Opowieść została wysłana przez Eryka Salamona.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mag
Mirnal znów podskoczył na swym siedzisku, gdy kareta natknęła się
na głęboką nierówność na trakcie. Podróż przerodziła się w
istny maraton przeszkód i zaczynał mieć jej powoli dosyć.
Ostatniej zimy skończył sześćdziesiąt lat, które w większości
przeznaczył na zgłębianie wiedzy magicznej w Królewskiej Akademii
Sztuk Magicznych, a teraz wytrzęsie go za wszystkie te lata, które
poświęcił nauce. Miał dość wykładania dla tych durnych
nowicjuszy w Szkołach Elementarnych, którzy większość lekcji
przeznaczali na idiotyczne, szczeniackie wygłupy. Miał dość
wszystkiego!
Wehikuł
znów podskoczył, a czarodziej niemalże nie wykipiał ze złości.
Oburzony chwycił w rękę trzymaną za pasem różdżkę i wystawił
swą głowę przez okno pojazdu. Długa broda omal nie wkręciła się
w pędzące koło. Na szczęście zdołał ją szybko chwycić w
wolną dłoń i zabezpieczyć z powrotem we wnętrzu kabiny.
Wymierzył dzierżonym przedmiotem w stronę tylnej osi karety,
szepcząc pod nosem słowa:
– Amortizus
jazdus! – z różdżki błysnęło jasnopomarańczowe światło,
które zataczając kręgi przy tylnych kołach, stworzyło coś w
rodzaju sprężyn.
Powstałe
urządzenia, gdy tylko kareta napotykała nierówność, kurczyły
się, minimalizując nieprzyjemne telepanie, jakie odczuwał podczas
jazdy podróżny. To z pewnością umili magowi jazdę do zgrai
kolejnych otumanionych nowicjuszy. Mirnal zasiadł z powrotem
wygodnie w swej kabinie, delikatnie poprawiając brodę. Na jej
urośnięcie musiał czekać kilkanaście długich lat, lecz duma
podczas oglądania metrowej plątaniny ciemnoszarych włosów była
nieopisana. Nie każdy może się taką pochwalić, to samo tyczy się
jego wiernej różdżki. Wyrzeźbił ją jeszcze w czasach Szkoły
Elementarnej z mocnego, cisowego drewna. Przy tworzeniu dużą wagę
przywiązywał do walorów estetycznych, stąd też na rękojeści
widać zdobienia w postaci szlachetnych kruszców, a przy zwieńczeniu
dumnie prezentował się jasnozielony ametyst. Każdy mag, nieważne
jaką wiedzę magiczną by posiadł, bez swej różdżki staje się
zwykłym śmiertelnikiem. To ona pozwala uwolnić moc drzemiącą w
czarodzieju i przerodzić ją w zaklęcie. Nic więc dziwnego, że
Mirnal dbał o nią jak o własną matkę, pieszcząc i upiększając
coraz to nowymi wzorami i runami. Była jego oczkiem w głowie.
Nagle
kareta zatrzymała się gwałtownie, a rozpieszczony wygodną jazdą
mag wylądował boleśnie pod swoim siedziskiem. Z zewnątrz dało
się usłyszeć donośny krzyk woźnicy:
– Jaśnie
Panie! Coś leży na trakcie i nie wygląda mi to na zwykły kamień.
Może Jaśnie Pan rzuci okiem?
Mirnal
klnąc odrażająco pod nosem, wygramolił się z kabiny. Cała
śnieżnobiała toga, którą przyodział rano, nosiła teraz
paskudne, ciemne plamy od kurzu i błota.
– Niech
to szlag! Co się stało? – warknął groźnie, na co ten
wskazał ręką drogę ciągnącą się przed nimi.
Mag
był wściekły z powodu upadku, ale po chwili zdołał opanować
emocje. Znajdowali się pośrodku lasu. Zielone liście pieściły
ludzkie ucho swym spokojnym szelestem, a ptaki napawały atmosferę
dodatkową nutą pięknego ćwierku. Nawet najbardziej zatwardziały
drań, mógłby ulec wpływowi uroku jaki wytwarza to miejsce. Można
by się było napawać tym miejscem przez wieki. Chłonąc każdą
cząstką swojego ciała ten wiosenny urok, z którym nie mogłoby
się równać żadne zaklęcie.
Doczłapał
wreszcie do tajemniczego przedmiotu, którym okazało się być
dziwne zawiniątko. Pochylając się nad nim miał w głowie
najróżniejsze wizje. Mógł to być jakiś artefakt, broń, sterta
brudów albo zwykły kamień, co woźnica w swej błyskotliwości
pozwolił sobie wykluczyć. Rzeczywistość okazała się bardziej
zaskakująca niż to sobie wyobrażał.
Ujrzał
malutką postać z nieproporcjonalnie dużą, zieloną głową.
Niebieskie oczy dziecka z ogromnym zainteresowaniem podążały za
każdym ruchem jaki wykonał czarodziej. Zamiast uszu dyndały
długie, malutkie patyczki zakończone szerokimi otworami, niczym
trąbki myśliwskie. Usta miał całkiem szare, w których mocno
zanurzył się ssany przez niemowlaka kciuk. Czarodziej nigdy w życiu
nie widział podobnego monstrum. Owszem, jako osoba władająca
magią, był nieraz wzywany przez plebs do zbadania nowonarodzonych,
którzy nieco różnili się od rówieśników. Zawsze jednak poziom
dziwactwa i żartów ze strony Matki Natury kończył się na
zniekształconych kończynach, o jednym palcu więcej, bądź
przerażających na pozór chorobach i zmianach fizycznych w ciele
dziecka. Wszystko to dało się „naprawić” prostymi zaklęciami,
których czarodzieje uczyli się podczas nauczania przygotowującego
do praktykowania w Szkole Elementarnej. Ten dzieciak odbiegał jednak
od wszystkich przyjętych norm i zasad. Był okazem wyjątkowym,
który musiał zostać czym prędzej poddany szczegółowym badaniom.
Mirnal wziął na ręce zawiniątko. Od razu poczuł wilgoć sączącą
się z tkanin. Pierwsze, co przyszło magowi na myśl to fakt, że
maluch mógł już załatwić kilka razy w te kocyki swoje potrzeby
fizjologiczne. Pomimo obrzydzenia zaniósł go do swego powozu,
ukrywając przed woźnicą jego oryginalną urodę. Im mniejszy
rozgłos, tym lepiej dla całej sprawy.
– Jedź!
– krzyknął, a powóz delikatnie ruszył.
