"Iluzja cz. 11".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wydawać by się mogło, że w ciasnym, ciemnym gabinecie nikogo nie było. Co prawda sporych rozmiarów ekran rzucał niebieskie światło na jakąś sylwetkę, jakby człowieka, ale było ono tak słabe, że nie dało się rozpoznać, czy potencjalna osoba faktycznie jest żywą istotą, czy może jakimś przedmiotem, łudząco podobnym do humanoidalnego stworzenia. Nie pomagał też fakt, że cień kompletnie się nie poruszał, żadne oko nie dałoby rady wypatrzeć nawet drgnięcia. Wątpliwości więc narastały.
Nagle jednak tajemnica prysła. Drzwi do pomieszczenia rozwarły się szeroko, wpuszczając ciepłe światło żarówek z korytarza. Momentalnie mrok przepadł, a cienista szata straciła swą moc, odsłaniając oblicze wysokiego mężczyzny w podeszłym już wieku, o siwych, gęstych wąsach, niemalże pozbawionej włosów głowie i czerwonej muszce, zawiązanej pod kołnierzem koszuli od wystawnego garnituru, w który postać była odziana.
- Dowódco. Przechwyciliśmy kilku uciekinierów z Projektu Odnowa. Zostali obezwładnieni i przetransportowani do bazy.
Mężczyzna nawet nie drgnął, dalej wpatrując w ekran. Zapytał spokojnym głosem.
- Które dokładnie uciekły?
Posłaniec przewertował szybko papiery, które miał ze sobą i zaczął czytać:
- Kapitan Jack Worraps oraz sierżant Steve Sboj z planety A. Generał Słodka Kostka oraz pełna załoga pojazdu typu okręt wojenny z planety C. Dowódca Obrońca Ciastek oraz pełna załoga pojazdu typu krążownik. Jest też z nimi nasz człowiek, Kriss Sheepfield.
To było dziwne, ale dobry obserwator mógł wyłapać krótki tik nerwowy na twarzy dowódcy, kiedy ten usłyszał o Obrońcy Ciastek. Lecz to, co się stało potem, było jeszcze dziwniejsze. Mężczyzna wstał i opuścił swój gabinet.
***
- Więc takich ludzi ma Imperator! Tchórze boją się nawet ziemi! – krzyknęła złośliwie Ciastek, patrząc z nieukrywaną satysfakcją na niemały problem Jacka i Steva.
Po przechwyceniu trójki pojazdów, zostali oni odtransportowani przez gwiazdę śmierci do dziwnego miejsca, jakby miasta, zawieszonego w kosmosie. Widzieli budynki o znajomej architekturze – laboratoria badawcze, ogromne stocznie, magazyny, ale też i całkowicie im obce obiekty, jakieś wysokie wieże, jakieś ogromne apartamentowce... Przez około pół godziny obezwładnieni piloci mogli bez przeszkód podziwiać niezwykłą bazę kosmiczną, ale w końcu pojazdy zostały osadzone w niewielkiej stoczni, gdzieś na uboczu miasta. Wtedy to pojawili się jacyś smutni panowie, ubrani w garnitury i czarne okulary, zasłaniające im oczy. Oczywiście każdy mógł pochwalić się kręconym, białym kablem, ciągnącym się aż do ich uszu, gdzie najpewniej tkwiła słuchawka. Zapewne to właśnie przez te słuchawki dostali oni rozkaz wyprowadzenia celów z pojmanych statków i pozbawienia ich wszelkiej broni. Nie spodziewali się jednak, że tak rutynowa dla nich praca, dziś przysporzy im tylu problemów.
