkie...

Dokończenie wersu przerwało delikatne pukanie do drzwi. Mirnal podszedł do nich ostrożnie, przygotowując naprędce obronne zaklęcie. Na szczęście nie było to potrzebne. To karczmarz przyszedł, aby spytać się czy czarodziej uraczy lokal swoją obecnością na podwieczorku. Wbrew nadziejom gospodarza, Mirnal zaskoczony późną porą zamknął swój pokój i pośpiesznie wybiegł z karczmy.

Minęło sporo czasu, aż efekty jego śledztwa stały się widoczne. Słońce już powoli chowało się za horyzontem, kiedy udało mu się zlokalizować dom na przedmieściach, w którym kiedyś mieszkał nekromanta Faner. Teraz budynek stał niezamieszkały i znajdował się w fatalnym stanie - częściowo zawalony dach, zdemolowane ściany. Czarodziej ostrożnie przekroczył próg mieszkania. Poczuł zgrozę na myśl, że w tym samym miejscu, kilkaset lat temu, odprawiały się mroczne, nekromantyczne obrzędy. Zaczął szukać jakichś wskazówek, ale szybko przekonał się, że to bez sensu. Nawet jeśli Faner zostawił tu coś po sobie, dawno zostało skradzione przez złodziejaszków, których pełno jest w tej części miasta. Zawiedziony Mirnał miał już zamiar opuścić to miejsce, gdy nagle usłyszał jak ktoś wchodzi do mieszkania. Szybko schował się w pokoju, który zapewne służył jako schowek na narzędzia i dla pewności rzucił na siebie czar maskujący. Tajemniczym gościem okazała się Virlana Komess. Zdawała się być bardzo pewna siebie i niedużo czasu zajęło czarodziejowi, aby odkryć powody jej hardości. Na rękach trzymała małe zawiniątko, dokładnie takie, jakie kilka dni temu czarodziej znalazł na leśnym gościńcu. To był Ork. Kobieta zostawiła go w pomieszczeniu, które służyło czarodziejowi za kryjówkę. Zawiniątko leżało teraz dosłownie pod nogami maga, a Virlana opuściła dom Fanera.

Dziwny zbieg okoliczności sprawił, że Mirnal znalazł się w odpowiednim miejscu, o właściwym czasie. Widocznie druidzi już od dawna obserwowali czarodzieja przeczuwając, że może być dla nich potencjalnym zagrożeniem. Za pomocą Virlany Komess udało im się przechytrzyć Mirnala i porwać Orka. Czemu natomiast zostawili go tutaj? W domu okrutnego nekromanty? Zdawało się, że zagadka zostanie już wkrótce rozwiązana.

Nie musiał długo czekać. Po kilku chwilach do mieszkania przybyła zakapturzona postać. Mężczyzna był wysoki i masywny. Rozglądał się nerwowo na wszystkie strony, aż w końcu wziął Orka na ręce i wyszedł z budynku. Czarodziej nie zdążył mu się przyjrzeć, ale szybko postanowił, że zacznie go śledzić. Musiał być bardzo ostrożny, zaklęcie traciło już swą moc, a człowiek, którego śledził, był bardzo czujny.

Ledwo Mirnal zdołał opuścił dom nekromanty, od razu został poczęstowany mocnym ciosem w nos. Zwalił się ciężko na ziemię. Czuł silny ból i ciepłą krew, która wypływa mu z nosa. Dopiero teraz zdołał zobaczyć agresora - to tajemniczy mężczyzna z malutkim Orkiem na rękach. Widocznie zaklęcie działało słabiej, niż sądził czarodziej.
- Mam Cię! - głos miał niski i niemiły.