Dzięki
rzuconemu wcześniej zaklęciu, mogli nadal liczyć na przyjemną i
cichą podróż. Mag ułożył dzieciaka na siedzisku tuż obok
siebie. Mały nadal był zainteresowany tylko swoim palcem, jakby
cały świat dla niego nie istniał. Mirnal zastanowił się przez
chwilę, czy to aby normalne zachowanie w tym wieku. Ze swojego
doświadczenia wiedział, że niemowlaki śmieją się z byle powodu,
płaczą niemiłosiernie, leżą cicho w swych łóżeczkach albo
robią pod siebie w znaczeniu dosłownym i czekają aż ktoś po nich
ktoś po nich posprząta. Czyli zachowanie tego dziecka można było
uznać za względną normę. Ach… jak to dobrze, że czarodziei
obowiązywał surowy zakaz posiadania ludzkiego dziecka. Mogli
natomiast wziąć pod swoje skrzydła każdą przywołaną istotę.
Niektóre z nich były tak zżyte z magiem, który je przywołał z
Innego Wymiaru (tak określano miejsce pobytu zmarłych i wszelkich
magicznych stworzeń), że uważały go za swojego biologicznego
rodziciela. Dobrym tego przykładem jest historia
czarodzieja-prekursora, niejakiego Figusa. Ów mężczyzna żył w
czasach, które pamiętają jeszcze początki magii i czarów. Był
on jednym z tych, który stworzył i zapisał dla potomności wiele
dzieł naukowych i zaklęć. To jemu zawdzięczamy między innymi
szczegółowy opis Innego Wymiaru i istot go zamieszkujących.
Podczas jednego ze swych badań, zdołał przywołać do naszego
świata stworzenie zwane w ludowych wierzeniach chochlikiem. Stwór
ten mierzył zaledwie kilka stóp, miał długi, szpiczasty nos i
przebiegły błysk w oku. Figus, jako kulturalny człek zaprosił
przybysza na wspólny poczęstunek. Wypytywał go niemalże o
wszystko, co dotyczyło Innego Wymiaru. O cechy gleby, temperaturę
powietrza, zmiany pogodowe, pory dnia i roku oraz o wielkość
tamtego świata. Stwór zdawał się być otwarty na nową znajomość,
odpowiadał obszernie na każde zadane mu pytanie.
Chochlik
podczas tej rozmowy najwyraźniej musiał wyczuć w magu swoją
bratnią duszę. Nagle przestał już zwracać się do maga
„Mistrzu”, tylko „Tatusiu”. Od tej nagłej przemiany przestał
już grzecznie odpowiadać na pytania Figusa i rozglądając się po
pokojach, pytał:
– Tatusiu,
do czego służy ten przedmiot? A ten? Gdzie tu można robić siusiu?
A to? Co to takiego? Tatusiu, tatusiu, a gdzie mamusia? – O
tyle nie było to kłopotliwe, co nużące.
Zachowywał
się jak mały bachor, ciekaw wszystkiego co go otacza. Figus nie
miał serca wyganiać chochlika do jego wymiaru. Udomowił go,
nauczył podstawowych zasad przebywania wśród ludzi i pozwolił mu
zostać. Dziecko w postaci przywołanego stworka było lepsze od
ludzkiego noworodka w tym, że od czasu do czasu, mogło nas uraczyć
jakąś ciekawą opowieścią z tamtego świata.
Figus
kontynuował badania. Wzywał kolejne monstra, przeprowadzając z
nimi szczegółowe wywiady. Analizował wszelkie prastare źródła
traktujące o Innym Wymiarze. Dokładnie wsłuchiwał się również
w legendy krążące wśród prostego ludu. Badanie Innego Wymiaru
było zadaniem trudnym i nie było wiadome, czy zebrane informacje
były prawdziwe, czy to tylko wytwór wyobraźni.
Mirnal
przystąpił do wstępnych oględzin niemowlaka. Najpierw rzucił na
dziecko „Spokojny sen”, aby przypadkiem niemowlę nie zakłóciło
mu pracy, szarpaniem się i wyciem. Delikatnie rozwinął kocyki, by
przyjrzeć się mu dokładniej. Czarodziej szybko sięgnął po swój
notesik, aby zanotować obserwacje.
Znalezione
w lesie dziecko, a raczej stwór je przypominający, cechuje się
wyjątkowo zielonym kolorem skóry. Jest płci męskiej, co można
stwierdzić po organach podobnych do tych u zwyczajnego noworodka.
Zamiast uszu wykształciły się malutkie, giętkie trąbki. Jest
cięższy od przeciętnego niemowlaka. Tak jak człowiek ma parę
kończyn górnych i dolnych. Po analizie jego Energii stwierdzam, iż
jest to istota przypominająca w dużym stopniu człowieka, mająca
rozum i wolną wolę. Podobna anatomia ciała pozwoli mu w
przyszłości mówić. Dołożę więc wszelkich starań, aby nauczyć
go naszej mowy. Nie mogę określić, czy jest to wytworzony drogą
ewolucji nowy gatunek humanoidalny, czy też jest to przypadek
zwykłej deformacji, co mogłoby wyjaśniać okoliczności jego
porzucenia. Mam dziwne przeczucie, że stwór, zaskoczy nas jeszcze
wieloma sprawami.
Mag
włożył notatnik do jednej z kieszonek togi. Osuszył zaklęciem
przemoczone koce i ponownie ubrał w nie malucha. Postanowił nie
informować nikogo o istnieniu tego stwora, przynajmniej do czasu, aż
nie rozwikła czym, a raczej kim on tak naprawdę jest.
Maluch
nadal spał pod wpływem zaklęcia, kiedy powóz wjechał wreszcie na
kamienny bruk miasteczka Kunah. Dzięki magii będzie pogrążony we
śnie jeszcze co najmniej kilka godzin. Mag spokojnie zdąży
skończyć wykład dla nowicjuszy, a dzieciak nie zwabi ciekawskich
swym płaczem. Mirnal wyjrzał przez okno karety. Ostatni raz był
tutaj w wieku szesnastu lat jako ciekawy świata nowicjusz. Pamiętał,
jak spędził tutaj czas podczas ucieczki ze Szkoły
Ponadelementarnej. Na czarodziejów kształciły się wyłącznie
dzieci z najbogatszych rodów, przejawiające duże pokłady Energii
w swych ciałach. To nie dzieci decydowały o tym, czy chcą parać
się magią, tylko ich rodzice. Byli więc w pewnym sensie do tego
zmuszani. Gdy przeżywa się wstępne nauczanie, wszystko wydaje się
takie fantastyczne, pasjonujące. Poznawanie pierwszych zaklęć, na
których przyswajanie przeznacza się kilka godzin, jest dla
kilkuletniego człowieka nieziemskim przeżyciem. Kiedy nadchodzi
czas Szkoły Elementarnej, nauka schodzi na dalszy plan. Liczą się
tylko znajomi i wspólne wędrówki. Mało który z nowicjuszy jest w
chociaż minimalnym stopniu zainteresowany wykładami. Kompletny
koszmar zaczyna się jednak w szkole Ponadelementarnej, przy której
zawsze budowano hotel. Szlachetna Rada Magii i Czarów uznała
bowiem, że w wieku od czternastu do dwudziestu lat organizm
człowieka jest najlepiej przystosowany do wchłaniania wiedzy, więc
pobyty w domach i odpoczynek należy zmienić na ślęczenie nad
książkami w nierzadko przetłoczonych akademikach. Mirnal nadal
pamiętał te czasy. Nie zapomniał tych lat więzienia, kiedy był
zmuszony do przyswajania ogromu wiadomości. Nieraz zazdrościł
dzieciakom z biedniejszych rodzin, które ominął los studiowania
zakurzonych pergaminów i wiecznego szlifowania warsztatu magicznego.
