RSS

Yet Another Fantasy Story - Prolog (+18)

Opowieść została wysłana przez Jaro666. Pamiętaj, ty też możesz wysłać własną pracę!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Rozdział 1 - Prolog

- Rioth, do kurwy nędzy, zlokalizujesz ty wreszcie tego pierdolonego maga!?
- Robię co mogę, nie rozdwoję się przecież. Wiesz jak trudno jest go szukać i jednocześnie utrzymywać tak potężną tarczę pilnującą waszych dup?

Sytuacja była patowa. Właściwie to nie, wróg miał przewagę, ponieważ ich mag jak pojebany prał w nas wszystkimi czarami ofensywnymi, jakie tylko miał na podorędziu. Gdyby nie Rioth, to wszyscy bylibyśmy już tylko skwarkami.

W grupie najemników, która miała za zadanie zniszczyć kolejną bandycką kryjówkę w Starym Lesie, gdzie zawsze jacyś debile zbierali się w grupy i napadali karawany, znajdowało się aktualnie sześcioro członków: Ja, zwany Torunem, Rioth - mag, Javed - kapłan i jeszcze trzech przypadkowo dobranych w karczmie przybyszy. Jednym był złodziej, profesji pozostałych dwóch trudno było się domyśleć, ponieważ nie nadawali się kompletnie do niczego. Początkowo było nas siedmioro, lecz paladyn zginął dzielnie, gdyż kiedy szedł na szpicy naszego oddzialiku, został podpalony jakimś czarem. Dzięki jego poświęceniu Rioth zdążył rzucić pewien obszarowy czar, który nazywa polem antymagicznym.

Tak więc, pochowani za jakimiś przeszkodami czekaliśmy, aż nasz kochany czarnoksiężnik upora się z czarodziejem wroga. Osobiście wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, ale będąc pod nieustannym ostrzałem magicznych pocisków i bóg wie czego jeszcze wroga, jakoś ta pewność zawsze mnie opuszczała.
- Mam ciula! – zakrzyknął triumfalnie Rioth – Nie pilnuje się żadnymi czarami obronnymi. Pewnie nie ma pojęcia, że można jednocześnie atakować i się bronić magią. Teraz tylko trzeba rzucić jakieś sprytne zaklęcie, dzięki któremu zacznie wybijać swoich…

Uśmiechnąłem się na tą myśl. Załatwili naszego towarzysza to niech cierpią. Wiedząc, że już niedługo nastąpi eksterminacja wroga, przygotowałem się do walki, wyciągając mój bastardowy miecz.
- Javed, jak tylko Rioth zdejmie tego maga, opuści tarczę. – powiedziałem do kapłana - Bądź w pogotowiu i masz pilnować naszego maga, rozumiemy się? Reszta idzie ze mną, trzeba będzie rozgromić wroga.
Po kilkunastu sekundach usłyszeliśmy krzyki ze strony wroga. Widocznie wrogi czarownik zaczął bić swoich. Niedługo po tym, jak usłyszeliśmy krzyki wroga, Rioth opuścił tarczę. Jak łatwo można się było domyśleć wrogi mag został zneutralizowany.
- Do ataku! – krzyknąłem, podnosząc się z ziemi.
Tarczę miałem przewieszoną przez plecy, ale w takiej sytuacji było to nawet lepsze wyjście. Nie musiałem się obawiać, że łucznicy przeciwnika strzelą mi w plecy, albo ktoś z moich towarzyszy „przypadkiem” pchnie mnie swoim mieczem. Doskoczywszy do pierwszego przeciwnika ciąłem go szeroko, po czym natychmiast zastawiłem się przed ciosem drugiego. Gdy trzeci spróbował uderzyć mnie toporem od góry, sprawnie zszedłem z trajektorii lotu ostrza i przejechałem moim bastardem po gardle topornika. Wtedy drugi trafił mnie w plecy. Myśląc, że nieubieranie tarczy to jednak była świetna decyzja, ciąłem szeroko, próbując pokonać go tak jak poprzedniego, lecz zablokował moje ostrze. Spróbowałem jeszcze dwa razy, ale oba uderzenia zostały odparowane. Wtedy pchnąłem silnie mojego przeciwnika. Tego chyba się nie spodziewał, bo jego miecz przygotował się do zastawienia cięcia z lewej. Uśmiechnąwszy się poszukałem wzrokiem kolejnych przeciwników.