Najłatwiej poszło z Bronies. Stawali opór i zaklinali się na swą miłość, że nigdy nie wyjdą z Tęczowej Owieczki, ale zagazowanie okrętu wojennego przyniosło pożądany skutek. Następnie musieli zmierzyć się z Ciastek, która mimo wcześniejszego związania przez Boba, pozostawiła na wielu dłoniach krwawe ślady po ugryzieniach. Kiedy jednak w końcu się z nią uporali, przyszła pora na Jacka i Steva. Oni, jak pozostali, również nie chcieli opuścić swojego pojazdu, ale kierowały nimi nieco inne motywy. Kiedy w Bronies i Ciastek pałała żądza walki, w załodze lekkiego myśliwca szerzył się najzwyklejszy strach. Była to panika wręcz nie do opisania, ale nie przed oprawcami... Przed ziemią.
- Ciastek, my chociaż nie mamy imienia, jak z jakiejś głupiej gry przeglądarkowej! – odgryzł się Jack, który choć rozpaczliwie starał się zachować spokój, nie potrafił ukryć potu, spływającego gęstymi kroplami z jego czoła.
- Dajcie mi pistolet, hyp! Dajcie mi pistolet! Zabiję! Zabiję go! – wrzeszczała z furią kobieta. – Sama ich wydrę z tego przeklętego statku, a potem przegryzę tętnice!
- Nigdzie nie schodzimy! – krzyknął stanowczo Steve. – Nie da się! Widzieliście kiedyś pilotów z seryjnie produkowanego statku, którzy chodzą po ziemi! Nie! Bo się nie da!
Smutni panowie w garniturach zaczęli wdrapywać się na lekki myśliwiec, szukając, jak się dostać do pilotów.
- Moglibyście skończyć tę farsę i zejść do nas jak ludzie! – syknął posmarkany i zapłakany Słodka Kostka, po nawdychaniu się gazu. – Ileż można! Bo my was kochamy!
- Spójrz w lustro to może zobaczysz, że „a”, sam zszedłeś, bo dostałeś gazem pieprzowym, „b”, nie jesteś nawet człowiekiem! – krzyknął Jack ze złością.
Smutni panowie spróbowali dobrać się do szyby kokpitu lekkiego myśliwca. Odkryli, że da się ją otworzyć z zewnątrz, odkręcając kilka śrubek.
- Rasizm nie jest słodki! – warknął Bronies. – Ale ja was dalej kocham! Kocham was tak bardzo, że połamałbym wam kości, tuląc was!
- Oni są moi! – krzyknęła wściekła Ciastek – Hyp, MOI! Weźcie sobie jego!
Mówiąc to, kopnęła stojącego obok niej Boba w kostkę. Ten ugiął się, ale pohamował nagłą złość i tylko odsunął się kawałek. O dziwo, Budowniczego nikt nie związał, tak, jak resztę załogi krążownika, czy okrętu wojennego, ani nawet nie pilnował.
- Jack, oni to otwierają! – krzyknął przerażony Steve.
- Bądź dzielny, mój towarzyszu! Zrób to dla imperatora! – przemówił pierwszy pilot drżącym głosem i rzucił się na szybę, próbując nie dopuścić smutnych panów do jej otwarcia. Steve poszedł za jego przykładem, ale już po krótkiej chwili kokpit został zdobyty, a smutni panowie wyrzucili pilotów na ziemię.
- O MÓJ BOŻE! ZIEMIA! AAAAA! – krzyczeli Steve i Jack, jak tylko dotknęli zimnego betonu, wijąc się niczym opętani.
- DAJCIE MI ICH! DAJCIE MI POSKRĘCAĆ ICH KARKI! – wrzeszczała Ciastek, próbując gołymi rękami zerwać linę... I jej to nawet wychodziło.
- CZY MOŻECIE SIĘ ŁASKAWIE ZAMKNĄĆ?! – Tracił cierpliwość Kostka.
A temu wszystkiemu przyglądał się z góry wąsaty dowódca, stojący na niewielkim balkonie hangaru. Ogarnął wzrokiem z czym ma do czynienia i wydał rozkaz.
- Do celi z nimi.
0 komentarze:
Prześlij komentarz