Zamiast tego wolałby jak one ruszyć na ulice i pogrążyć się w
odmęcie krzyków i zabaw. Zwykłym ludziom tylko na pozór wydaje
się, że życie czarodziei usiane jest różami. Sądzą, że nauka
w szkołach elementarnych to błaha sprawa, z którą poradziłby
sobie każdy przeciętny dzieciak. W rzeczywistości to żmudne
czytanie starych i spleśniałych ksiąg noc w noc powtarzanie jednej
i tej samej formuły, aby opanować ją do perfekcji. A to wszystko w
akompaniamencie krzyków zgryźliwych magów-nauczycieli i gorzkich
oczekiwań rodziców, których nie wypada zawieść.
Prawdziwa
nauka, w której Mirnal zaczął dostrzegać przyjemność i pożytek,
rozpoczęła się dopiero po skończeniu ciągu obowiązkowych szkół.
Przestał być pod stałą kontrolą nauczycieli, a w Królewskiej
Akademii Sztuk Magicznych mógł zgłębiać tajniki magii, która go
interesowała. Od zawsze pasjonował się magocyną i jej pożytecznym
skutkiem na organizm człowieka. Wystarczyło wypowiedzenie kilku
prostych formuł, aby pozbyć się z organizmu wszelkich wirusów i
bakterii. Przeciętni znachorzy dla przykładu, trudziliby się z tym
wiele długich godzin. Co prawda im bardziej zaawansowane stadium
miała choroba, tym przygotowanie uleczającego zaklęcia wymagało
więcej czasu, jednakże jeśli coś robimy z pasją i
zaangażowaniem, potrafimy przeznaczyć na to długie godziny, byle
tylko odnieść sukces. Wszystkie ucieczki, które chociaż na chwilę
pozwoliły mu oderwać się od męczących zajęć lekcyjnych, uważał
za najpiękniejsze chwile w swoim życiu Kunah, przez które właśnie
przejeżdżali, było niewielkim miastem z wieloma kamienicami i
cechami rzemieślników. Rządzone przez wiekowego hrabię Karla
Winsena miasto zachowywało przez lata swój dawny urok. Władca dbał
o swych mieszkańców. Wynajmował najlepszych strażników, aby ci
pilnowali spokoju obywateli na ulicach. Regularnie wzywał któregoś
z magów, prosząc, by ten posługując się mocą, sprawdził stan
zdrowia obywateli. Czarodzieje podczas swych wizyt doglądali
również, czy w mieście nie rozpowszechnia się jakaś zakaźna
choroba, która mogłaby być źródłem tragicznej w skutkach
epidemii. Kunah może nie należało do najbogatszych miast, lecz
mieszkańcy żyli tutaj w zdrowiu i bezpieczeństwie.
Miasto
pozostało takim, jakim je zapamiętał. Stragany, krużganki,
świątynie, pałac hrabiego… wszystko w idealnym stanie jak
dawniej. Nawet stara, zawalona baszta przy południowych murach.
Piorun zniszczył zwieńczenie wieży, pozostawiając tylko kamienny
klocek. Nikt nie kwapił się do jej remontu, ani dalszej rozbiórki.
Pozostawiono ją samej sobie, a ta, jak widać, znakomicie znosi
upływ czasu. Przetrwała do ponownych odwiedzin maga w takim stanie,
w jakim oszczędziły ją siły natury. Jakby chciała powiedzieć:
„To miasto omija upływ czasu”.
Mirnal
musiał być na wykładach dopiero wieczorem. Miał mówić na nich o
konsystencji organizmów żywych, ich Energii, oraz różnorodności.
Dla Mirnala był to najnudniejszy temat pod słońcem, a władze
placówki musiały poprosić akurat jego o pomoc. Fakt, czarodzieje,
którzy ukończyli Szkołę Ponadelementarną, nie mają obowiązku
nauczać swych młodszych kolegów, ale jak to zasadniczo w różnych
pracach bywa, za wykonane zlecenie otrzymuje się wynagrodzenie, tak
więc wykładowców-ochotników zawsze było na pęczki. Słońce
zacznie zmierzchać dopiero za kilka godzin. To idealny czas, aby
ukryć gdzieś malucha i oczyścić togę. Czarodziej krzyknął do
swojego woźnicy:
– Jedź
do gospody „Pod wypatroszoną ropuchą”.
– Tak,
panie! – ten odparł spokojnie, rozglądając się za najlepszą
drogą do celu.
Ludzie
wypełźli o tej porze na ulice jak mrówki po deszczu, jakby nagle
potracili masowo domy i każdy szukał schronienia na zewnątrz. Była
to najgorsza chwila do przedzierania się obszernym wehikułem
pomiędzy rojem malutkich człowieczków. Ale jak Pan Czarodziej
każe, to nie ma innego wyjścia.
Mag
doskonale zdawał sobie sprawę, że na własnych nogach doszedłby
tam prędzej, niż wożąc się powozem. Musiał jednak zachowywać
zaostrzone środki ostrożności. Paradowanie z zielonym stworem po
ulicach wzbudziłoby wśród spragnionych rozrywek mieszkańców
niemałą sensację. Chcąc nie chcąc, los obdarował go tym
wybrykiem natury. Ciążył na czarodzieju od tej chwili nie tylko
obowiązek skrupulatnych badań nad tym wyjątkowym okazem, ale także
zapewnienie mu wszelkimi sposobami bezpieczeństwa.
Gospoda
„Pod wypatroszoną ropuchą” leżała w centrum Kunah, naprzeciw
Szkoły Elementarnej. Była jednym z niewielu miejsc w tym mieście,
gdzie przychodzili zarówno obywatele wyższych stanów (magowie,
nowicjusze, urzędnicy) i niższych (chłopi z okolicznych pastwisk,
rzemieślnicy, czasami nawet odwiedzali to miejsce miejscowi kupcy).