Krótka walka z bandytami się skończyła. Hersztem tej zbieraniny najwyraźniej był mag, a zastępcą jego zabójca. Niestety, jego żywot jako nowego dowódcy bandytów bardzo szybko się zakończył, gdyż został zastrzelony przez własnego kompana. Po naszej stronie też niestety nie obyło się bez strat. Dwóch najemniczków z mieczami, tych co się to do niczego nie nadawało, poległo. Ku mojemu zdziwieniu zabrali ze sobą chyba ze sześciu wrogów. „Przynajmniej się na coś przydali” pomyślałem. O dziwo złodziej, o którym miałem trochę lepsze mniemanie, padł natychmiast od strzały.

Przeliczyłem wszystkich wrogów. Mag, ja załatwiłem trzech, moja kompania sześciu, bandyci między sobą pewnie z pięć osób. Razem to będzie piętnastu chłopa. Czyli tyle, ile liczyła cała ta hałastra, lecz trzeba jednak było policzyć ciała. Gdy tylko miałem się za to zabrać, podszedł do mnie Javed razem z Riothem.
- Policzyliśmy trupy. Jest ich osiemnaście, plus ta kupka popiołu pozostała po paladynku daje nam razem dziewiętnaście ciał. Czyli wszystko się zgadza – powiedział kapłan.
- Czyli, że możemy wracać? – zapytał z nadzieją w glosie mag.
- Ta, możemy już się zbierać do domu – odparłem, uśmiechając się lekko.


***


- Szlak został już wyczyszczony, przynajmniej do czasu pojawienia się kolejnej grupy – powiedziałem swemu pracodawcy – więc chcielibyśmy dostać obiecaną nam nagrodę.
- Już, już. O to wasza nagroda, obiecane 50 sztuk złota – powiedział kupiec, kładąc sakiewkę na stół
- Nagrodą miało być 350 sztuk złota – odparłem twardo.
- Nie, nie, powiedziane było, że dla was wszystkich ma być 350.
- Właśnie, więc chciałbym ujrzeć te pieniądze.
- Dla każdego z was miało być po 50, więc proszę wziąć swoją dolę i spadać – powiedział zleceniodawca i zabrał się od stołu, zostawiając mnie coraz bardziej złego.

Dotarłszy do swoich towarzyszy byłem już pełen żądzy mordu. Gdy opowiedziałem im o całym zajściu, zdenerwowali się tak samo jak ja.
- Trzeba się na gościu zemścić, a już jutro odjeżdża. Macie jakieś propozycje? – zapytał się Rioth.
- Moglibyśmy ich napaść na szlaku i zwalić winę na bandytów – zaczął Javed.
- Tych, co ich dziś wybiliśmy? Raczej kiepski pomysł – natychmiast odparłem.
- To cóż proponujesz, panie mądry? – zapytał kapłan.
- A może by tak go okraść?
- A co właśnie planujemy, idioto? Przecież nie oddamy mu tych marnych resztek, co rzucił nam za wykonanie zadania.
- Chyba źle zadałem pytanie. Jakby go tu okraść, żeby cała wina spadła na niego?
- Czy on przypadkiem nie chodzi z kluczykami do skrzyni ze złotem?
- Ile cała ta karawana ma wozów?
- Chyba tylko 3. W całej może będzie z 15 osób
- Podsumowując: jest jedna skrzynia ze złotem, przewodnik, czy jak go tam zwać, karawany ma klucze, są tylko 3 wozy… mam nadzieję, że myślicie to samo, co ja.
Wszyscy trzej uśmiechnęliśmy się szeroko, po czym zamówiliśmy sobie najlepsze piwo, które będzie znajdowało się w tej karczmie. Nikt z nas nie wiedział, że w ten o to sposób zacznie się nasza przygoda.


