Opowieść została wysłana przez Jaro666. Pamiętaj, ty też możesz wysłać własną pracę!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział 1 - Prolog
- Rioth, do kurwy nędzy,
zlokalizujesz ty wreszcie tego pierdolonego maga!?
- Robię co mogę, nie rozdwoję się
przecież. Wiesz jak trudno jest go szukać i jednocześnie
utrzymywać tak potężną tarczę pilnującą waszych dup?
Sytuacja była patowa. Właściwie
to nie, wróg miał przewagę, ponieważ ich mag jak pojebany prał w
nas wszystkimi czarami ofensywnymi, jakie tylko miał na podorędziu.
Gdyby nie Rioth, to wszyscy bylibyśmy już tylko skwarkami.
W grupie najemników, która miała
za zadanie zniszczyć kolejną bandycką kryjówkę w Starym Lesie,
gdzie zawsze jacyś debile zbierali się w grupy i napadali karawany,
znajdowało się aktualnie sześcioro członków: Ja, zwany Torunem,
Rioth - mag, Javed - kapłan i jeszcze trzech przypadkowo dobranych w
karczmie przybyszy. Jednym był złodziej, profesji pozostałych
dwóch trudno było się domyśleć, ponieważ nie nadawali się
kompletnie do niczego. Początkowo było nas siedmioro, lecz paladyn
zginął dzielnie, gdyż kiedy szedł na szpicy naszego oddzialiku, został podpalony jakimś czarem. Dzięki jego poświęceniu Rioth
zdążył rzucić pewien obszarowy czar, który nazywa polem
antymagicznym.
Tak więc, pochowani za jakimiś
przeszkodami czekaliśmy, aż nasz kochany czarnoksiężnik upora się
z czarodziejem wroga. Osobiście wiedziałem, że to tylko kwestia
czasu, ale będąc pod nieustannym ostrzałem magicznych pocisków i
bóg wie czego jeszcze wroga, jakoś ta pewność zawsze mnie
opuszczała.
- Mam ciula! – zakrzyknął
triumfalnie Rioth – Nie pilnuje się żadnymi czarami obronnymi.
Pewnie nie ma pojęcia, że można jednocześnie atakować i się
bronić magią. Teraz tylko trzeba rzucić jakieś sprytne zaklęcie,
dzięki któremu zacznie wybijać swoich…
Uśmiechnąłem się na tą myśl.
Załatwili naszego towarzysza to niech cierpią. Wiedząc, że już
niedługo nastąpi eksterminacja wroga, przygotowałem się do walki,
wyciągając mój bastardowy miecz.
- Javed, jak tylko Rioth zdejmie
tego maga, opuści tarczę. – powiedziałem do kapłana - Bądź w
pogotowiu i masz pilnować naszego maga, rozumiemy się? Reszta idzie
ze mną, trzeba będzie rozgromić wroga.
Po kilkunastu sekundach
usłyszeliśmy krzyki ze strony wroga. Widocznie wrogi czarownik
zaczął bić swoich. Niedługo po tym, jak usłyszeliśmy krzyki
wroga, Rioth opuścił tarczę. Jak łatwo można się było domyśleć
wrogi mag został zneutralizowany.
- Do ataku! – krzyknąłem,
podnosząc się z ziemi.
Tarczę miałem przewieszoną przez
plecy, ale w takiej sytuacji było to nawet lepsze wyjście. Nie
musiałem się obawiać, że łucznicy przeciwnika strzelą mi w
plecy, albo ktoś z moich towarzyszy „przypadkiem” pchnie mnie
swoim mieczem. Doskoczywszy do pierwszego przeciwnika ciąłem go
szeroko, po czym natychmiast zastawiłem się przed ciosem drugiego.
Gdy trzeci spróbował uderzyć mnie toporem od góry, sprawnie
zszedłem z trajektorii lotu ostrza i przejechałem moim bastardem po
gardle topornika. Wtedy drugi trafił mnie w plecy. Myśląc, że
nieubieranie tarczy to jednak była świetna decyzja, ciąłem
szeroko, próbując pokonać go tak jak poprzedniego, lecz zablokował
moje ostrze. Spróbowałem jeszcze dwa razy, ale oba uderzenia
zostały odparowane. Wtedy pchnąłem silnie mojego przeciwnika. Tego
chyba się nie spodziewał, bo jego miecz przygotował się do
zastawienia cięcia z lewej. Uśmiechnąwszy się poszukałem
wzrokiem kolejnych przeciwników.