Panowała tu od bladego świtu aż po ciemny zmierzch masowa
integracja odmiennych pochodzeniowo i majątkowo osób. Tylko w tym
miejscu panowały takie założenia, że spokojny i pobożny pasterz
mógł bez problemu rozegrać partyjkę kart z którymś skrybą albo
nawet samym hrabią (jeżeli ten oczywiście raczyłby zawitać w te
progi) i nikt nie wytykałby ich palcami. Było to w mniemaniu wielu
osób najcudowniejsze miejsce w Kunah. Wszyscy bowiem w zaciszu tego
przybytku stawali na równi z innymi, nie patrząc na stan majątkowy
i nie wytykając sobie nawzajem dokumentów, które potwierdzałyby
ich szlacheckie geny.
Mirnal
wszedł szybkim krokiem do karczmy, w lewej ręce trzymając
podręczną walizkę, w drugiej kurczowo dociskając dziecko do
swojej klatki piersiowej. Nie bez powodu wybrał akurat tę gospodę
jako miejsce swego noclegu. Wiedział, że przychodzą tu ludzie (i
nie tylko) różnej maści, a to owocowało nowymi, ciekawymi
znajomościami i informacjami. A te rzeczy bardzo absorbowały
czarodzieja.
Mężczyzna
starał się jak najdokładniej ukryć twarz stwora w fałdach swojej
togi. W budynku nikt nie zerknął na niego nawet kątem oka.
Magowie, dzięki powszechnej opinii „odludków”, mieli prawo
dziwnie się zachowywać, a że Mirnal bywał tu już wcześniej i
zdarzało mu się nieco zaszaleć (po kilku trunkach powracał w
niego młodzieńczy duch) nikogo nie zdziwił widok mężczyzny w
białej todze, ozdobionej plamami błota, dzierżącego małą
walizeczkę i tajemnicze zawiniątko. Czarodziej wbiegł na piętro
budynku wprost do swej kwatery. Był nią mały przytulny pokoik z
dużą elegancką szafą i miękkim, wygodnym łóżkiem. Mag za
pośrednictwem swych najbardziej lojalnych magicznych stworzeń
zapłacił właścicielowi za wynajem sporą garść srebrników,
więc wszelkie wygody były jak najbardziej pożądane. Zbyt wiele
już przeżył, by tłuc się na stare lata po słomianych pryczach
i mieszkać w obskurnych pokoikach. Zasłużył na odrobinę luksusu.
Mirnal usadowił malca na łóżku, upewniając się, czy dziecko aby
na pewno pośpi jeszcze kilka godzin. Musiał się teraz zająć
swoim strojem. Nie może pójść tak na wykład. Wyglądał jak
jakiś szczeniak wracający z placu zabaw. Najprostszym rozwiązaniem
z sytuacji byłoby rzucenie prostego zaklęcia czyszczącego i tak
też właśnie uczynił. Machnięcie różdżką i po okropnych
plamach nie pozostał najmniejszy ślad. Był gotowy do wyjścia.
Opuścił pokój, zostawiając malucha samego i zamknął starannie
drzwi na klucz. Miał nadzieję, że nikt nie odważy się zajrzeć
do środka i nie ujrzy tego wybryku natury.
Zszedł
spokojnym krokiem na parter. Dzisiaj przeważało tu towarzystwo
rzemieślników, ale i nie zabrakło też kilku szlachciców, którzy
postanowili uraczyć swymi zacnymi osobistościami ten budynek. Do
karczmy wpadały przez otwarte okiennice ciepłe promienie słońca,
zaś w powietrzu unosił się ciężki i drażniący płuca zapach.
Wydobywał się on z licznych fajek nabitych zielem migogi, bardzo
zresztą popularnym wśród ludzi wszelakiej rasy i profesji. Rolnicy
z okolic Bahelhorn trudnili się hodowlą tych roślin. Gdy krzewy
dojrzewały, zbierano liście i starannie poddawano suszeniu. Potem
wystarczyło je drobno pokruszyć i spokojnie nabić fajkę. Fenomen
palenia migogi był tematem wielu wypracowań i prac, głównie w
dziale dla miłośników magocyny. Męczące i skrupulatnie
odprawiane czary udowodniły bowiem, że długotrwałe palenie
powodowało nieprzyjemne dla ciała dolegliwości. Przemiany w
genetyce, mutacje, oraz straszliwie długie, nużące kaszle i bóle
gardła. Mirnal stanął w osłupieniu, gdy po raz pierwszy zobaczył
kolekcję książek na temat migogi. Sam lubił w wolnych chwilach
puszczać okrągłe dymki, pogrążając się w odmętach swych
myśli. Zdecydowanie lepiej było mu czuć słodkawy posmak zioła w
swoich ustach, niż przymusowo wdychać dym z cudzych fajek. Nie może
więc pojąć sukcesu, jaki odniosły wszystkie te wypracowania. To
zajęcie po prostu strasznie wciągało i przede wszystkim było
dobrym sposobem na odstresowanie się, niezależnie od grożących
później konsekwencji zdrowotnych.
Przy
jednym ze stolików mag dostrzegł znajomą postać. Była nią
Virlana Komess, adeptka magii druidów. Siedziała zamyślona,
usilnie wtapiając swój wzrok w drewniany kubek stojący przed nią.
Ubrana była w obcisłe wdzianko, które podkreślało jej szczupłą
talię. Długie włosy koloru blond opadały na zakryte płaszczem
plecy, odsłaniając jej oblicze. A ta, jakby nie patrzeć, należała
do najbardziej okazałych, jakie widział w swym życiu Mirnal.
Śnieżnobiała cera, delikatne, aczkolwiek wyraziste rysy twarzy i
do tego to urzekające spojrzenie. Co tu dużo mówić. Była po
prostu piękna.
Czarodziej
zbliżył się do niej niepewnie. W normalnych warunkach nawet by nie
zaszczycił jej rozmową. W końcu była druidką, a jak przecież
wiadomo, druidzi kpili sobie ze wszystkiego, co udało się stworzyć
czarodziejom. Nie uczęszczali do żadnych szkół, nie pobierali
praktyk u żadnego mistrza. Czerpali po prostu swą siłę od samej
przyrody, stąd też zapewne ich zamiłowanie do mieszkania na łonie
natury. Nie wiadomo skąd ani jak otrzymali ten dar, ale potrafili
opanować magię żywiołów, nie spędzając nad książkami nawet
godziny. Na tym na szczęście ich „potęga” się kończyła. Nie
byli w stanie okiełznać takich skomplikowanych czarów, jakimi
posługiwali się magowie. Byli na to po prostu za głupi, jak
twierdzili czarodzieje. Ale najgorsze było to że, pozwalali na
korzystanie z zasobów magicznych – kobietom! To już był
wystarczający powód do usunięcia tych bękartów z powierzchni
Ziemi.