***


- Javed, do jasnej cholery, siły nie masz!? Czy głuchy jesteś!? Jak mówię, że skrzynię podnosimy na trzy, to na trzy! – krzyczałem na kompana

Było już dobrze po północy. Wozy, w których znajdował się dobytek kupca, znajdowały się niedaleko stajni. Co prawda były pilnowane przez strażników, ale nasz mag sprytnym zaklęciem uśpił obu naraz, a trzeciego po cichu wyeliminowałem. Teraz, nie przeszkadzając nikomu, odbieraliśmy zasłużoną nagrodę. Niestety, wrzeszczeliśmy przy tym jak opętani, więc tylko kwestią czasu było, aż ktoś nas zobaczy i cały zastęp kupców puści się za nami w pogoń.

Powoli kończyliśmy załadunek skrzyń. Wybieraliśmy je na chybił trafił, bo żaden z nas nie umiał ich otworzyć. Moglibyśmy co prawda wyważyć zamki, ale wtedy narobilibyśmy takiego hałasu, że nie byłoby czasu na ich zabranie. Gdy wkładaliśmy ostatnią skrzynię na wybrany przez nas wóz, zauważyliśmy patrzącego się na nas właściciela ładunku. Stał z lampą w dłoni, więc dobrze widzieliśmy jego poczerwieniałą ze złości twarz. Nastała złowroga cisza. Po kilku sekundach takiego stania w miejscu, jednocześnie z Javedem rzuciliśmy się na kupca. Niestety, znajdował się za daleko i zanim dobiegliśmy, żeby go uciszyć, zdołał krzyknąć : „Straż!” oraz „Na pomoc!”. Kapłan był tym razem szybszy ode mnie i rąbnął z pięści handlarza. Ten został znokautowany jednym ciosem. Chwyciłem nieprzytomnego za nogi, Javed wziął go za ręce i wrzuciliśmy na wóz.
- Rioth, zaprzągłeś już konia? – zapytałem maga.
- Tak. Możemy się zwijać. – odpowiedział – Gdybyście się nie darli tak zapamiętale na siebie, t…
- Dobrze, już dobrze. Wsiadaj, musimy wiać – zbyłem jego formujące się kazanie

„Cieszmy się, że karczma, w której nasz zleceniodawca się znajdował, była na uboczu tej wiochy” pomyślałem. Szybko wskoczyłem na wóz i ruszyliśmy. Wyjechaliśmy w samą porę, gdyż wsiowi strażnicy już do nas biegli. Jednak, na piechotę to mogli za nami gonić do końca życia, a i tak by nas nie dopadli, więc ich się nie baliśmy. Sprawa porwania to jednak co innego. Jeśli byśmy zabili kupca, to zawsze wina mogłaby być zrzucona na bandytów, ale nasza reputacja mogłaby zostać nadwyrężona. Jednak, gdyby tak dać mu żyć, to zapewne po paru tygodniach znaleźlibyśmy listy gończe z naszymi podobiznami i ceną za głowę pod każdym rysunkiem.
- Macie jakiś pomysł, co z nim zrobić? – zapytałem.
- Ja mam – powiedział mag – trzeba by go zabić. Potem wrócilibyśmy do wioski i powiedzieli, że wracając do siebie, zauważyliśmy go martwego. Skrzynie byśmy pootwierali, oddali pieniądze i powiedzieli, że bandyci go napadli. Na niego można by coś…hmmm… no wiecie. Chciał wyruchać kumpli i sprzedać co wartościowsze rzeczy i żyć ja król. Rozumiecie, o co mi chodzi?
- Nie jest to zły pomysł – stwierdził kapłan.
- A nie dałoby się tak bez zabijania go? – wtrąciłem.
- Jak masz jakiś pomysł, to wal śmiało. Ja swój już przedstawiłem, ale jeśli masz jakiś lepszy, to proszę, słucham.
- Niestety, ale nie mam żadnego, żeby się nam opłacał. Trzeba będzie zrobić tak, jak zasugerował Rioth.