Krótka walka z bandytami się
skończyła. Hersztem tej zbieraniny najwyraźniej był mag, a
zastępcą jego zabójca. Niestety, jego żywot jako nowego dowódcy
bandytów bardzo szybko się zakończył, gdyż został zastrzelony
przez własnego kompana. Po naszej stronie też niestety nie obyło
się bez strat. Dwóch najemniczków z mieczami, tych co się to do
niczego nie nadawało, poległo. Ku mojemu zdziwieniu zabrali ze sobą
chyba ze sześciu wrogów. „Przynajmniej się na coś przydali”
pomyślałem. O dziwo złodziej, o którym miałem trochę lepsze
mniemanie, padł natychmiast od strzały.
Przeliczyłem wszystkich wrogów.
Mag, ja załatwiłem trzech, moja kompania sześciu, bandyci między
sobą pewnie z pięć osób. Razem to będzie piętnastu chłopa.
Czyli tyle, ile liczyła cała ta hałastra, lecz trzeba jednak było
policzyć ciała. Gdy tylko miałem się za to zabrać, podszedł do
mnie Javed razem z Riothem.
- Policzyliśmy trupy. Jest ich
osiemnaście, plus ta kupka popiołu pozostała po paladynku daje nam
razem dziewiętnaście ciał. Czyli wszystko się zgadza –
powiedział kapłan.
- Czyli, że możemy wracać? –
zapytał z nadzieją w glosie mag.
- Ta, możemy już się zbierać do
domu – odparłem, uśmiechając się lekko.
***
- Szlak został już wyczyszczony,
przynajmniej do czasu pojawienia się kolejnej grupy – powiedziałem
swemu pracodawcy – więc chcielibyśmy dostać obiecaną nam
nagrodę.
- Już, już. O to wasza nagroda,
obiecane 50 sztuk złota – powiedział kupiec, kładąc sakiewkę
na stół
- Nagrodą miało być 350 sztuk
złota – odparłem twardo.
- Nie, nie, powiedziane było, że
dla was wszystkich ma być 350.
- Właśnie, więc chciałbym ujrzeć
te pieniądze.
- Dla każdego z was miało być po
50, więc proszę wziąć swoją dolę i spadać – powiedział
zleceniodawca i zabrał się od stołu, zostawiając mnie coraz
bardziej złego.
Dotarłszy do swoich towarzyszy
byłem już pełen żądzy mordu. Gdy opowiedziałem im o całym
zajściu, zdenerwowali się tak samo jak ja.
- Trzeba się na gościu zemścić,
a już jutro odjeżdża. Macie jakieś propozycje? – zapytał się
Rioth.
- Moglibyśmy ich napaść na szlaku
i zwalić winę na bandytów – zaczął Javed.
- Tych, co ich dziś wybiliśmy?
Raczej kiepski pomysł – natychmiast odparłem.
- To cóż proponujesz, panie mądry?
– zapytał kapłan.
- A może by tak go okraść?
- A co właśnie planujemy, idioto?
Przecież nie oddamy mu tych marnych resztek, co rzucił nam za
wykonanie zadania.
- Chyba źle zadałem pytanie. Jakby
go tu okraść, żeby cała wina spadła na niego?
- Czy on przypadkiem nie chodzi z
kluczykami do skrzyni ze złotem?
- Ile cała ta karawana ma wozów?
- Chyba tylko 3. W całej może
będzie z 15 osób
- Podsumowując: jest jedna skrzynia
ze złotem, przewodnik, czy jak go tam zwać, karawany ma klucze, są
tylko 3 wozy… mam nadzieję, że myślicie to samo, co ja.
Wszyscy trzej uśmiechnęliśmy się
szeroko, po czym zamówiliśmy sobie najlepsze piwo, które będzie
znajdowało się w tej karczmie. Nikt z nas nie wiedział, że w ten
o to sposób zacznie się nasza przygoda.