Tak
czy siak oboje byli teraz w karczmie „Pod wypatroszoną ropuchą”,
miejscu swobodnych spotkań i rozmów ludzi, którzy w codziennym
życiu niekoniecznie mogą mieć taką możliwość, więc krótka
pogawędka nie powinna wyjść im na złe. Mirnal miał tylko
nadzieję, że kobieta nie chowa do niego urazy za to, że pewnego
razu ugodził ją w żebra ognistym płomieniem. Było to podczas
ataku gnomów na pewną osadę na zachodzie, ale to długa historia…
– Witaj,
Virlano – zagadał z delikatnym uśmiechem, siadając na
twardym krześle naprzeciwko niej.
Kobieta
wyrwała się nagle z zadumy i spojrzała przenikliwym wzrokiem na
Mirnala. Usta wykrzywiły jej się w nieprzyjazny grymas.
– Czego
chcesz, magu?! – wypaliła głośno, ale nikt w karczmie nie
zwrócił na to uwagi. – Znów chcesz walczyć? Tym razem tak
łatwo ze mną nie wygrasz! Natura obdarzyła mnie nowymi mocami, z
którymi wy, parszywce, nie możecie się nawet równać.
– Spokojnie,
kobieto. Chcę tylko porozmawiać – odparł uprzejmym tonem
czarodziej.
Przypuszczał,
że może zareagować w taki sposób. Druidzi byli ludźmi zgoła
słabymi w zasoby magiczne, nierzadko więc przegrywali starcia z
potężnymi magami.
– Mówże
więc czego ode mnie chcesz i idź już sobie.
W
tym momencie Mirnal uświadomił sobie, że właściwie nie ma o czym
debatować z tą marną istotą. W tym wszystkim zapomniał, że
wiedzę na temat druidów posiadł podczas starć z nimi, a o cóż
innego mógłby pytać druida, niż o innych druidów? Przecież oni
nie mają pojęcia o świecie, są zatraceni w swej potędze, która
przy starciu z czarodziejami już taką potęgą jednak nie jest.
A
jeśli ona posiada jakieś informacje na temat tego dzieciaka? Nie
zaszkodzi spróbować. W końcu łażą po tych swoich puszczach,
mogą coś wiedzieć – pomyślał. Mirnal może tylko badać i
obserwować znalezionego dzieciaka, a o jego historii musi się już
dowiedzieć innymi sposobami. Lepiej popytać o to Sług Lasów (jak
zwykli siebie określać biegający po lasach druidzi), niż
wścibskich i dociekliwych z natury czarodziei.
– W
lasach nie pojawiły się może jakieś nieznane nauce stworzenia?
Potrzebne mi to do badań.
Kobiecie
nagle zniknął grymas z twarzy, ustępując miejsca nikczemnemu
uśmieszkowi.
– A
czemu o to pytacie, o potężny? – w tych ostatnich słowach,
czuć było wyraźną nutę ironii. – Czyżbyście znaleźli
jakąś istotę, której nie możecie okiełznać, hmm? Chcecie, żeby
druidzi wykorzystując moce Matki Ziemi pomogli wam to zbadać tak?
Przyznaj, starcze!
Mirnal
lekko poczerwieniał na twarzy. Spodziewał się, że poprowadzenie
tej rozmowy może być trudnym zadaniem, ale bądź co bądź był
ciekaw, z jakim okazem ma do czynienia. Kontynuował:
– Nieee,
skądże. Po prostu zajmuję się analizowaniem rozprawki mojego
najdroższego przyjaciela, Howerda Markala „O dziwach i stworach
naszych lasów”. Pomyślałem, że pomogę mu w pisaniu jego
dzieła, wypytując cię o jakieś szczegóły. – Starał się
zachować ten sam spokojny ton, co poprzednio.
Virlana
nie dała się tak łatwo zwieść. Drążyła wciąż ten temat:
– Kłamiesz!
Perfidnie kłamiesz. Widzę w twoich oczach, że coś ukrywasz. Mówże
prawdę! O co chodzi?
– Chodzi
mi tylko i wyłącznie o naukę. Naprawdę. Zresztą pomyśl sama.
Czy bylibyśmy na tyle durni, żeby dzielić się informacją o
znalezieniu rzadkiego okazu z wami? Bez przesady – uśmiechnął
się ponownie.
Chciał
dać do zrozumienia kobiecie, że mówi szczerą prawdę oraz żeby
spieprzała z tym swoim wścibskim nosem i grzecznie odpowiadała na
zadane pytanie. Druidka zamyśliła się przez chwilę. Spuściła
wzrok z czarodzieja i pochłonęła się w odmętach myśli. Widać
było, że wie coś więcej, niż ta cała szopka, którą stara się
tu odgrywać. W końcu odpowiedziała:
– Nie.
Nic mi na ten temat, w takim razie, nie wiadomo. A nawet gdybym coś
wiedziała, nie podzieliłabym się tą wiedzą z takim śmieciem,
jakim jest każda osoba będąca czarodziejem. Żegnam –
wymownym gestem dała znać swojemu rozmówcy, że czas rozmowy
właśnie dobiegł końca.
Zawiedziony
Mirnal wyszedł z karczmy. Z jednej strony miał wyrzuty sumienia, że
nie udało mu się z niej nic wyciągnąć, z drugiej zaś czuł, że
starała się coś przed nim ukryć Wyraźnie było widać, że coś
wie. Może jakieś nowe stworzenie zawitało do naszych lasów? Może
jest to gatunek, który reprezentuje sobą ten dzieciak? Zamiast
odpowiedzi pojawiło się jeszcze więcej niewiadomych. Chociaż
jedno jest niemalże pewne – pochodzenia i historii chłopca należy
doszukiwać się wśród druidów.
***
Ogarnęła
go złość, gdy odkładał kolejną księgę na półkę swojej
biblioteczki. "Stwory i mity" nieznanego autora okazały
się totalną klapą, jak zresztą kilkadziesiąt innych tytułów.
Kilka dni studiowania woluminów nie przyniosły żadnych rezultatów.
Mirnal był już bliski wyczerpania i pogodzenia się z faktem, że
nie uda mu się rozwiązać zagadki tego stwora. Usiadł przy swoim
starym, pachnącym starością dębowym biurku, na którym walały
się sterty zżółkłych papierów i kubki po napojach
wzmacniających. Magowie z działu kawotyki opracowali doskonały
płyn, który pobudza i daje energię na dobre kilka godzin. Uznano
jednak , że kawa będzie przywilejem dla starszych i bardziej
doświadczonych magów. Młodsi i bez tego byli zbyt nadpobudliwi,
więc nie było potrzeby dodatkowego wzmacniania ich kawą.
Mag
zaczął przeczesywać sterty zapisków rozrzuconych po blacie
biurka. Przez jego ręce, zwinnie przechodziły kolejne stosy
notatek. Pamięć podpowiadała mu, że niedawno natknął się na
jakąś, być może istotną wzmiankę, ale nieświadom jej wagi
odrzucił ją na tą stertę.
