Słowem wstępu. Jest to tak zwany One Shot, który w domyśle miał być króciutki, ledwie kilka godzin pisania. Tak zawsze było z opowiastkami, które zaczynałem pod wpływem impulsu. Ale jakoś mi się to rozrosło troszkę i zajęło około pięć dni tworzenia. Jest to historia o dniu ostatecznym, przez chrześcijan nazywanym apokalipsą, widziana oczami mojej wyobraźni. O tym jak los potrafi zaskakiwać i być nieprzewidywalny, o ogromnych emocjach i szalejących uczuciach. I o tym, że każda lina, nie ważne jak mocna, naciągnięta zbyt bardzo może pęknąć. Zapraszam do lektury
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Jesteś pewien? – zapytała
delikatnie kobieta.
Znajomy głos wyrwał
szatyna z zamyślenia. Wzrokiem lekko zaskoczonego rozejrzał się
nieznacznie na boki. Od razu uświadomił sobie, że znajduje się na
samym szczycie starej, kościelnej dzwonnicy, stanowiącej najwyższy
punkt całego obozu Rosomak. Sam nie wiedział czemu przyszedł w to
miejsce. Chciał chyba zobaczyć w pełnej krasie to, co go jutro
czeka. Przyglądał się jeszcze chwilę czerwonej łunie,
jaśniejącej w oddali na tle nocnego nieba. Zastanawiał się co
odpowiedzieć kobiecie. W końcu odrzekł spokojnie, nie odrywając
wzroku od krajobrazu.
- Nom... – Pragnął
jeszcze coś dodać, ale zrezygnował.
Kobieta oparła się o
poręcz zaraz obok chłopaka i powędrowała za jego wzrokiem. Tej
nocy demonów było jakoś mało wokół placówki wojskowej.
- Ile to już czasu
minęło? – zapytał szatyn. – Pamiętasz co robiliśmy jeszcze
rok temu?
Zamknął oczy.
- Pamiętasz jeszcze
czasy sprzed apokalipsy? Gdzie naszymi jedynym problemami były tak
przyziemne sprawy... Miałem jechać na Karaiby, poopalać się...
Ta... Teraz co dzień walczę o życie, zostałem odrzucony i przez
ludzi i przez smoki, większość moich przyjaciół, których
przecież i tak miałem mało, nie żyje, a reszta, kiedy
dowiedziała się o mojej prawdziwej tożsamości, odeszła. Nawet
nie wiesz jak to boli. Szczególnie mnie, cholernego smoka! – Jego
głos stawał się coraz bardziej roztrzęsiony, podenerwowany. –
Jestem obwiniany za rzeczy, których nie zrobiłem. Wiedziałem,
żeby nie ufać, wiedziałem! Zawsze mnie zdradzali. I... Ale...
Ugh!
W jednej chwili w jego
gardle skotłowało się zbyt wiele zdań naraz, których nie był w
stanie wykrztusić. Ukrył twarz w rękach. Dopiero po chwili udało
mu się skończyć.
- Nienawidzę was.
Nienawidzę ich. Wszystkich!
- Ale nam pomagasz –
zauważyła łagodnie kobieta. – I rozmawiasz ze mną, mimo, że
nigdy nie chciałeś z nikim pogadać, choć nie raz widziałam, że
chcesz.
- Heh... Ty jako
jedyna zauważyłaś, że jestem nieszczęśliwy. Nie wiem na ile to
była kwestia poczucia obowiązku, ale miałem wrażenie, że tobie
jednej na mnie zależy. Chciałaś mi pomóc, mimo, że szybko
zdałaś sobie sprawę z tego jaki ze mnie trudny przypadek. Nawet
nie wiesz jak mnie to podnosiło na duchu. Długo czekałem okazji,
żeby ci powiedzieć „przyjaciółko”. Jutro prawdopodobnie mój
ostatni dzień. – Odwrócił do niej głowę. Jego oczy wyrażały
ogromny smutek i cierpienie. – Dziękuje ci, przyjaciółko...
Nawet nie wiesz ile dla mnie zrobiłaś.
Mężczyzna odepchnął
się od barierki i ruszył ku schodom, zostawiając kobietę samą.
Wkrótce ucichły nawet odgłos jego kroków.
***
To było dwunastego
lipca, dwa tysiące dwunastego roku. Bardzo ciepły dzień, o dziwo,
na całym globie. Dziwna anomalia została szybko wytłumaczona
nadmierną aktywnością jądra Ziemi. W połowie dnia na południu
planety i połowie nocy na północy, na całej skorupie ziemskiej
poczęły powstawać ogromne szczeliny i pęknięcia, tryskające
lawą. Zniszczenia były ogromne, zginęło tysiące ludzi. Po kilku
godzinach erupcje ustały. Myślano, że to już koniec. Ale to był
dopiero początek. Ze szczelin zaczęły wyłaniać się demony i
cienie, potwory które stanowiły armię zniszczenia i końca.
Pozycję generałów zajmowały smoki. Niewiele ich było, ale
niewielu również było takich, co przeżyli samo ich ujrzenie. A
najgorsi byli czterej jeźdźcy: Zwycięzca, Wojna, Głód i Śmierć.