***
- Javed, do jasnej cholery, siły
nie masz!? Czy głuchy jesteś!? Jak mówię, że skrzynię podnosimy
na trzy, to na trzy! – krzyczałem na kompana
Było już dobrze po północy.
Wozy, w których znajdował się dobytek kupca, znajdowały się
niedaleko stajni. Co prawda były pilnowane przez strażników, ale
nasz mag sprytnym zaklęciem uśpił obu naraz, a trzeciego po cichu
wyeliminowałem. Teraz, nie przeszkadzając nikomu, odbieraliśmy
zasłużoną nagrodę. Niestety, wrzeszczeliśmy przy tym jak
opętani, więc tylko kwestią czasu było, aż ktoś nas zobaczy i
cały zastęp kupców puści się za nami w pogoń.
Powoli kończyliśmy załadunek
skrzyń. Wybieraliśmy je na chybił trafił, bo żaden z nas nie
umiał ich otworzyć. Moglibyśmy co prawda wyważyć zamki, ale
wtedy narobilibyśmy takiego hałasu, że nie byłoby czasu na ich
zabranie. Gdy wkładaliśmy ostatnią skrzynię na wybrany przez nas
wóz, zauważyliśmy patrzącego się na nas właściciela ładunku.
Stał z lampą w dłoni, więc dobrze widzieliśmy jego
poczerwieniałą ze złości twarz. Nastała złowroga cisza. Po
kilku sekundach takiego stania w miejscu, jednocześnie z Javedem
rzuciliśmy się na kupca. Niestety, znajdował się za daleko i
zanim dobiegliśmy, żeby go uciszyć, zdołał krzyknąć : „Straż!”
oraz „Na pomoc!”. Kapłan był tym razem szybszy ode mnie i
rąbnął z pięści handlarza. Ten został znokautowany jednym
ciosem. Chwyciłem nieprzytomnego za nogi, Javed wziął go za ręce
i wrzuciliśmy na wóz.
- Rioth, zaprzągłeś już konia? –
zapytałem maga.
- Tak. Możemy się zwijać. –
odpowiedział – Gdybyście się nie darli tak zapamiętale na
siebie, t…
- Dobrze, już dobrze. Wsiadaj,
musimy wiać – zbyłem jego formujące się kazanie
„Cieszmy się, że karczma, w
której nasz zleceniodawca się znajdował, była na uboczu tej
wiochy” pomyślałem. Szybko wskoczyłem na wóz i ruszyliśmy.
Wyjechaliśmy w samą porę, gdyż wsiowi strażnicy już do nas
biegli. Jednak, na piechotę to mogli za nami gonić do końca życia,
a i tak by nas nie dopadli, więc ich się nie baliśmy. Sprawa
porwania to jednak co innego. Jeśli byśmy zabili kupca, to zawsze
wina mogłaby być zrzucona na bandytów, ale nasza reputacja mogłaby
zostać nadwyrężona. Jednak, gdyby tak dać mu żyć, to zapewne po
paru tygodniach znaleźlibyśmy listy gończe z naszymi podobiznami i
ceną za głowę pod każdym rysunkiem.
- Macie jakiś pomysł, co z nim
zrobić? – zapytałem.
- Ja mam – powiedział mag –
trzeba by go zabić. Potem wrócilibyśmy do wioski i powiedzieli, że
wracając do siebie, zauważyliśmy go martwego. Skrzynie byśmy
pootwierali, oddali pieniądze i powiedzieli, że bandyci go napadli.
Na niego można by coś…hmmm… no wiecie. Chciał wyruchać kumpli
i sprzedać co wartościowsze rzeczy i żyć ja król. Rozumiecie, o
co mi chodzi?
- Nie jest to zły pomysł –
stwierdził kapłan.
- A nie dałoby się tak bez
zabijania go? – wtrąciłem.
- Jak masz jakiś pomysł, to wal
śmiało. Ja swój już przedstawiłem, ale jeśli masz jakiś
lepszy, to proszę, słucham.
- Niestety, ale nie mam żadnego,
żeby się nam opłacał. Trzeba będzie zrobić tak, jak zasugerował
Rioth.
