Komendant Marcin
Hulajnoga miał bardzo ciekawy sen. Śniło mu się, że potężna
eksplozja Whisky wyrzuciła go tak wysoko w kosmos, że przeleciał
przez różową tęczę i wpadł do swego rodzaju portalu. Radosny i
w błogim dla duszy spokoju, zsuwał się po gwieździstej fontannie
kolorów, garściami chwytając dziwny pył i rozrzucając go dookoła
swego ciała. Paradował w stroju Adama, ale mu to nie przeszkadzało.
Różowe jednorożce ze śmiechem pozdrawiały go swoimi szklanymi
kopytkami, a nadzy Turkowie, przyrodzenie których zasłaniały
soczyste kebaby, uśmiechali się do niego ze szczerą radością.
- Komendancie, może czas
się już obudzić? – zapytał koń Andrzej, szturchając go w
ramię.
- Koń Andrzej!? –
zawołał zaskoczony, lecz serce ogarnęła mu radość. – Też tu
jesteś.
- Panie komendancie,
ziemia – wskazał pomagier palcem w dół.
- Co? – zdezorientowany
Marcin spojrzał pod siebie.
I wtedy asfalt walnął
go w twarz.
***
Komendant policji IX RP
obudził się przerażony, zrywając się do pozycji siedzącej.
Niestety w trakcie wykonywania manewru powstawania, wyuczonego
zresztą w elitarnej akademii policyjnej, jego głowa natrafiła na
przeszkodę, jaką była głowa konia Andrzeja. Po brutalnym
zetknięciu czoło-czoło, oboje zaczęli się zwijać i turlać,
próbując jakkolwiek uśmierzyć ból.
- Ty bambaryło jedna!
Czego mnie bijesz! – jęknął komendant.
- To nie tak miało być!
– zapłakał wierzchowiec, nieruchomiejąc na moment. – Pan
komendant miał się rozchylić powieki, ja miałem krzyknąć:
„ŻYJESZ!”. I mieliśmy założyć rodzinę, mieć małe
centaury!
- Policję IX RP nie
stać na małe centaury, ziemniaku pozbawiony skrobi!
Oboje zwijali się
jeszcze chwilę w agonii, kiedy nagle ich dramat przerwała im dziwna
postać, mająca zieloną skórę, wielką głowę i czapeczkę z
daszkiem, otoczoną żółto czarną kratownicą.
- Przepraszam panów,
ale panowie nie mają ważnej karty parkingowej.
Policjanci
znieruchomieli.
- Proszę? – zapytał
zaskoczony komendant.
Dopiero wtedy rozglądnął
się po okolicy. Znajdywali się na przydrożnym parkingu, gdzieś w
środku miasta. Było w tym miejscu jednak coś nietypowego.
Niezwykły zmysł detektywistyczny Marcina Kolano od razu zaczął
pracować ze stuprocentową efektywnością. Budynki i bloki o
futurystycznych kształtach, fruwające nad nimi samochody bez kół
i poświaty pozbawione źródła światła, oświetlające kompletnie
niedziurawe drogi i uliczki. Coś mu wyraźnie nie pasowało.
Wyczuwał podstęp. Nagle go olśniło! Kosmita, który do nich
zagadał, był ze straży miejskiej! Hulajnoga poderwał się na
równe nogi i wskazał obcego palcem:
- AHA! Jesteś oszustem!
Świętej pamięci, nasz pan i władca na zawsze, Reppel rozwiązał
straż miejską, bo wlepiała mu ciągle mandaty za złe parkowanie
kombajnu!
Andrzej koń patrzył na
swego pana niczym na samego boga. On był taki bardzo mądry!
- Eeee... Ale... –
zająknął kosmita.
- Nie ma żadnego ale! –
przerwał mu komendant. - Aresztuje cię w imieniu prawa!
Komendant sięgnął za
pas, chcąc dobyć swój pistolet na czarny proch, ale nie wyczuł
broni. Prawdę mówiąc nie wyczuł nawet spodni. Spojrzał
przerażony na siebie i odkrył, że jego ciuch podczas eksplozji
kompletnie spłonęły. Zasłonił krocze rękami i uśmiechnął się
głupio do obcego. Ten spojrzał na niego krzywo i sprawnym ruchem
dobył lasera, strzelając od razu w policjanta promieniem
paraliżującym. Marcin Hulajnoga wykrzywił się cały, choć jego
twarz wyrażała rozkosz, i padł sztywno na ziemię.