Wreszcie
natknął się na informację, której tak bardzo szukał. Kartka
była biała z naleciałościami żółtej barwy po bokach, oraz
podpisana przez niejakiego Fanera. Nie pamiętał skąd wzięła się
ona w jego kolekcji, ale mając tak ogromne zasoby można sobie
pozwolić na niepamięć.
Notatka
jaką ów człowiek sporządził, odnosiła się do pewnej sytuacji,
która miała miejsce kilka lat temu w lasach otaczających miasto
Kunah. Wieśniacy - jak opisywał to Faner - widywali na traktach
niemowlęta o "diabelskim spojrzeniu i potwornej skórze".
Mirnal był sceptycznie nastawiony do tychże opisów. Nie do końca
ufał obrazom, jakie starali się przedstawiać przesądni chłopi,
którzy w każdej odbiegającej od normy rzeczy chcieli widzieć rękę
ich bożka. Mężczyzna nie mógł jednak wybrzydzać, albowiem była
to jedyna jak dotąd informacja, jaką udało mu się zdobyć.
Czarodziej wyszedł ze swojego gabinetu na korytarz Szkoły
Elementarnej. Miał na sobie szkarłatną tunikę, która miała
podkreślać w oczach nowicjuszy jego dostojność i mądrość.
Broda, lekko przycięta zachowywała nadal swój przymiotnik
"długiej". W ręku dumnie dzierżył notatkę Fanera, jego
jedyny punkt zaczepienia w sprawie tego stwora. Co prawda, od kilku
dni zaniedbywał swoich podopiecznych, wciskając im jako prace
domowe dukanie starych i nudnych tekstów, ale nie przejmował się
tym. Ostatnio żył tylko chęcią rozwiązania zagadki tajemniczej
istoty.
Mirnal
skręcił w prawo wchodząc do obszernej i wysokiej komnaty,
podpieranej czterema masywnymi kolumnami z głowicami w kształcie
płatków kwiatów. Pomieszczenie nie miało okien, albowiem
wszystkie ściany otoczone były ogromnymi, rozciągającymi się na
całą ścianę półkami, na których dumnie spoczywały setki
książek, w każdej chwili mogące ponieść czytelnika w świat
fantazji lub zaspokoić jego głód wiedzy. Jedynym źródłem
światła były świece otoczone szklanymi kopułami, aby uchronić
gmach przed pożarem.
Na
krześle w kącie sali, siedział śpiący młodzieniec. Nosił
szarą, poplamioną koszulę i czarne, niczym heban spodnie. Na jego
krótkich, brązowych włosach widać było naleciałości siwizny.
-
Ej, ty! - krzyknął mag.
Mężczyzna
obudził się gwałtownie. W pierwszej chwili był oszołomiony, lecz
po chwili zdołał się opanować. Spojrzał podejrzliwym wzrokiem na
czarodzieja.
-
A ty to kto? Nie widziałem cię tu nigdy.
Mirnal
był wręcz oburzony postawą tego jegomościa. Nie dość, że jest
zwykłym śmiertelnikiem - w dodatku dość marnym nadzorcą
biblioteki, skoro pozwala sobie na drzemkę - to jeszcze ma czelność
odzywać się do maga, uprzednio nie podnosząc swojego tyłka z
krzesła. I do tego ton jego głosu...hańba!
-
Masz szczęście, że nie potraktuję cię Błyskawicą, albo innym
cholernie bolącym zaklęciem. Wiedz jednak - robię ten
wyjątek tylko ze względu na to, iż możesz mi się do czegoś
przydać. Pokaż mi natychmiast wszystkie dzieła Fanera. Tu jest
jedna z jego notatek.
Nadzorca
nadął policzki ze złości ale posłuchał rozkazu. Przyjrzał się
uważnie pokazanej mu kartce jak i treści na niej spisanej. Zamyślił
się przez moment po czym zaprowadził maga do pomieszczenia obok,
wyglądającego dokładnie tak jak to, z jakiego przyszli, z małym
szczegółem - na przeciwległym krańcu stało liche biurko, przy
którym siedział mężczyzna, uparcie skrobiąc coś na kartce
papieru. Wystarczył rzut oka na jego ubiór, by od razu zorientować
się, że Mirnal ma do czynienia z czarodziejem.
Wyglądał
strasznie blado, widocznie nie opuszczał tego miejsca zbyt często.
To by tłumaczyło, czemu magowie wcześniej się nie spotkali.
-
Ten mag szuka dzieł jakiegoś uczonego. Nie wiem o kogo chodzi, więc
przyprowadziłem go do ciebie, mistrzu. - Nadzorca skłonił się
lekko po czym wrócił do poprzedniego gmachu.
-
A więc można trochę grzeczniej - mruknął cicho Mirnal,
odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Potem bez słowa położył
notatkę Fanera na biurku nieznajomego.
Czarodziej
najpierw zerknął spod swych krzaczastych brwi na Mirnala, a potem
dokładnie przestudiował kartkę, zatrzymując wzrok na podpisie.
Ledwo wstrzymał okrzyk zdziwienia, po czym odruchowo odrzucił
kartkę w stronę Mirnala.
-
Nie wiem drogi kolego skąd macie tą kartkę, ale radziłbym ci jak
najszybciej się jej pozbyć. - chwycił kilka łyków jakiejś
brązowej cieczy skrywanej za biurkiem, po której pojawił się na
jego twarzy grymas. Widać było, że powoli się uspokaja.
-
Co jest z nią nie tak?! - spytał również zaskoczony Mirnal.
-
Faner był nekromantą!
-
Co?! - czarodziej omal nie zemdlał. Druidzi, nekromanci, z
kim jeszcze przyjdzie mu się zetknąć zanim zdoła poznać historię
tej zielonej istoty.Nekromanci to ludzie, którzy nad wyraz cenią
sobie poznanie życia, zarówno w sensie fizycznym - próbują
zapanować nad czyimś ciałem - jak i duchowym - chcą dowiedzieć
się, co dzieje się z ludzką świadomością, zwaną w niektórych
tradycjach duszą, gdy ta opuszcza zmarłe ciało. Niektórzy
powiadają, że nekromanci dopuszczają się barbarzyńskich sekcji
zwłok na zmarłych ludziach i zwierzętach. Nigdy jednak nie
potwierdzono tychże działalności, żyją one jednak w świadomości
zwykłych mieszczan napawając ich uczuciem grozy i strachu.
Czarodzieje
nigdy nie przepadali za ludźmi parającymi się nekromancją, a
przyczyna była podobna do tej, która wywoływała w nich niechęć
do druidów. Zarówno jedni jak i drudzy nie byli magami, co już
stawiało ich w oczach prawdziwych czarodziei na niższym szczeblu.
Nekromanci na domiar złego nie posiadali umiejętności władania
magią, zarówno wyuczoną i opartą na doświadczeniach – tak, jak
robili to magowie, oraz tej opartej na zdobytych, bądź wrodzonych
mocach, którymi dysponowali druidzi.
-
Usiądź - skinął na Mirnala, aby spoczął na skórzanym
fotelu stojącym po lewej stronie biurka. - Jestem Garon, główny
zarządca tej biblioteki i były nauczyciel. - Pociągnął
kolejny łyk brązowej cieczy. - A ciebie drogi kolego jak zwą?
Nigdy wcześniej cię tu nie widziałem.
-
Mirnal - odpowiedział siadając na fotelu. - Przyjechałem tu
kilka tygodni temu poproszony o wykład na temat konsystencji
organizmów żywych. Sprawy się trochę skomplikowały i musiałem
zostać dłużej w Kunah. Tutejsi magowie byli tak uprzejmi, że
udostępnili mi własny gabinet. O, tutaj zaraz przy bibliotece -
Wskazał palcem drzwi, które przed sekundą przekroczył.
-
A więc - zaczął swój wywód Garon - Od razu przeproszę
cię za mojego pomocnika, który tak niemiło przywitał. To jeszcze
młodzik i nie do końca pojmuje panującą tu hierarchię. Nie
rozumie, że musi okazywać szacunek każdemu czarodziejowi –
ostatnie słowa wypowiedział
głośniej, aby mężczyzna siedzący w pomieszczeniu obok, mógł je
usłyszeć. - Wróćmy jednak do twojej sprawy. Czemu
interesujesz się Fanerem?
Mirnal
lekko przygryzł wargi. Nie mógł wprost przedstawić swoich planów
Garonowi. Nabrał powietrza w płuca, po czym powiedział:
-
Znalazłem tę notatkę w swoich zbiorach i przykuła mą uwagę,
gdyż pierwszy raz miałem styczność z tym nazwiskiem.
Zarządca
zerknął na niego podejrzliwie najwyraźniej nie usatysfakcjonowany
odpowiedzią. Mimo to ciągnął dalej:
-
Faner był adeptem, który uczęszczał do tej szkoły. Nie
wykazywał specjalnych zdolności, a przez cały okres nauczania nie
wykonał nawet najprostszego zaklęcia. Był jednak wyjątkowo
inteligentny, więc magowie pozwolili mu kontynuować naukę, mając
nadzieję, że pomimo braku zdolności magicznych Faner stanie się
dobrym nauczycielem. Po skończeniu nauki odrzucił jednak tę
propozycję. Został w Kunah, aby, jak sam to ujął - "Prowadzić
prywatne badania".
-
Znałeś go? - wszedł mu w słowo Mirnal.
Mężczyzna
spojrzał na niego zaskoczony, po czym odparł:
-
On żył ponad 300 lat temu. Nie mam zielonego pojęcia skąd jego
notatka znalazła się w twoich rękach, ani jaki skutek przyniosły
jego badania. Gdy ludzie zaczęli się burzyć z powodu jego mrocznej
działalności, opuścił Kunah. Nikt nie wie dokąd się udał, a
wszystkie jego dzieła zniknęły.
-
Widocznie nie wszystkie - odparł Mirnal, dumnie prezentując
notatkę. - Czy wiesz, gdzie mieszkał ten nekromanta?
-
Wszystkie informacje powinny być w naszych archiwach. Wciąż nie
rozumiem czemu z takim zaangażowaniem zajmujesz się sprawą tego
mężczyzny. Uważaj, żebyś nie zbłądził w swych poszukiwaniach.
-
Możesz być o to spokojny.
***
Przed
rozpoczęciem śledztwa, które miało na celu zweryfikować związek
nekromanty z tą całą aferą, mag postanowił zajrzeć do swojego
podopiecznego. Musiał uważać na wścibski wzrok innych
czarodziejów, dlatego też nie zaniechał ukrywania tajemniczego
stwora w karczmie "Pod wypatroszoną ropuchą". Odwiedzał
go i karmił tak często, jak tylko mógł, natomiast na czas swojej
nieobecności musiał wykorzystywać swoje magiczne umiejętności,
aby zabezpieczyć malca przed wykryciem. Przez cały ten czas nie
zapomniał o skrupulatnym prowadzeniu i spisywaniu swoich obserwacji:
Ork,
bo tak postanowiłem nazwać znaleziony przeze mnie gatunek, w dużym
stopniu wykazuje się cechami ludzkiego niemowlęcia. Odżywia się
mlekiem, dużo śpi, ale nie płacze. Jeśli czegoś potrzebuje
wierci się i macha rączkami, ale jeszcze nigdy nie zaobserwowałem,
aby uronił chociażby jedną łzę. Czyżby, było to jakieś
schorzenie? A może ten gatunek jest bardziej od nas uodporniony na
trud i niegodności? To dziwne, ale od pewnego czasu przestałem
nazywać Orka stworem i mutantem. Coraz bardziej zaczynam dostrzegać
w nim coś ludzkie...
Dokończenie
wersu przerwało delikatne pukanie do drzwi. Mirnal podszedł do nich
ostrożnie, przygotowując naprędce obronne zaklęcie. Na szczęście
nie było to potrzebne. To karczmarz przyszedł, aby spytać się czy
czarodziej uraczy lokal swoją obecnością na podwieczorku. Wbrew
nadziejom gospodarza, Mirnal zaskoczony późną porą zamknął swój
pokój i pośpiesznie wybiegł z karczmy.
Minęło
sporo czasu, aż efekty jego śledztwa stały się widoczne. Słońce
już powoli chowało się za horyzontem, kiedy udało mu się
zlokalizować dom na przedmieściach, w którym kiedyś mieszkał
nekromanta Faner. Teraz budynek stał niezamieszkały i znajdował
się w fatalnym stanie - częściowo zawalony dach, zdemolowane
ściany. Czarodziej ostrożnie przekroczył próg mieszkania. Poczuł
zgrozę na myśl, że w tym samym miejscu, kilkaset lat temu,
odprawiały się mroczne, nekromantyczne obrzędy. Zaczął szukać
jakichś wskazówek, ale szybko przekonał się, że to bez sensu.
