"Iluzja cz. 12".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bob Budowniczy pojawił się przed prostymi, drewnianymi drzwiami, podpisanymi czarnymi literami: „Kierownik”. Nigdy nie lubił tego miejsca, ani osoby, która w nim urzędowała i aż do ostatniej chwili miał szczerą nadzieję, że jeszcze chwilę minie, zanim znów stanie na progu ciemnego gabinetu, gdzie tylko jeden monitor dawał jakąkolwiek poświatę. Ale niestety. Wydarzenia potoczyły się szybciej, niż by sobie tego życzył i oto w końcu nadszedł czas na niechcianą rozmowę... Prychnął pod nosem. Był człowiekiem od zadań specjalnych, a bał się rozmowy ze swoim przełożonym. Pokręcił głową i zapukał w drzwi.
– Wejść – usłyszał stłumiony głos.
Teraz, albo nigdy. Zebrał się w sobie i pchnął drzwi.
– Kriss – przemówił człowiek o białych wąsach, wpatrujący się ciągle w monitor. – Raport.
– Wszystko wysłałem na pański serwer – skomentował sucho barczysty mężczyzna, nie mrugnąwszy nawet okiem.
– Tak, owszem. Ale chciałbym to usłyszeć od ciebie. Czemu pozwoliłeś obiektom na ucieczkę z ich galaktyki?
Bob, a właściwie Kriss Sheepfield zmrużył oczy, zastanawiając się, jak poprowadzić tę grę. Odparł jednak w końcu:
– Może dlatego, że pana inżynierowie wysłali nowy prototyp do testów bez usunięcia loga naszej frakcji, paląc tym samym całą przykrywkę? A być może dlatego, że wśród uciekinierów była pana córka.
Kierownik nawet nie drgnął, choć gdyby ktokolwiek mógł spojrzeć w jego oczy, dostrzegłby, jakie są one nieobecne i zamglone. Wydawać by się mogło, że wąsaty człowiek nawet nie usłyszał tego, co właśnie zostało powiedziane. Ale on słyszał. Głośno i wyraźnie.
– Rozumiem. Możesz odejść. – Mruknął.
– Powie jej pan? – zapytał agent pewnym głosem.
– Możesz odejść! – nacisnął kierownik.
Kriss prychnął. Patrzył jeszcze przez moment na swojego przełożonego i wyszedł. Jak on nie lubił tego człowieka...
***
– Myślicie, że te kraty mnie zatrzymają, hyp! Jestem Ciastek! Mnie należy się szacunek! Wysadzę całe to miasto w powietrze! Wszystkich was będę jeden po drugim wyrzucać w przestrzeń kosmiczną i zrobię zawody, który bardziej eksploduje, hyp!
Mniej więcej tak radosne dźwięki odbijały się po całym więieniu. Nie był to duży obiekt, ledwie kilka cel i krótki korytarz, dlatego każdy mógł słyszeć groźby dokładnie i wyraźnie. A to był minus. Kostka, Jack i Steve, którzy dla bezpieczeństwa zostali zamknięci w celi innej niż Ciastek, musieli wysłuchiwać nieskończoną wiązankę pełną gniewu i nienawiści. Zastanawiali się, czemu nie mogli zostać ulokowani gdzie indziej, tak jak ich załoga, która teraz napawała się pewnie błogą ciszą... Życie z pewnością nie było sprawiedliwe.
– W ogóle czego wy chcecie, żujofilce! Nic wam nie dam! Z chęcią mogę was wykastrować, hyp!
– W sumie zadała dobre pytanie. Kto nas uwięził i czemu – mruknął smętnie Kostka do siedzących obok Steva i Jacka.
Ci jednak nie słuchali. Trauma po dotknięciu prawdziwej ziemi ciągle żyła w duszach pilotów i ich świadomość z pewnością gdzieś była, ale na pewno nie w tym miejscu. Słodka Kostka pokiwał głową zażenowany. Potem spojrzał na Ciastek, która lada moment miała zębami przegryzać kraty. Tak. Miłość już dawno opuściła to miejsce.
BZZZZZ – zabrzęczał dzwonek gdzieś w przy suficie. Zaskoczeni, więźniowie rozejrzeli się dookoła. Nawet Ciastek umilkła! Dźwięk odbijał się jeszcze moment echem, kiedy nagle kraty do wszystkich cel rozsunęły się z hukiem.
< poprzedni następny >
< poprzedni następny >
0 komentarze:
Prześlij komentarz