Nikt nigdy ich nie widział, ale wszyscy czuli ich obecność.
Czasami można było usłyszeć tętent kopyt i rżenie demonicznego
konia, dobiegające z daleka. Tam gdzie dosłyszano ten dźwięk,
znikało wszelkie życie, a zostawała jedynie jałowa ziemia.
Zaczęła się apokalipsa...
Ale los potrafi być
zaskakujące. Nie było na ziemi bezpiecznych miejsc, gdzie można by
się ukryć. Ale udało się ludziom stworzyć coś w rodzaju koloni,
niewielkie wioski otoczone stalowymi murami, wypełnione amunicją i
bronią. Gdyż okazało się, że demony da się zabić, strzelając
tam gdzie miały oczy, bo nie zawsze była to głowa.
W Polsce istniały dwie
takie placówki, zbudowane pośpiesznie ze szczątków pobliskich
miast. Żuraw, znajdujący się gdzieś przy morzu i Rosomak, ukryty
w pobliżu zgliszczy Warszawy. Ale przecież nie da się bronić w
nieskończoność. Trzeba w końcu zaatakować. A jest jeden sposób
na zatrzymanie armagedonu. Demony są przybyszami z innego planu.
Przejście miało się otworzyć samo, po przeminięciu odpowiedniej
liczby lat. Tak... Już na samym początku, gdy tylko powstał
człowiek, Twórca zażartował sobie i na starcie skazał ludzką
rasę na zniszczenie. Ale wystarczy zamknąć portal i zapieczętować
jeźdźców apokalipsy. Reszta padnie od kul... Pomysł równie łatwy
w wykonaniu co przeniesienie na własnych barkach, dajmy na to
tankowca... Dlatego muszę przedostać się do jakiejkolwiek bazy
wroga, gdyż we wszystkich trzymany jest Krystalizator
Rzeczywistości. Każda istota może zmieniać rzeczywistość
dookoła siebie, lecz w bardzo nieznacznym stopniu. Taki
Krystalizator wzmocni moją energię kilkasetkrotnie! Skąd to
wiem? W końcu jestem smokiem. Kiedyś miałem być jednym z
generałów... Może starczy mi jeszcze mocy na uratowanie mych
pobratymców? Chciałbym. Samo zamknięcie portalu może mnie zabić.
Zapieczętowanie jeźdźców zrobi to na pewno.
Trochę to ironiczne.
Znienawidzony przez wszystkich, nawet samego Boga, poświęcam się
dla ludzkiej rasy mimo ich niewdzięczności. Ale smoki to uparte
stworzenia. Postanowiłem, że im pomogę, to wytrwam w tym!
***
Szatyn odłożył zeszyt
na pobliską szafeczkę. Była prawie piąta rano, lecz on nie czuł
się w ogóle śpiący. Nicht położył się ciężko na łóżku.
To takie dziwne uczucie, świadomość, że wszystko się robi
ostatni raz. Za chwilę ostatni raz usłyszy budzik, za chwilę
ostatni raz umyje zęby. Chłopak zaczął kalkulować jakie ma w
ogóle szanse na samo dotarcie do Krystalizatora. Musiał przebić
się przez armię demonów, odnaleźć artefakt, prawdopodobnie
pokonać też smoka... marne te szanse. Ale coś go pchało do
przodu... Mimo wszystko.
Głośny dźwięk alarmu
rozległ się po pomieszczeniu. Nicht machnął szybko ręką i
dezaktywował budzik. Akurat tego, że ostatni raz wyłącza to
ustrojstwo, nie żałował.
***
Mimo tak wczesnej pory,
z jednego z budynków dochodził głośny gwar. Remiza strażacka,
pełniąca rolę centrum dowodzenia, była pełna ludzi, niedobitków
jednego z oddziałów Sił Zbrojnych Rzeczpospolitej Polski.
Żołnierze pracowali bez wytchnienia, opracowując plany, taktyki, a
przede wszystkim sposób na przetrwanie. Sen to luksus dla nich
niedostępny, więc wielu miało podkrążone oczy i wyglądało
ogólnie jak zombie, sunąc nieprzytomnie z miejsca na miejsce. Na
dodatek ten dzień miał być jeszcze bardziej wymagający, a to za
sprawą pierwszej akcji ofensywnej, jaką chciano
przeprowadzić od rozpoczęcia apokalipsy. Żołnierze mieli mieszane
uczucia co do niej. Owszem, akcja w domyśle miała zakończyć
nierówną wojnę, i mimo nikłej szansy powodzenia, napawała
nadzieją. Lecz myśl, że pomysłodawcą akcji, organizatorem i
głównym wykonawcą jest smok w ludzkiej skórze, demotywowała ich.