- Mam tutaj dwa dziwne
osobniki – mruknął strażnik miejski do krótkofalówki – Brak
ważnej karty parkingowej i ciężki przypadek ekshibicjonizmu.
Koń Andrzej patrzył na
scenę z trwogą i przerażeniem. Nagle ogarnęła go wściekłość.
- On nie żyje! Znowu.
Zabiłeś pana komendanta! Muszę go pomścić!– ryknął wściekły
na strażnika i zaszarżował z kopyta.
Strażnik nawet nie
zerknął na pomagiera. Wyciągnął tylko swoją mackę z pistoletem
laserowym i wypalił mu prosto w twarz. Andrzej wykrzywił się w
błogim uśmiechu i padł sztywno na wznak.
- Tak, tak. Potrzebna
będzie wiaderko – mruknął kosmita do radia i zaczął spisywać
protokół.
Ale dzielni policjanci
nie mogli już tego słyszeć. Promień paraliżujący był bardzo
skuteczną bronią.
***
Komendant Marcin
Hulajnoga otworzył niemrawo oczy. Głowa pulsowała mu
niemiłosiernie, a każdy mięsień kuł przenikliwym bólem. Silne
światło, wiszące metr nad nim, uniemożliwiało mu rozpoznanie
gdzie jest. Rozpoznawał jednak czarne postacie o wielkich głowach,
wpatrujące się na niego nieruchomo. Widok ten przeraził go.
Momentalnie skojarzył podobne widoki z popularnego serialu,
emitowanego jeszcze za czasów VI RP, „Z archiwum A”. Nie mógł
czekać, aż obcy pokroją go. Musiał działać!
Policjant zerwał się
nagle, łapiąc dwie głowy nad sobą. Wstając uderzył nimi o
siebie i pozwolił przeciwnikom osunąć się na ziemię. Kilku
innych odskoczyło od niego. Komendant dopiero wtedy zobaczył, że
znajdywał się w jakiejś białej sali a zielonkawi obcy nosili
alabastrowe fartuchy. Jeden nich wybiegł z pomieszczenia w
przerażeniu. Pozostała tylko dwójka. Hulajnoga spojrzał na
oprawców z byka.
- Chcieliście mnie
pokroić i sprzedać nerki na międzygalaktycznym targu! W imieniu
prawa aresztuję was! – krzyknął i sięgnął po odznakę.
Okazało się jednak, że
dowód jego przynależności do policji gdzieś zniknął. Dopiero
wtedy przypomniał sobie, że przecież jego ciuchy spalił wybuch.
Człowiek uśmiechnął się i dodał zakłopotany.
- Panowie muszą
uwierzyć, na słowo? Dobrze?
Nagle do pomieszczenia
wpadł rosły kosmita, z pistoletem laserowym w ręce. Ciało
komendanta zadziałało samo. Sięgnął on po najbliższy przedmiot
i rzucił nim w uzbrojonego wroga. Nerka poszybowała przez pokój i
ugodziła przeciwnika w oko... Moment... Komendant zorientował się
czym rzucił. Nerka? Przerażony spojrzał na swój brzuch.
Praktycznie w każdym miejscu widniała jakaś blizna! Na sercu, na
płucach, wątrobie, nerkach... Wszędzie. W panice złapał się na
przyrodzenie. To jednak ciągle było. Maleńki nadal siedział w
swojej norce.
Wzrok Marcina Hulajnogi
znów padł na obcych, którzy patrzyli się to na niego, to na
pistolet, który leżał obok zwijającego się z bólu kosmity.
Policjant od razu wiedział co się święci. Bez namysłu skoczył
po broń i podniósł ją w trakcie wykonywania efektownego
przewrotu. Co prawda ułożenie do manewru zajęło mu ze dwie
minuty, a sam akrobatyczny wyczyn przypominał bardziej prostokąt,
udający koło, ale w samą broń jakimś cudem złapał. Widząc, że
komendant w końcu stanął na nogi, kosmici w fartuchach wypuścili
karty i znów zaczęli się trząść w przerażeniu.
- Panowie, kraj wzywa –
skinął komendant niewidzialnym kapeluszem i wybiegł z sali
operacyjnej.
Pierwsze co mu się
rzuciło w oczy, to wielki napis na kremowej ścianie korytarza
głoszący: „Szpital państwowy – oddział naprawy organów oraz
wszczepiania kompletnie zdrowych i odnowionych narządów”.