Zatrzymaliśmy nasz środek transportu. Kapłan bezceremonialnie wywlókł kupca w las i tam zdzielił buzdyganem, dwa razy dla pewności. Ja w tym czasie zająłem się wyważaniem skrzyń. Były cztery, ale tylko ostatnia sprawiła mi kłopot. Gdy już wszystkie otwarliśmy, sprawdziliśmy ich zwartość. W pierwszej, jak dobrze podejrzewaliśmy, było pełno złota. Po krótki oszacowaniu stwierdziliśmy, że nawet ponad dwa tysiące sztuk. W drugiej był pancerz płytowy, naprawdę ciężki. W dwóch pozostałych, które wyglądały na większe, znajdowało się pełno oręża.
- Wiecie co? Może nic nie oddajmy. Przyjedźmy, oddajmy zwłoki tej nędznej handlarzyny, i powiedzmy, że w wozie nic nie było – powiedział Rioth.
- To jest nawet lepszy pomysł, niż poprzedni – poparł maga Javed.

Gdy już zaczynaliśmy się cieszyć z tego, co wymyśliliśmy, olśniło mnie.
- Powiem wam coś – zakomunikowałem – jesteśmy debilami. Wpadł ktoś na pomysł, jak my te cholernie ciężkie skrzynie zabierzemy bez wozu, który zwrócimy tym handlarzykom?
- Ożeż kurwa…
- Dokładnie. Więc, trzeba będzie się więcej w tej wiosce nie pojawiać. Dobrze, że to jest tylko pogranicze ze Związkiem. Rzadko tu jeździmy, czyli nie będzie problemem omijanie tej zabitej dechami dziury.
- Czyli mamy ustalone.
- Ej, nie słyszycie czasem stukotu kół na trakcie?
- Rioth, możesz sprawdzić, kto jedzie nas odwiedzić?
- No dobra. Wracam za minutę, zaopiekujcie się moim ciałem.

W czasie, gdy mag odpłynął, sprawdzić, cóż to do nas nadciąga, razem z Javedem zaczęliśmy się przygotowywać na najgorsze. W wozie znaleźliśmy kilka kusz i mnóstwo bełtów. Obaj wzięliśmy po jednej, a drugą parę przysposobiliśmy do strzału. Tuż po skończeniu przygotowań Rioth do nas powrócił.
- Mam złe wieści. Pozostałe dwa wozy z kupcami do nas ciągną. Za jakieś pięć minut tutaj będą.
- Ładujemy tyle złota do sakiewek, ile się da. Kusze rozrzućcie po szlaku, z jednej, może dwóch wystrzelcie. Za trzy minuty spadamy stąd do lasu.
- Zrozumiano! – obaj zakrzyknęli, po czym wzięli się do roboty.

Wpadłem na wóz, po czym rozpocząłem napychanie swej sakiewki złotem. Niewiele do niej się jeszcze zmieściło, ale za to mag i kapłan mieli swoje puste, więc mogli zabrać więcej. Wymieniłem jeszcze swój lekko już zniszczony miecz na nowego bastarda. Wychodząc z wozu zacząłem nasłuchiwać. Mimo zagłuszającego brzęczenia monet dało już się usłyszeć stukot kół.
- Spadamy natychmiast! – zakomenderowałem i pobiegłem w las.

Moi towarzysze nie oponowali. Pobiegli natychmiast za mną. Zdołaliśmy się skryć za drzewami oddalonymi o około 50 kroków od drogi, gdy wóz nadjechał. Ze środka wypadło sześciu uzbrojonych mężczyzn, bardzo złych. Natychmiast zaczęli przeszukiwać dobytek, który skradliśmy.
- Rioth, możesz rzucić na nas zaklęcie ciszy oraz niewidzialności? - zapytałem.
- Dam radę, chociaż będzie to cholernie trudne. Utrzymanie w sumie 6 czarów na nas będzie wymagało precyzji, dużej ilości koncentracji... - zaczął wymieniać.
- Nie pierdol, tylko zajmij się tym, skoro to możliwe – przerwał mu szeptem Javed.
- Ale pamiętajcie, nie możecie biegać. Dozwolony jest tylko marsz.