Od rozpoczęcia armagedonu minęło już kilka miesięcy i ludzie
zdążyli poznać czym są wielkie jaszczury oraz znienawidzić je
bardziej niż samego Szatana. Okazało się też, iż przedstawiciele
tej rasy występują w ludzkim ciele. Ci co dali się nakryć, mogli
na własnej skórze poczuć jak były traktowane czarownice w
średniowieczu. Rosomak to prawdopodobnie jedyna baza na świecie,
która gościła w swych murach smoka w innym celu niż spalenie
go na stosie. Ale jakby na to nie patrzeć, szatyn każący nazywać
się Nicht, pomógł im nieraz w przetrwaniu. Nienawiść do niego
ani trochę nie zmalała, ale uznano, że nie zlinczują go. Głównie
dlatego, iż nie byłby w stanie dalej pomagać.
Więc kiedy drzwi do
głównej sali otwarły się ze zgrzytem, gwar momentalnie ucichł.
Na progu stanął on. Niewysoki, o kruczoczarnych włosach chłopiec,
mający na oko osiemnaście lat. Ubrany był w skórzaną, rozsuniętą
kurtkę z polarowym kołnierzykiem, czarną koszulkę z ikoną Dream
Theater'u pod spodem, jeansowe, czarne spodnie i wysokie glany. Zza
ramienia wystawała mu niebieska rękojeść ostrego jak brzytwa
miecza, stylizowanego na kształt smoczego pazura.
Nicht obrzucił wzrokiem
po obecnych i wszedł do środka. Dopiero wtedy wszystko wróciło do
normy, choć żołnierze dyskutowali znacznie ciszej. Ignorując
takie zachowanie, Chłopiec odnalazł dowódcę placówki, sierżanta
Tomasza Wiśniowieckiego. Całkiem sympatyczny człowiek, nie
nienawidził smoka ponad wymaganą normę, a na pewno zdawał sobie
sprawę z zasług Nichta.
- Wielki dzień. Czy
się uda czy nie, w końcu się mnie pozbywacie – zaczął szatyn
obojętnym głosem
- Ty to powiedziałeś
– odburknął dowódca.
Nicht parsknął
śmiechem. Oboje sobie zdawali sprawę jak sprawy stoją.
- Wiem, że moja
obecność tutaj skaża to pomieszczenie, więc do rzeczy –
kontynuował smok. – Będę potrzebował jakichś lekkich
maszynówek. Ucieszyłbym się z Uzi... kilku. Raczej nie będę
miał czasu na przeładowywanie. I po dwa magazynki na sztukę.
- My nie jesteśmy
jakąś amerykańską mafią. Na stanie mamy tylko kilka MSBS i
praktycznie same Beryle. Mogę ci dać najwyżej jednego MSBS i trzy
magazynki. To nie Matrix – odrzekł Wiśniowiecki, opierając się
o pobliskie biurko.
- Ehh... Lepsze to niż
nic – skomentował chłopiec. – To możemy zaczynać? Wiesz,
oczekiwanie na własną śmierć trochę mnie stresuje.
- Za dziesięć minut
– odparł. – Śmigłowiec się tankuje.
Nicht uniósł brwi w
akcie szczerego zdziwienia.
- Śmigłowiec?
Będziesz ryzykował dla paskudnego smoka wasz jedyny helikopter? Co
się dzieje z tym światem –
pokiwał ironicznie głową.
- Nie denerwuj mnie, bo się rozmyślę. Załoga będzie cię osłaniać
z góry, ale tylko kawałek. Pięćset metrów. Potem jesteś zdany
na siebie.
- Quad już czeka? – zapytał.
- Czy ja wyglądam na punkt informacyjny? Sam sprawdź –
odpowiedział zimno sierżant i bez pożegnania gdzieś odszedł.
Nicht
westchnął smutno i wyszedł z budynku. Wielu ludzi odetchnęło z
ulgą.
Skierował
się przed główną bramę. Na murach bacznie obserwowali go
wartownicy, zasiadającymi za ciężkimi karabinami maszynowymi.
Kilku nawet przezornie wycelowało w niego broń. Smok pokiwał
głową.
- Byście otoczenie obserwowali a nie mnie... W tej formie krzywdy wam
nie dam rady zrobić... – mruknął.
Nagle
ujrzał swój pojazd. Czarny quad stał sobie tuż przed bramą,
czekając aż ktoś nim pokieruje. Nicht podszedł do niego i odpalił
kluczykiem, który już tkwił w stacyjce. Kasku nie znalazł, ale i
tak nie miał zamiaru go używać. Spojrzał na przyrządy. Wskaźnik
paliwa pokazywał, że benzyny jest pół baku. Wyłączył silnik.
Miał zamiar ruszyć jak tylko dostanie karabin. Dopiero wtedy
spostrzegł, że obok niego znikąd pojawiło się kilka osób.
Kobieta z którą wczoraj rozmawiał i dwóch chłopaków w jego
wieku – „przyjaciele” ze szkoły.
- O! Przyszliście się ostatni raz ponaśmiewać? – zaczął Nicht,
poirytowany już ludźmi.
- Pożegnać, ale nazywaj to jak chcesz – odrzekł ten o słomianych
włosach.
Z
charakteru był całkiem podobny do Nichta, sarkastyczny i trochę
pogardliwy, ale i egoistyczny. Kiedy szatyn okazał się smokiem,
on jako pierwszy się od niego odwrócił, coby nie napytać sobie
kłopotów. Drugi był całkiem postawnym facetem o brązowych
włosach i kwadratowej szczęce. On „tylko” unikał Nichta.