Zatrzymaliśmy nasz środek
transportu. Kapłan bezceremonialnie wywlókł kupca w las i tam
zdzielił buzdyganem, dwa razy dla pewności. Ja w tym czasie zająłem
się wyważaniem skrzyń. Były cztery, ale tylko ostatnia sprawiła
mi kłopot. Gdy już wszystkie otwarliśmy, sprawdziliśmy ich
zwartość. W pierwszej, jak dobrze podejrzewaliśmy, było pełno
złota. Po krótki oszacowaniu stwierdziliśmy, że nawet ponad dwa
tysiące sztuk. W drugiej był pancerz płytowy, naprawdę ciężki.
W dwóch pozostałych, które wyglądały na większe, znajdowało
się pełno oręża.
- Wiecie co? Może nic nie oddajmy.
Przyjedźmy, oddajmy zwłoki tej nędznej handlarzyny, i powiedzmy,
że w wozie nic nie było – powiedział Rioth.
- To jest nawet lepszy pomysł, niż
poprzedni – poparł maga Javed.
Gdy już zaczynaliśmy się cieszyć
z tego, co wymyśliliśmy, olśniło mnie.
- Powiem wam coś –
zakomunikowałem – jesteśmy debilami. Wpadł ktoś na pomysł, jak
my te cholernie ciężkie skrzynie zabierzemy bez wozu, który
zwrócimy tym handlarzykom?
- Ożeż kurwa…
- Dokładnie. Więc, trzeba będzie
się więcej w tej wiosce nie pojawiać. Dobrze, że to jest tylko
pogranicze ze Związkiem. Rzadko tu jeździmy, czyli nie będzie
problemem omijanie tej zabitej dechami dziury.
- Czyli mamy ustalone.
- Ej, nie słyszycie czasem stukotu
kół na trakcie?
- Rioth, możesz sprawdzić, kto
jedzie nas odwiedzić?
- No dobra. Wracam za minutę,
zaopiekujcie się moim ciałem.
W czasie, gdy mag odpłynął,
sprawdzić, cóż to do nas nadciąga, razem z Javedem zaczęliśmy
się przygotowywać na najgorsze. W wozie znaleźliśmy kilka kusz i
mnóstwo bełtów. Obaj wzięliśmy po jednej, a drugą parę
przysposobiliśmy do strzału. Tuż po skończeniu przygotowań Rioth
do nas powrócił.
- Mam złe wieści. Pozostałe dwa
wozy z kupcami do nas ciągną. Za jakieś pięć minut tutaj będą.
- Ładujemy tyle złota do sakiewek,
ile się da. Kusze rozrzućcie po szlaku, z jednej, może dwóch
wystrzelcie. Za trzy minuty spadamy stąd do lasu.
- Zrozumiano! – obaj zakrzyknęli,
po czym wzięli się do roboty.
Wpadłem na wóz, po czym
rozpocząłem napychanie swej sakiewki złotem. Niewiele do niej się
jeszcze zmieściło, ale za to mag i kapłan mieli swoje puste, więc
mogli zabrać więcej. Wymieniłem jeszcze swój lekko już
zniszczony miecz na nowego bastarda. Wychodząc z wozu zacząłem
nasłuchiwać. Mimo zagłuszającego brzęczenia monet dało już się
usłyszeć stukot kół.
- Spadamy natychmiast! –
zakomenderowałem i pobiegłem w las.
Moi
towarzysze nie oponowali. Pobiegli natychmiast za mną. Zdołaliśmy
się skryć za drzewami oddalonymi o około 50 kroków od drogi, gdy
wóz nadjechał. Ze środka wypadło sześciu uzbrojonych mężczyzn,
bardzo złych. Natychmiast zaczęli przeszukiwać dobytek, który
skradliśmy.
- Rioth, możesz rzucić na nas
zaklęcie ciszy oraz niewidzialności? - zapytałem.
- Dam radę, chociaż będzie to
cholernie trudne. Utrzymanie w sumie 6 czarów na nas będzie
wymagało precyzji, dużej ilości koncentracji... - zaczął
wymieniać.
- Nie pierdol, tylko zajmij się
tym, skoro to możliwe – przerwał mu szeptem Javed.
- Ale pamiętajcie, nie możecie
biegać. Dozwolony jest tylko marsz.
Skinęliśmy głowami. Żaden z nas
nie zapytał, jak długo mu zajmie skandowanie formułki. Obaj
wiedzieliśmy, że jak zniknie nam z oczu, to zaczniemy wycofywać
się.