Skinęliśmy głowami. Żaden z nas nie zapytał, jak długo mu zajmie skandowanie formułki. Obaj wiedzieliśmy, że jak zniknie nam z oczu, to zaczniemy wycofywać się.
- Spotkajmy się w tym samym miejscu za godzinę, może dwie – dodałem, zanim zakończył pierwszy z czarów

Kapłan skinął głową. Mag był zbyt zajęty, ale na pewno usłyszał. Gdy minęła jeszcze chwila, obaj zniknęli mi z oczu. Uśmiechając się, ruszyłem głębiej w stronę lasu. W samą porę, gdyż ludzie z karawany zaczęli przeszukiwać okoliczne krzaki i zbliżali się do naszej chwilowej kryjówki.

Mając jeszcze przynajmniej pół godziny czasu, spacerowałem sobie po lesie. Na pewno nie był on duży, gdyż widziałem go kiedyś na mapach mojego ojca. Niestety, jedyne co wiedziałem o nim, to to, że nazywa się on bardzo odkrywczo - Starym Lasem - i jest niebezpieczny. Nie pamiętałem, co określone zostało jako groźne, ale mimo wszystko miałem się na baczności. Przecież nigdy nie wiadomo, kiedy drzewo będzie cię chciało zjeść na śniadanie. Nikt nie powiedział, że te wysokie chaszcze też są wegetarianami. Słyszałem kiedyś takie pogłoski, ale ci, którzy je rozpowiadali, już dawno nie żyją. Zagłębiając się w las, rozmyślając nad tym, co mnie może czekać w tej głuszy, o mało co nie wpadłem do dziury pełnej bardzo ostrych włóczni. Natychmiast zawróciłem, nawet nie próbując się dalej zagłębiać. Coś lub ktoś najwyraźniej nie życzyło sobie niczyjej obecności. Idąc ku miejscu ponownego spotkania z przyjaciółmi, miałem nadzieję, że Javed lub Rioth nie wejdą za daleko, kierowani niezdrową ciekawością. Takie rzeczy zawsze kończyły się źle, bez wyjątku. A nawet jeśli były jakieś wyjątki, to nic mi o nich nie wiadomo.

Wróciwszy w miejsce, z którego salwowaliśmy się ucieczką, stwierdziłem, że jeszcze chyba nie pora. Inaczej czarodziej zdjąłby oba czary, które były męczące dla niego. Ludzie z karawany odjechali, zabierając ze sobą skradziony wóz. Nie było ich nigdzie widać ani słychać. Pozostałem sam na sam z dziką głuszą. Po niedługiej chwili oczekiwania zjawił się Rioth. Miło było go ujrzeć, gdyż dzięki temu wiedziałem, że czar został zakończony. Prawie natychmiast po nim pojawił się Javed. Jak on chodził tak cicho w tym swoim ciężkim napierśniku, nie mam pojęcia. Mimo, iż znamy się tak długo, nie chciał mi powiedzieć.
- Wiecie co, chłopaki? Ja idę spać. Nie obchodzi mnie to, że zbliża się poranek. Jestem wyczerpany, więc dobranoc - oznajmił mag i zaczął rozkładać sobie posłanie.
- Domyślasz się jednak, że pospać sobie możesz tylko do południa? Musimy przed zmierzchem trafić do jakiejś wiochy, bo wcale mi się nie uśmiecha nocować koło tego lasu - odparłem.
- Tak tak, jasne jasne – odpowiedział czarodziej, wsuwając się w swój worek.
- Torun, ty też powinieneś się położyć. Ja muszę pomedytować, więc popilnuję was – wtrącił się kapłan.
- Zrozumiałem. Dzięki stary!

Podczas, gdy Javed przygotowywał się do medytacji, rozłożyłem swój śpiwór i prawie natychmiast usnąłem.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

1 komentarze:

Marcin Iwaniec (Polak149) pisze...

Fajne. Ciekawa koncepcja historii opowiadanej oczami postaci żywcem wyjętej z klasycznej gry RPG. Czuć ten klimat. Czyta się całkiem przyjemnie i płynnie (chyba tylko raz miałem jakiś zgrzyt).

Słabością są na pewno u ciebie dialogi. Sztywne, wymuszone. Nic się też nie dzieje, jak postacie rozmawiają, często nawet nie wiedziałem kto mówi.

6/10 :D

Prześlij komentarz