W czarodzieju, po raz pierwszy od wielu lat, zakiełkowało uczucie strachu.
- Emm..jestem czarodziejem. Zajmuję się badaniem tego stworzenia, próbuję ustalić kim ono jest i..
Ostatnią rzeczą, którą zobaczył była pięść mężczyzna spadająca na jego głowę. Potem nastała już tylko ciemność.
***
Ocknął się w jakiejś jaskini wyłożonej skórami i dywanami. Leżał przy lekko tlącym się ognisku, a po drugiej stronie siedziała Virlana i nieznajomy mężczyzna. O dziwo nie skrępowali mu kończyn, zupełnie jakby nie martwili się o to, że Mirnal będzie próbował walczyć lub uciekać. Pierwszy odezwał się mężczyzna:
- Nazywam się Grim - zdjął kaptur odsłaniając swoją zieloną twarz i uszy w kształcie trąbek. Mirnał wybałuszył oczy ze zdziwienia - Jestem członkiem tej samej rasy co ten dzieciak, aczkolwiek nasza historia i kultura nie jest tak prosta jak wasza.
- Są stworzeniami prosto od Matki Natury - zaczęła Virlana. - Pojawiają się w lasach, w różnych miejscach i o różnych porach. Nikt do końca nie wie, dlaczego tak się dzieje. Druidzi sprawują nad nimi pieczę, albowiem wierzymy, że są zrodzeni z czystej Natury.
- Do tej pory udało nam się stworzyć już sporą społeczność, aczkolwiek nadal obawiamy się reakcji świata. Pozostajemy w ukryciu, wciąż szukając naszych dzieci.
- Ale nie mogłem być pierwszym, który natknął się na was - spytał czarodziej. - Co robiliście z nimi, aby zapobiec wykryciu? I dlaczego spotkałem was w domu nekromanty?


Dwoje jego rozmówców spojrzało po sobie zupełnie zaskoczonych ową wiadomością. Przemówiła znów druidka:
- Zawsze udawało nam się odnaleźć dzieciaki w porę, jeśli jednak ktoś zdołał nas ubiec rozsiewaliśmy plotki o mutacjach, albo halucynacjach. Jak widać, do tej pory było to skuteczne. Jesteś jednak pierwszym czarodziejem, który nas uprzedził. Mieliśmy szczęście, że byłeś przewidywalny i szybko udało nam się ciebie przechytrzyć. O jakim nekromancie mówisz?
- Znalazłem jedną z jego notatek, w której wyraźnie napisane było, że już dawno temu ludzie z wiosek widywali was - kiwnął głową na Grima. - Myślałem, że ma on jakiś związek z tą całą sprawą.
- Będąc szczerym - odparł cicho mężczyzna - to pierwsze słyszę o takiej notatce i takim człowieku. Wybraliśmy sobie to mieszkanie, bo od wielu lat stało na uboczu i nie było zamieszkałe. Jeśli jednak to co mówisz jest prawdą, to musimy zaostrzyć środki bezpieczeństwa. Ludzie nie mogą się o nas dowiedzieć. Nie teraz!
- Więc dlaczego mówicie to wszystko mnie? - mruknął kompletnie zdezorientowany czarodziej. - Nie boicie się, że wszystko rozpowiem?
- A zrobisz to? - spytała Virlana. - Znam Cię, Mirnal. Nienawidzisz dzielić się odkryciami ze swoimi kamratami. Poza tym nie mógłbyś spokojnie patrzeć na to, jak ludzie mordują gatunek, który aż prosi się, aby poddać go badaniom. Ach, wy magowie. Nie macie za grosz przyzwoitości, wszystko chcecie poddawać szczegółowym badaniom.
- Nadal nie rozumiem, czemu we wszystko mnie wtajemniczyliście?
- Nie we wszystko - sprostował Grim. - Widziałem z jaką pasją i zarówno delikatnością podchodzisz do tego dziecka. Czułem, że możemy ci zaufać. Proszę, wypij to - wyjął spod płaszcza mały bukłak i podał go magowi.

Mirnal wypił zawartość czując, że rozmowa dobiegła końca, a teraz czas na powrót do domu. Nie mylił się. Po chwili stracił przytomność.
***
Ocknął się w swoim pokoju "Pod wypatroszoną ropuchą". Nabił fajkę zielem i oddał się przyjemności jaką dawało mu palenie. Zupełnie nie interesowało go jak się tutaj dostał, oraz ile czasu był nieprzytomny.
- Zagadka została rozwiązana - pomyślał w duchu i tylko to się dla niego teraz liczyło.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz