RSS

Legenda Czarnego Smoka



Jakie jest jego imię? On sam nie wie. Nie pamięta go, a może nigdy go nie miał. Wiedział jednak kim jest. Lecąc ponad innymi, mogąc patrzeć na świat z góry, napawał się tą myślą praktycznie bez końca. Ludzie na ziemi go nie widzieli, większość nie wiedziała jak patrzeć, a inni po prostu go nie dostrzegali. On to lubił. Nie musiał się niczym przejmować. Gdyby go zauważono w jego postaci, mógłby mieć problemy. W końcu jak zwykły człowiek miałby zrozumieć istotę, która jest smokiem? On był takim stworzeniem, bestią, pokrytą czarnymi łuskami i o ogromnych, matowych skrzydłach, drgających mu delikatnie na zimnym wietrze. On wiedział kim jest, miał oczy. I cieszył się ponad wszystko, że nie jest jednym z wielu, tam na ziemi.

Wiedział też jaki jest jego cel. Walka. Uwielbiał ją. A było z kim walczyć. Świat jest mroczny, pełen cieni, które żywią się strachem i rozpaczą. Z każdym dniem ich liczba rośnie. Są one tworzone przez samych ludzi. Owszem, nieświadomie, ale jednak. A on z nimi walczył. Nie, żeby je pokonać. To niemożliwe. Żeby chronić.

Mrok go znał. Potężniejsze demony porywały się na niego, chcąc pożreć mu duszę. Walczył z nimi. Arogancko, brawurowo, wściekle. Furia była jego ogniem. Palił. Często palił, choć parzyło to i jego. Ale był uzależniony od płomieni. Uwielbiał patrzeć, jak te bezczelne byty, które śmiały do niego podejść, ginęły w jego ogniu. To go cieszyło. Czasami, wcale nie rzadko, walczył też za innych ludzi, gdy któryś go zainteresował. Odpędzał od nich cienie, pokazywał drogę. A potem ci odchodzili przetartym szlakiem, ciesząc się szczęśliwym losem. Jego to bawiło.

Tak naprawdę nie wiedział jak trafił do świata ludzi. Na początku był człowiekiem, jak inni. Z jedną różnicą. Umiał patrzeć. Widział dusze, widział otaczające go barwy i kolory. Nauczył się ich używać. Kontrolował własny los, potem mógł wpływać na los innych. Z jego ciała zaczęły wyrastać skrzydła, a skórę porastać łuski. Ale długo nie mógł się wzbić i nie wiedział dlaczego. Zmuszony był żyć na ziemi, ukrywać się. Przyjaciele zapominali o nim jeden po drugim a cienie i mrok stały się jego jedynymi towarzyszami.

Ale wtedy pojawiła się ona. Wyglądała jak zwykły człowiek, ale on wiedział, że nim nie jest. Widział jej duszę. Głęboko uśpioną i zmarnowaną. Była tym samym co on, smokiem. Ale mrok, który ją otaczał... był znacznie ciemniejszy niż jego własny. To dla niej wyszedł z cienia, dla nie wzbił się pierwszy raz w niebo. Dla niej odpędził jej demony, choć sam borykał się z własnymi. Zakochali się w sobie.

Żyli razem długo. Czarnołuski dzień za dniem odpierał kolejne watahy cieni, które próbowały pochłonąć jego miłość. Sam marniał a jego skrzydła stawały się postrzępione i poszarpane na krańcach. Ale walczył. Wierzył w nią. WIDZIAŁ w niej smoka, ale ten nie chciał się przebudzić. Było mu dobrze w uśpieniu, kiedy ktoś walczył za niego, poświęcając własną duszę. Ona się nie budziła. On tracił siły. Trzymał się długo, ale w końcu upadł na ziemię. Lecz nawet wtedy walczył dalej. Zasłonił ją własnym ciałem, przyjmując na siebie ataki, których nie umiał już odbijać. Nikt nie widział jego błagalnego wzroku, nikt nie słyszał jego żałosnego jęku. Obudź się! Obudź się! Ale się nie budziła. W ostatniej chwili otwarła jednak oczy, tak! Widziała co się dzieje, że musi wstać, że musi walczyć! Ale... cofnęła się o krok... potem drugi, patrząc na armię ciemności w przerażeniu. Czarnołuski pokręcił głową. Widział to w jej oczach. Nie... Tylko nie to.