Niesamowity zmysł dedukcyjny komendanta od razu nasunął mu prosty
wniosek. Kosmici opanowali VIII RP! Bez Reppela, jego kraj nie miał
co liczyć na przetrwanie. Wiedział, że jedynym wyjściem będzie
znalezienie zabójcy i wypytanie jak odwrócić proces morderstwa
prezydent!
Marcin zagwizdał w
palce. Odczekał chwilę, wpatrując się w niewidzialny zegarek na
ręce, kiedy nagle jedne ze drzwi wyleciały z hukiem, razem z nagim
koniem Andrzejem. Dzielny wierzchowiec zarżał ostrzegawczo i
podbiegł szybko do swego pana.
- Dwadzieścia cztery
sekundy. To dwie i pół sekundy za długo jak na standardy policji
VIII RP, bambaryło jedna. Jeden taki wybryk więcej i zmniejszę ci
porcję owsa!
- Ale panie komendancie!
– zajęczał zrozpaczony pomagier. – Pan nie karmił mnie od
samego trzech miesięcy!
- Nie narzekaj! Jesteś
policjantem VIII RP. W tym zawodzie nie ma czasu na jedzenie!
Komendant wskoczył na
plecy konia Andrzeja, a ten złapał go rękami za nagie uda.
- A teraz w drogę! Ku
przygodzie! – zawołał, wymachując pistoletem laserowym, a koń
ruszył galopem ku szklanym drzwiom, za którymi rozciągał się
świat.
W mgnieniu oka przebyli
korytarz, odtrącając zaskoczonych obcych i z holywoodzkimi efektami
(wybuchy, eksplozje i trzęsąca się kamera) przebili się przez
szklane drzwi, roztrzaskując je na kawałeczki. Dopiero wtedy
policjanci ujrzeli, że to było wyjście na balkon. Koń nie zdążył
wyhamować i oboje przelecieli przez barierkę.
***
- Danek! – zawołał
obcy ubrany w garnitur, przecierając szmatką ogromny, porcelanowy
spodek. – Mówiłem ci, że otworzenie salonu ze spodkami zaraz
obok szpitala to genialny pomysł!
Danek otwarł drzwi i
wyszedł na zewnątrz, żeby popodziwiać ich piękną kolekcję
najnowszych spodków, miednic i wiaderek. Właśnie świeżo się
zbudowali, zainwestowali wszystkie ojro w ten biznes.
- Taki klient wychodzi z
rakiem, krabem lub innym ciulostwem z myślą, że zostało mu dwa
lata życia – kontynuował entuzjastycznie sprzedawca w garniturze
– i myśli se: „A co tam! I tak mnie za niedługo nie będzie!”
I kupuje najszybsze spodki, żeby poszaleć!
Danek zaśmiał się
radośnie i podszedł do sporej miednicy, dotykając ją z czułością.
- A tą piękną maszynę
sprzedałem dziś jakiemuś bardzo marudnemu kosmicie. Kiedy jednak
podpisał papiery, tak szczery uśmiech pojawił się na jego twarzy,
że aż ciepło mi się zrobiło na sercu. Tak się ucieszył, taka
radość zawitała w jego sercu, że aż chce się żyć. Właśnie
jadę do niego z tym pojazdem, żeby mu go podarować. W końcu
zamówił towar z dostawą pod same drzwi... A co to?
Oboje nagle usłyszeli
krzyki. Kosmici niepewnie spojrzeli do góry i ujrzeli dwie pokraczne
kreatury, spadające ze wrzaskiem. Tak zwani ludzie złapali się w
uścisku i wpadli właśnie do tej miednicy, która została sprzeda
marudnemu kosmicie. Wnętrze na szczęście wyłożone było różowymi
poduszkami, więc nieszczęśnikom nic się nie stało. Jeden z nich
wychylił się po chwili na zewnątrz i przemówił pewnym głosem.
- W imieniu prawa,
rekwiruję pojazd... Ups... nie mam odznaki. Panowie na słowo
uwierzą.
W salonie spodki kupowało
wielu obcoplanetowców, więc sprzedawcy mieli przy sobie
syntezatory. Ale tym razem oboje woleliby chyba nie rozumieć.
Miednica uniosła się nagle i poszybowała przed siebie.
- Może chociaż
odzyskamy ją niezarysowaną? – zapytał obcy w garniturze.
Uciekająca miednica
uderzyła nagle w pobliski budynek, urywając prawię połowę
pojazdu. Poszybowała jednak dalej.
0 komentarze:
Prześlij komentarz