- Pamiętasz co ci kiedyś mówiłam? – zapytała kobieta – Zrobiłeś dla nas tak dużo. Mimo tego jak cię traktują... Dziękuję w imieniu wszystkich ludzi!
Smok
uśmiechnął się na wspomnienie lepszych czasów. Spojrzał na nią wzrokiem pełnym wdzięczności i
nagle skoczył na kobietę, przytulając się do niej. Zaskoczona,
dopiero po chwili odwzajemniła uścisk. Nicht odsunął się krok w
tył.
- Nie daj się zabić – rzekł do niej. – Pokazujesz mi, że
warto. Że jest sens... Że wasza rasa jest coś warta.
Nagle
znikąd pojawił się żołnierz który przekazał smokowi karabin i
kilka magazynków.
- Ruszaj – powiedział tylko i odszedł, znikając za rogiem
pobliskiego budynku.
Szatyn
sprawdził szybko czy w magazynku wsadzonym już do broni są
naboje i odbezpieczył broń zdecydowanym ruchem, trochę na
pokaz. Przewiesił sobie karabin przez ramię. Męska część
komitetu pożegnalnego chyba nie zamierzała nic mówić. Stali tylko
z kamiennym wyrazem twarzy.
- Tylko się nie popłaczcie... – mruknął złośliwie i odpalił
silnik.
Brama
rozsunęła się nieznacznie, akurat żeby mógł przejechać quad.
- Żegnajcie. Nigdy się już nie zobaczymy – rzucił jeszcze na
odchodne i odjechał nie czekając na ich odpowiedź.
Cisnęło
mu się na usta „skurwysyny”, ale powstrzymał się, tylko ze
względu na kobietę.
Mimo
ryku silnika, usłyszał za sobą trzask zamykanej bramy. Zrobiło mu
się przykro. Nigdy już jej nie zobaczy... Otrząsnął się. Musiał
skupić się na misji. Wybrać kierunek jazdy nie było trudno.
Ognista łuna jaśniejąca na horyzoncie wcale nie znikła, mimo
światła słonecznego, a wręcz narzucała własną tonację koloru,
barwiąc niebo na krwisto–czerwono. Tam była jedna ze szczelin,
gdzie skupiały się teraz wszystkie demony. Nicht nie bez powodu
wybrał ten dzień. Tam był on. Wyczuwał go... Wiedział, że jest
blisko. I niestety obawiał się, że jeżeli zawiedzie, Rosomak
pójdzie z dymem.
Nagle
usłyszał nad sobą warkot śmigłowca. Helikopter leciał jakieś
trzydzieści metrów nad ziemią, wyrównując prędkość z
osłanianym obiektem. Smok stwierdził, że to strata cennego paliwa.
Tu i tak na razie nie będzie demonów.
Jałowa
równina rozciągała się bez końca. W końcu Nicht opuścił
bezdroża i wyjechał na jezdnię. Komfort jego podróży polepszył
się nieznacznie. Nagle spostrzegł, że śmigłowiec zawraca. Wtedy
właśnie poczuł się naprawdę sam... dotarło do niego co
zamierzał zrobić. Ogarnął go strach, ale nie mógł zawrócić.
Musiał to zrobić. Zastanawiał się, co będzie z jego duszą. Czy
trafi do jednego z ustalonych przez Boga miejsc, wróci do swojego
smoczego ciała, czy po prostu przepadnie, zniknie. Na samą myśl o
tym, jego serce poczęło wypełniać się przerażeniem. Gdyby nie
ogromna dziura, która prawie urwała mu koło, wpadłby w panikę.
Znowu potrząsnął głową.
- Stary. Jesteś SMOKIEM! Jesteś dumną, skrzydlatą istotą, która
nie wie co to strach. To ona wywołuje strach. TY! – powtarzał
sobie.
Zawsze
to sobie mówił, kiedy jego psychika powstrzymywała go przed
osiągnięciem jakiegoś celu. Postanowił zająć się
istotniejszymi problemami. Jak dostać się do kryształu. Nie miał
pojęcia jakże będzie wyglądasz szczelina, ile jest w niej wrogów
ani gdzie znajduje się artefakt. Domyślnie miał pomysł, żeby po
prostu przebrnąć do Krystalizatora. Z nim dałby sobie już radę.
Obawiał się jednak, że to nie jest najlepszy pomysł. Nie chciał
zostawiać wszystkiego w rękach losu. Zatrzymał więc quada.
Zamknął oczy i skupił się. Przez ciało poczęła przepływać mu
energia, pochodząca prosto z jego duszy. Kłębił ją chwilę w
sobie, po czym pozwolił, żeby swobodnie rozproszyła się wokół,
myśląc o problemie dotarcia do artefaktu. Otwarł oczy, dyszał
ciężko. Jego serce zakołatało nagle nieregularnie i wróciło do
normalnego rytmu. Oddech również się po chwili uspokoił. Przez
jego ciało przeszły dreszcze. Pozytywnie odczuł próbę zmiany
rzeczywistości. To dobry znak. Ruszył w dalszą podróż. Sądząc
po rozmiarach łuny, czekała go jeszcze godzina drogi.
Praktycznie
całą trasę przemierzał drogą ekspresową. Widok porzuconych
samochodów, doszczętnie zniszczonych wsi, które mijał po drodze i
wszechobecnej krwi... Nicht czuł panikę i przerażeniu ludzi. To
uczucie mimo tak długiego czasu ciągle wisiało w powietrzu,
wkradało się do jego duszy i wyło w akcie żalu i bezradności.
Nigdzie nie było ciał. Smród śmierci wyraźnie roztaczał się w
powietrzu, lecz nie było ciał. Nie było też zwierząt. Jedynie
cisza, mącona przez odgłos silnika jego quada. W pewnym momencie
ujrzał na drodze wielki napis wymalowany czerwoną cieczą: „HELL”.
Często widział też przerażające obrazki, przedstawiające czy to
demona, czy to jeźdźca na koniu... Raz zauważył
niedokończony rysunek smoka, którego pysk pobrudzony został krwią.
Nad każdym takim miejscem wisiała mgła szaleństwa, rozpaczy...
Czterdzieści minut później dotarł do zgliszczy miasta Grójec. Widok jeszcze gorszy. Zawieszone w powietrzu uczucia ginących nagle ludzi, atakowały i tak już ranną duszę smoka. Pamięć tego miejsca, której życie nadali mieszkańcy, próbowała samotnemu podróżnikowi opowiedzieć o ostatnich chwilach miasta. Smok dodał gazu, ale mimo to nie mógł nie zauważyć ścian budynków, pobrudzonych trudnymi do odczytania tekstami, powybijanych szyb, zniszczonych samochodów, wyrzuconych na ulicę licznych przedmiotów. W przedniej szybie poharatanego ambulansu tkwił zmiażdżony, dziecięcy wózek, zakrwawiony od środka... Zacisnął zęby. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Bolało... Ale nie mógł obojętnie przejechać obok dużej tablicy ogłoszeń, wyładowanej różnymi informacjami. W oko rzuciła mu się tylko jedna. Obrazek narysowany woskowymi kredkami przez dziecko, przedstawiający dom, lecącego nad nim smoka i dwóch, leżących w kałuży krwi patyczkowym ludków, podpisanych „Mama” i „Tata”. Zacisnął powieki, zagryzając zęby. Nie chciał tego, lecz uczucia tego dziecka same wyłoniły się z chmury innych uczuć i uderzyły go, wbijając się w jego duszę jak włócznia. Walczył z nimi, nie potrafił....
Czterdzieści minut później dotarł do zgliszczy miasta Grójec. Widok jeszcze gorszy. Zawieszone w powietrzu uczucia ginących nagle ludzi, atakowały i tak już ranną duszę smoka. Pamięć tego miejsca, której życie nadali mieszkańcy, próbowała samotnemu podróżnikowi opowiedzieć o ostatnich chwilach miasta. Smok dodał gazu, ale mimo to nie mógł nie zauważyć ścian budynków, pobrudzonych trudnymi do odczytania tekstami, powybijanych szyb, zniszczonych samochodów, wyrzuconych na ulicę licznych przedmiotów. W przedniej szybie poharatanego ambulansu tkwił zmiażdżony, dziecięcy wózek, zakrwawiony od środka... Zacisnął zęby. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce. Bolało... Ale nie mógł obojętnie przejechać obok dużej tablicy ogłoszeń, wyładowanej różnymi informacjami. W oko rzuciła mu się tylko jedna. Obrazek narysowany woskowymi kredkami przez dziecko, przedstawiający dom, lecącego nad nim smoka i dwóch, leżących w kałuży krwi patyczkowym ludków, podpisanych „Mama” i „Tata”. Zacisnął powieki, zagryzając zęby. Nie chciał tego, lecz uczucia tego dziecka same wyłoniły się z chmury innych uczuć i uderzyły go, wbijając się w jego duszę jak włócznia. Walczył z nimi, nie potrafił....
- Mamusiu! Tatusiu! Mamusiu! Czemu się nie ruszasz?
- Twoi rodzice nie żyją.
- Ale mamusia ma otwarte oczka!
- Ale mamusia ma otwarte oczka!
- Nie bój się, dziecko. Wkrótce się z nimi zetkniesz.
Pęd
powietrza, ułamek przerażenia, ŚMIERĆ!
Otworzył oczy, dysząc jak po przebudzeniu z koszmaru. Oparł się
głową o kierownicę, walcząc z własnymi i obcymi emocjami. Z
trudnością kontrolował swoje ciało. Wyżerało go od środka. Z
ogromnym wysiłkiem nacisnął pedał gazu. Potrącił przewrócony
kosz na śmieci i dopiero spojrzał przed siebie. Musiał uciekać.
Zabijało go... Świat mu zawirował. Wiedział, że ma przed sobą
czystą drogę. Po prostu jechać. Słyszał je. Krzyki ludzi.
Błagania o życie. Przerażenie. Chaos, huk, zderzenia, syreny,
szkło. Goniły go, ścigały. Nie prosiły go! Żądały! Musiał
wytrzymać. Musiał! W imię tych co zginęli...