- Spotkajmy się w tym samym miejscu
za godzinę, może dwie – dodałem, zanim zakończył pierwszy z
czarów
Kapłan skinął głową. Mag był
zbyt zajęty, ale na pewno usłyszał. Gdy minęła jeszcze chwila,
obaj zniknęli mi z oczu. Uśmiechając się, ruszyłem głębiej w
stronę lasu. W samą porę, gdyż ludzie z karawany zaczęli
przeszukiwać okoliczne krzaki i zbliżali się do naszej chwilowej
kryjówki.
Mając jeszcze przynajmniej pół
godziny czasu, spacerowałem sobie po lesie. Na pewno nie był on
duży, gdyż widziałem go kiedyś na mapach mojego ojca. Niestety,
jedyne co wiedziałem o nim, to to, że nazywa się on bardzo
odkrywczo - Starym Lasem - i jest niebezpieczny. Nie pamiętałem, co
określone zostało jako groźne, ale mimo wszystko miałem się na
baczności. Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy drzewo będzie cię
chciało zjeść na śniadanie. Nikt nie powiedział, że te wysokie
chaszcze też są wegetarianami. Słyszałem kiedyś takie pogłoski,
ale ci, którzy je rozpowiadali, już dawno nie żyją. Zagłębiając
się w las, rozmyślając nad tym, co mnie może czekać w tej
głuszy, o mało co nie wpadłem do dziury pełnej bardzo ostrych
włóczni. Natychmiast zawróciłem, nawet nie próbując się dalej
zagłębiać. Coś lub ktoś najwyraźniej nie życzyło sobie
niczyjej obecności. Idąc ku miejscu ponownego spotkania z
przyjaciółmi, miałem nadzieję, że Javed lub Rioth nie wejdą za
daleko, kierowani niezdrową ciekawością. Takie rzeczy zawsze
kończyły się źle, bez wyjątku. A nawet jeśli były jakieś
wyjątki, to nic mi o nich nie wiadomo.
Wróciwszy w miejsce, z którego
salwowaliśmy się ucieczką, stwierdziłem, że jeszcze chyba nie
pora. Inaczej czarodziej zdjąłby oba czary, które były męczące
dla niego. Ludzie z karawany odjechali, zabierając ze sobą
skradziony wóz. Nie było ich nigdzie widać ani słychać.
Pozostałem sam na sam z dziką głuszą. Po niedługiej chwili
oczekiwania zjawił się Rioth. Miło było go ujrzeć, gdyż dzięki
temu wiedziałem, że czar został zakończony. Prawie natychmiast po
nim pojawił się Javed. Jak on chodził tak cicho w tym swoim
ciężkim napierśniku, nie mam pojęcia. Mimo, iż znamy się tak
długo, nie chciał mi powiedzieć.
- Wiecie co, chłopaki? Ja idę
spać. Nie obchodzi mnie to, że zbliża się poranek. Jestem
wyczerpany, więc dobranoc - oznajmił mag i zaczął rozkładać
sobie posłanie.
- Domyślasz się jednak, że pospać
sobie możesz tylko do południa? Musimy przed zmierzchem trafić do
jakiejś wiochy, bo wcale mi się nie uśmiecha nocować koło tego
lasu - odparłem.
- Tak tak, jasne jasne –
odpowiedział czarodziej, wsuwając się w swój worek.
- Torun, ty też powinieneś się
położyć. Ja muszę pomedytować, więc popilnuję was – wtrącił
się kapłan.
- Zrozumiałem. Dzięki stary!
Podczas, gdy Javed przygotowywał
się do medytacji, rozłożyłem swój śpiwór i prawie natychmiast
usnąłem.
1 komentarze:
Fajne. Ciekawa koncepcja historii opowiadanej oczami postaci żywcem wyjętej z klasycznej gry RPG. Czuć ten klimat. Czyta się całkiem przyjemnie i płynnie (chyba tylko raz miałem jakiś zgrzyt).
Słabością są na pewno u ciebie dialogi. Sztywne, wymuszone. Nic się też nie dzieje, jak postacie rozmawiają, często nawet nie wiedziałem kto mówi.
6/10 :D
Prześlij komentarz