Odwróciła się i uciekła. Patrzył jak znika w świetle, kiedy on sam został pośród szalejącej ciemności. Upadł, jego tarcza rozprysła się na milion kawałków. Na moment nastał spokój. Padał deszcz, krople roztrzaskiwały się na jego nieruchomym ciele. Bał się. Czy gdyby był silniejszy, ona by została? Czy gdyby postąpił inaczej, przebudziłaby się? Spojrzał w błoto, na którym leżał. Czy miał być pierwszym smokiem, który straci duszę?

Słyszał zbliżające się demony. Już nie cienie, a potężne potwory, chcące skosztować samego smoka. Uśmiechnął się. Długo im bruździł. Ale pora zasnąć... Stwory otoczyły go, okryły swym czarnym jak węgiel mrokiem. I wtedy... pojawiło się światło. Syknęło. Walcz! Znał ten głos. Znał ten blask. Pamiętał. Walcz! Nie miał już sił. Cień pochłaniał jego duszę. Pozwalał mu na to. WALCZ! Nie mógł!

Jesteś żałosny.

Coś w nim zaskoczyło. Otwarł oczy, choć zobaczył tylko czerń. Żałosny? Powoli podnosił się na drżących nogach. Nie... Nie jestem... W powietrzu strzeliła iskra. Wiec walcz. Zamknął oczy, pokonał ból. Będę walczyć! I zapłonął wokół ogień. Walczył z najpotężniejszymi demonami. Swoim strachem. Palił jeden za drugim, a one, choć uderzały, nie mogły się przebić przez jego ogień. Furia wypełniła jego duszę, wypleniła mrok. On zaryczał w niebo i wstrzelił w górę. Własnymi szponami i kłami rozrywał ciemność. Zdradziła go! Ona go zdradziła! Wyżywał się na cieniach, niszczył ich egzystencję. A kiedy przepadł ostatni wróg, bezsilnie upadł na ziemię. Światło wtedy popłynęło do niego i otoczyło go blaskiem. Teraz ja cię będę chronić, mówiło. Kiedy ciemność przepadła, choć ledwo widział cokolwiek, dostrzegł ją, białołuską smoczycę.

Od tamtej walki minęło dużo czasu. Jakie jest jego imię? Nie wiedział. Wiedział natomiast, że uwielbiał latać i patrzeć na świat z góry. Gdyż miał dla kogo. Spojrzał w bok. Obok niego frunął stwór o białych łuskach i pięknych skrzydłach. Lecieli Razem. Znał jej imię. Brzmiało ono Zaithis. Kiedy byli razem, mrok trzymał się od nich z daleka. Kilka potężniejszych demonów spróbowało na nich swych sił. Zawsze przepadały. Razem byli niepokonani. Razem byli... szczęśliwi.


Koło się zatoczyło.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

2 komentarze:

Unknown pisze...

Opowiadanie jest dosyć niecodzienne. Na pierwszy rzut oka widać krótkie i treściwe zdania. Nie znajdziemy tu głębokich i rozwlekłych opisów. Mamy tu do czynienia głównie z rozterkami głównego bohatera i dynamiczną akcją. Dzięki temu opowiadanie ma w sobie to "coś" i widać, że autor pisząc je chciał nam, czytelnikom, przekazać jakąś wiadomość.

Anonimowy pisze...

No nareszcie Autor trochę wydoroślał i przestał pisać jak dwunastolatek.
Treść daje do myślenia, fabuła dość ciekawa.
trochę za dużo niedopowiedzeń, ale mimo to wciągające, choć krótkie.
Gramatycznie poprawne (poza kilkoma wyjątkami) co sprawia, że łatwiej się czyta i jest bardziej przystępne.
Oby tak dalej Autorze. Poprawny kierunek wreszcie.

Prześlij komentarz