Nagle wszystko ucichło. Jedyne co słyszał to pomruk quada i jego
przyspieszony oddech. Spojrzał z trudem za siebie, miasto zostało w
tyle. Zatrzymał pojazd. Musiał odetchnąć.
- Nigdy więcej... – sapnął.
Czerwona łuna promieniowała intensywnie za horyzontem. Czuł
bijące od niej nagromadzenie zła i nienawiści. Na razie były
nieszkodliwe. Ale bał się, że im bardziej będzie się zbliżać,
tym bardziej jego dusza ucierpi. Że sytuacja powtórzy się jak w
dopiero co przebytym mieście. Niczego w życie tak się nie obawiał.
To, co dopiero przeżył było gorsze od samej śmierci...
Ruszył. Nie było już odwrotu. Nie minęło kilka minut. W
powietrzu rozległo się przeciągłe końskie rżenie. Smok rozwarł
szeroko oczy, serce zabiło mu szybciej. A więc miał rację!
Któryś z jeźdźców apokalipsy tam był. Obawiał się, że
wiedział który. Przyspieszył. Rżenie odbijało się ciągle
echem, słabnąc dopiero po kilkunastu sekundach. Nicht zjechał z
drogi i rozpoczął krótką wspinaczkę na pobliskie wzniesienie.
Jak tylko wyjechał na szczyt, jego oczom ukazał się cel podróży.
Opuścił pojazd i stanął na skraju dość stromej skarpy.
Szczelina przypominała trochę pęknięty wrzód. Lawa wylewała
się z wybrzuszenia, spływając w dół małymi strumyczkami. Ziemia
dookoła była wręcz czarna, pozbawiona wszelkiej roślinności, czy
nawet śladu po niej. Nie brakowało za to demonów, kłębiących
się dookoła szczeliny. Pokraczne stworzenia coś przyciągało do
wnętrza pęknięcia. Szatyn starł pot z czoła. Czuł się jak w
piekarniku. Rozglądnął się za Krystalizatorem, ale jego nadzieje,
że artefakt będzie stał sobie gdzieś z boczku, były bardzo
płonne. Przeczuwał, że jest w środku. A w środku był też on...
Nawet smok nie mógł się z nim mierzyć, nie mówiąc, że Nicht
jest ograniczony ludzkim ciałem.
Jego ręka znalazła się na rękojeści miecza. Obrót, cięcie.
Martwy demon osunął się na ziemię. Smok stał zaskoczony, dysząc.
Miał dobry refleks, ale nie aż tak. Na dodatek nie słyszał, że
ktoś próbuje zajść go od tyłu. Spostrzegł kilka demonów, które
pojawiły się nie wiadomo skąd. Razem rzuciły się na chłopaka.
Ten skoczył do tyłu, w dół skarpy. Od razu wbił miecz w ziemię,
hamując pęd. Wrogowie skoczyli za nim. Nicht padł płasko na
brzuch i potwory przeleciały nad nim. Przewrócił się na plecy,
łapiąc za karabin. Bez celowania nacisnął na spust. Zacisnął
zęby. Kule wylatywały z hukiem z lufy jedna za drugą. Szybowały
krócej niż trwa ułamek sekundy, żeby w końcu, utonąc w ciałach
napastników, jeszcze zanim ci zdążyli dotknąć ziemi. Demony
stoczyły się bezwładnie w dół.
- Szlag!
Już wiedzieli gdzie jest. Wstał szybko i w biegu wyrwał miecz z
ziemi. Sekundę później znalazł się na górze. Dostrzegł szybki
ruch, zasłonił się mieczem. Potężna siła wyrzuciła go w
bok. Miecz wyleciał mu z ręki. Uderzył o ziemię. Jeszcze zanim
wytracił pęd, odepchnął się dłonią i ukląkł na jednym
kolanie, łapiąc za karabin. Przycelował. To co go uderzyło było
smokiem, wściekłym, gotowym do skoku gadem wielkości autokaru, o
błękitnych łuskach... Znał ją. Nagle do jego świadomości
przebiła się fala bólu. Zamroczyło go. Sekundę później odkrył,
że podpiera się karabinem o ziemię.
- Kurde... Spotkanie po latach... a ty mnie tak witasz? – wystękał,
mrużąc jedno oko.
Wyglądało na to, że smoczyca też od jakiejś chwili próbuje
skojarzyć znajomą skądś istotę. Szybko odkryła, że to nie o
człowieka chodzi, tylko o jego duszę.
- Niemożliwe... – szepnęła.
Wyszła z pozycji bojowej, stając na równe nogi. Wyglądało na
to, że jest zdezorientowana. Nicht spróbował wstać. Zachwiał
się, ale utrzymał się na nogach. Rozejrzał się za mieczem.
Połówkę, tą z rękojeścią znalazł całkiem blisko siebie.
- Rozwaliłaś mi miecz – skomentował, podnosząc ułamaną, czarną
klingę. – I przynajmniej jedno żebro.
- Co ty robisz! – wybuchła nagle smoczyca. – Znikasz nie wiadomo
gdzie, przez lata nie dajesz znaku życia, potem się dowiaduję, że
jesteś człowiekiem i próbujesz nam przeszkodzić!