Nawet jeśli Faner zostawił tu coś po sobie, dawno zostało
skradzione przez złodziejaszków, których pełno jest w tej części
miasta. Zawiedziony Mirnał miał już zamiar opuścić to miejsce,
gdy nagle usłyszał jak ktoś wchodzi do mieszkania. Szybko schował
się w pokoju, który zapewne służył jako schowek na narzędzia i
dla pewności rzucił na siebie czar maskujący. Tajemniczym gościem
okazała się Virlana Komess. Zdawała się być bardzo pewna siebie
i niedużo czasu zajęło czarodziejowi, aby odkryć powody jej
hardości. Na rękach trzymała małe zawiniątko, dokładnie takie,
jakie kilka dni temu czarodziej znalazł na leśnym gościńcu. To
był Ork. Kobieta zostawiła go w pomieszczeniu, które służyło
czarodziejowi za kryjówkę. Zawiniątko leżało teraz dosłownie
pod nogami maga, a Virlana opuściła dom Fanera.
Dziwny
zbieg okoliczności sprawił, że Mirnal znalazł się w odpowiednim
miejscu, o właściwym czasie. Widocznie druidzi już od dawna
obserwowali czarodzieja przeczuwając, że może być dla nich
potencjalnym zagrożeniem. Za pomocą Virlany Komess udało im się
przechytrzyć Mirnala i porwać Orka. Czemu natomiast zostawili go
tutaj? W domu okrutnego nekromanty? Zdawało się, że zagadka
zostanie już wkrótce rozwiązana.
Nie
musiał długo czekać. Po kilku chwilach do mieszkania przybyła
zakapturzona postać. Mężczyzna był wysoki i masywny. Rozglądał
się nerwowo na wszystkie strony, aż w końcu wziął Orka na ręce
i wyszedł z budynku. Czarodziej nie zdążył mu się przyjrzeć,
ale szybko postanowił, że zacznie go śledzić. Musiał być bardzo
ostrożny, zaklęcie traciło już swą moc, a człowiek, którego
śledził, był bardzo czujny.
Ledwo
Mirnal zdołał opuścił dom nekromanty, od razu został
poczęstowany mocnym ciosem w nos. Zwalił się ciężko na ziemię.
Czuł silny ból i ciepłą krew, która wypływa mu z nosa. Dopiero
teraz zdołał zobaczyć agresora - to tajemniczy mężczyzna z
malutkim Orkiem na rękach. Widocznie zaklęcie działało słabiej,
niż sądził czarodziej.
-
Mam Cię! - głos miał niski i niemiły.
W
czarodzieju, po raz pierwszy od wielu lat, zakiełkowało uczucie
strachu.
-
Emm..jestem czarodziejem. Zajmuję się badaniem tego stworzenia,
próbuję ustalić kim ono jest i..
Ostatnią
rzeczą, którą zobaczył była pięść mężczyzna spadająca na
jego głowę. Potem nastała już tylko ciemność.
***
Ocknął
się w jakiejś jaskini wyłożonej skórami i dywanami. Leżał przy
lekko tlącym się ognisku, a po drugiej stronie siedziała Virlana i
nieznajomy mężczyzna. O dziwo nie skrępowali mu kończyn, zupełnie
jakby nie martwili się o to, że Mirnal będzie próbował walczyć
lub uciekać. Pierwszy odezwał się mężczyzna:
-
Nazywam się Grim - zdjął kaptur odsłaniając swoją zieloną
twarz i uszy w kształcie trąbek. Mirnał wybałuszył oczy ze
zdziwienia - Jestem członkiem tej samej rasy co ten dzieciak,
aczkolwiek nasza historia i kultura nie jest tak prosta jak wasza.
-
Są stworzeniami prosto od Matki Natury - zaczęła Virlana. -
Pojawiają się w lasach, w różnych miejscach i o
różnych porach. Nikt do końca nie wie, dlaczego tak się dzieje.
Druidzi sprawują nad nimi pieczę, albowiem wierzymy, że są
zrodzeni z czystej Natury.
-
Do tej pory udało nam się stworzyć już sporą społeczność,
aczkolwiek nadal obawiamy się reakcji świata. Pozostajemy w
ukryciu, wciąż szukając naszych dzieci.
-
Ale nie mogłem być pierwszym, który natknął się na was -
spytał czarodziej. - Co robiliście z nimi, aby zapobiec
wykryciu? I dlaczego spotkałem was w domu nekromanty?
Dwoje
jego rozmówców spojrzało po sobie zupełnie zaskoczonych ową
wiadomością. Przemówiła znów druidka:
-
Zawsze udawało nam się odnaleźć dzieciaki w porę, jeśli jednak
ktoś zdołał nas ubiec rozsiewaliśmy plotki o mutacjach, albo
halucynacjach. Jak widać, do tej pory było to skuteczne. Jesteś
jednak pierwszym czarodziejem, który nas uprzedził. Mieliśmy
szczęście, że byłeś przewidywalny i szybko udało nam się
ciebie przechytrzyć. O jakim nekromancie mówisz?
-
Znalazłem jedną z jego notatek, w której wyraźnie napisane było,
że już dawno temu ludzie z wiosek widywali was - kiwnął
głową na Grima. - Myślałem, że ma on jakiś związek z
tą całą sprawą.
-
Będąc szczerym - odparł cicho mężczyzna - to pierwsze
słyszę o takiej notatce i takim człowieku. Wybraliśmy sobie to
mieszkanie, bo od wielu lat stało na uboczu i nie było zamieszkałe.
Jeśli jednak to co mówisz jest prawdą, to musimy zaostrzyć środki
bezpieczeństwa. Ludzie nie mogą się o nas dowiedzieć. Nie teraz!
-
Więc dlaczego mówicie to wszystko mnie? - mruknął kompletnie
zdezorientowany czarodziej. - Nie boicie się, że wszystko
rozpowiem?
-
A zrobisz to? - spytała Virlana. - Znam Cię, Mirnal.
Nienawidzisz dzielić się odkryciami ze swoimi kamratami. Poza tym
nie mógłbyś spokojnie patrzeć na to, jak ludzie mordują
gatunek, który aż prosi się, aby poddać go badaniom. Ach, wy
magowie. Nie macie za grosz przyzwoitości, wszystko chcecie poddawać
szczegółowym badaniom.
-
Nadal nie rozumiem, czemu we wszystko mnie wtajemniczyliście?
-
Nie we wszystko - sprostował Grim. - Widziałem z jaką pasją
i zarówno delikatnością podchodzisz do tego dziecka. Czułem, że
możemy ci zaufać. Proszę, wypij to - wyjął spod płaszcza
mały bukłak i podał go magowi.
Mirnal
wypił zawartość czując, że rozmowa dobiegła końca, a teraz
czas na powrót do domu. Nie mylił się. Po chwili stracił
przytomność.
***
Ocknął
się w swoim pokoju "Pod wypatroszoną ropuchą". Nabił
fajkę zielem i oddał się przyjemności jaką dawało mu palenie.
Zupełnie nie interesowało go jak się tutaj dostał, oraz ile czasu
był nieprzytomny.
-
Zagadka została rozwiązana - pomyślał w duchu i tylko to się
dla niego teraz liczyło.
0 komentarze:
Prześlij komentarz