- O to samo mogę zapytać ciebie! – odparł ostro.
Smoczyca cofnęła się o krok jak za sprawą potężnej siły.
Znała ten ton, znała ten wzrok. On robił się taki bardzo
rzadko... Ale każdy taki przypadek zapamiętała ze szczegółami.
- Co wy odpierdalacie?! Przecież to ty mi mówiłaś, że smoki nie
są ani złe ani dobre, a kierują się jedynie własnym
sumieniem. A tu, do kurwy nędzy, co widzę? Masakrę, rzeź!
Mordujecie ludzi w imię czego, Szatana?!
- Ale taki był plan... Księga apokalipsy... – próbowała bronić
się smoczyca.
- JAKI PLAN?! – Nicht wpadł w furię. – Kim wy jesteście, kim TY
jesteś?! Smokiem o ile dobrze pamiętam! Od kiedy smoki słuchają
czyiś rozkazów. Od kiedy smoki dają się wykorzystywać w tak
debilny sposób?! Bo co? Bo tak se Szatan i Bóg umyślili, że dla
efektów specjalnych ześlą smoki?! Otwórz oczy!
- Ale czy nie w tym celu nas stworzono? – Błękitnołuska
odzyskiwała pewność siebie.
- Pierdolić naszych stwórców. Nie mają nad nami władzy. – To
powiedział już nie wrzeszcząc. – Nie przypominam sobie żeby
smoki miały hobby w postaci mordowania niewinnych... I Powiem ci
tak, Sahra...
Wycelował w nią broń. W jego oczach tańczyła nuta szaleństwa.
W końcu to co robił było szalone.
- Jeżeli faktycznie jesteś tą Sahrą którą znam, tą którą
kocham ponad życie, pomożesz mi zatrzymać to szaleństwo...
Inaczej zejdź mi z drogi.
Smoczyca walczyła ze sobą. Nicht miał rację, ale nie wiedzieć
czemu, zew który kazał jej siać zło był równie potężny.
Szatyn dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Skłamał mówiąc, że
Szatan nie mia nad nimi władzy. On MIAŁ władzę i to całkiem
sporą. Domagał się wypełnienia przeznaczonego smokom losowi, ale
skoro Nicht dał radę się wyłamać, to każdy inny smok też to
potrafił.
Nagle smoczyca podniosła głowę. Spojrzała na człowieka. Prosto
w jego oczy. On miał racje, on miał rację! Czemu zło dawało jej
tyle radości? Przecież nigdy taka nie była!
- Co ja zrobiłam?! – szepnęła przerażona.
Jej sumienie zostało uwolnione. Chłopak opuścił broń. Odetchnął
z ulgą.
- Gdzie jest Krystalizator? – zapytał już całkiem spokojnie.
- W środku. Nie dostaniesz się tam sam – odparła ciągle
zmartwiona. – Odwiedził nas Śmierć – ściszyła głos
wymawiając imię jednego z jeźdźców apokalipsy. – Wykorzystuje
kryształ. Chce zniszczyć to gniazdo ludzi, co jest w pobliżu.
Zbiera armię...
- W drodze opowiem ci mój plan. Przeniesiesz mnie na grzbiecie?
- Na grzbiecie? – odrzekła zastanawiając się nad pomysłem
dosiadania jej. To takie nienaturalne... – Wchodź.
Smoczyca położyła się, żeby ułatwić mu zadanie, a Nicht
wdrapał się na nią, stękając przy tym z bólu. Gada przeszły
ciarki. Prawie zabiła najbliższą sobie osobę...
- Przepraszam... – zaczęła, lecz nie zdołała dokończyć, gdyż
głos ugrzązł jej w gardle.
Chłopak wzruszył po prostu ramionami, komentując:
- Trudno się mówi...
Sahrze ulżyło, widząc że jej partner niezbyt się tym przejmuje.
Machnęła parę razy potężnymi skrzydłami i wzbiła się w
powietrze. Nicht zachwiał się, niemalże spadając. Utrzymanie
równowagi okazał się znacznie trudniejsze niż myślał.
- Strzeliłbyś do mnie? – zapytała nagle.
- Zmusiłabyś mnie? – odparł pytaniem.
Smoczyca nie odpowiedziała. Nie strzeliłby. Wiedział, że mu
pomoże.
- Ile jest tam smoków?
- Tylko ja – odrzekła Sahra.
- To źle... Trzeba najpierw odciągnąć jeźdźca...
- Wyczuje, że jesteśmy zdrajcami – zauważyła.
- Nie. Skupi się na mnie. Będzie chciał przeczytać mnie jak z
otwartej książki. Nie zdołam ukryć przed nim intencji –
uśmiechnął się złowieszczo. – Wiec dam mu fałszywe literki.
Smoczyca momentalnie wyczuła zmianę w szatynie. Zupełnie jakby
jego duszę ogarnęło zło tego miejsca. Ale wiedziała, że to
tylko sztuczka. Nicht do perfekcji opanował maskowanie swych
prawdziwych uczuć, emocji i intencji różnymi zasłonami.
Nienawidziła tego. Wiedziała, że w stosunku do niej też to
stosował.
- A co potem? – zerknęła na niego.
Nicht sam nie wiedział. Zastanawiał się chwilę, po czym
odpowiedział wolno:
- Wystarczy, że dorwę się do Krystalizatora. Coś nazmyślam. Nie
spostrzeże się, że kłamię. Założę pierwszą pieczęć, przez
co wszyscy jeźdźcy przepadną do swoich światów. Zamknę
przejście dla demonów... i tyle.
- I tyle!? Przecież to cię zabije! I nie mówię tu o ciele. To
zniszczy twoją duszę! – wrzasnęła przerażona.
- Pogodziłem się z tym... – mruknął. Tego się obawiał.
- O nie! Zrobimy to razem. Wspólnie mamy szansę na przeżycie! –
zadecydowała. To nie był ton, który sugeruje możliwość
kompromisu.
- Wiesz w co się pakujesz, prawda?
- Lepiej od ciebie... – odburkła. – Trzymaj się. Wlatujemy do
środka.
Istotnie. Byli już praktycznie na miejscu. Szczelina z bliska była
znacznie większa, niż wyglądała z daleka. Miała rozmiary co
najmniej dwóch boisk do piłki nożnej. Demony kłaniały się
nadlatującemu smokowi, lecz ta nie zwracała na to uwagi, skupiając
się na locie. Jeżeli Nicht czuł się wcześniej jak w piekarniku,
to wnętrze szczeliny przypominało piec hutniczy. Gorąco buchało
zewsząd, ciężko się oddychało, spływająca gdzieniegdzie lawa
tryskała z rzadka śmiercionośnymi pociskami, a płynne, czerwone
dno szczeliny tylko czekało, żeby chłopiec stracił równowagę i
wpadł prosto do magmy. O tak ciężkich warunkach nie pomyślał,
planując swój atak.
Często zauważał spore półki skalne, do których nieraz
prowadziło kilka mrocznych tuneli. W większości takie występy
zapchane były demonami, oczekującymi rozkazów. Była jednak taka
półka, do której prowadziło tylko jedno przejście i żaden
potwór jej nie zajmował. Właśnie na nią kierowała się
smoczyca. Tuż przed lądowaniem rozłożyła skrzydła niczym żagle,
wytracając gwałtownie prędkość. Nicht niemalże nabił się na
kolec grzbietowy. Po tym jaszczur wylądował twardo na półce,
przypominając tym samym dobitnie chłopakowi, w których miejscach
jego ciało jest uszkodzone. Sahra położyła się i ten zsunął
się po niej, zaciskając zęby żeby nie jęknąć.
- Ten tunel przed nami prowadzi do komnaty z Krystalizatorem –
rzekła smoczyca
- Domyśliłem się... – mruknął. – To chodźmy...
Ciągle nie miał planu. Zamknął oczy i znowu pozwolił, by
energia się w nim zmagazynowała. Myśląc o nadchodzącym wyzwaniu,
pozwolił jej delikatnie uciec. Westchnął i już nieco
pewniejszy siebie, ruszył, zanurzając się w mroku jaskini. Sahra
człapała obok niego, zerkając co chwilę na towarzysza. Wierzyła,
że cokolwiek Nicht ma zamiar zrobić, uda mu się. Sama próbowała
wymyślić jakiś plan awaryjny, lecz nie miała zbyt dużo czasu na
rozmyślania. Tunel wił się tylko przez około trzydzieści metrów.
Na samym końcu ujrzeli blade, fioletowe światło, promieniujące z
wnętrza dużej groty. Z lekkim podenerwowaniem, wkroczyli do środka.
Wewnątrz było naprawdę duszno. Komnata z pewnością była
dziełem natury, o czym świadczyły kamienne, nieregularne ściany
groty. Z podłoża wyrastały drobne, lecz ostre stalagmity. Z góry
natomiast zwisały znacznie większe od swych kuzynów stalaktyty.
Lecz zainteresowaniem Nichta cieszył się tylko klejnot wielkości
dorosłego człowieka, stojący na środku jaskini. To ten przedmiot
stanowił źródło słabego światła oraz wielkiej mocy, unoszącej
się w tym pomieszczeniu. Mocy, która bez wątpienia była w stanie
pomóc właścicielowi odnieść wielki sukces... Ale zapach tej
potęgi zakłócała inna woń. Woń śmierci... ale nie takiej
zwykłej. To była esencja, kwintesencja śmierci. I Nicht nie miał
wątpliwości, że źródłem tej skazy był czwarty jeździec
apokalipsy, humanoidalna postać odziana w czarną zbroję, stojąca
za kryształem.
- Ahhh... Znam ten zapachhhh. Smookkkii... – zajęczał
Śmierć. Jego mowa bardziej przypominała wycie wiatru. – Wiem
czego chcecieeee. Czuję nie tylko wasz strachhhh, wasze
kłamstwwoooo, ale i waszą przeszłośćććć. Nie zmienicie
Wielkiego Planuuu. Zostało to zapisane w gwiazdachhhh. Poddajcie
się woli waszych panówwww.
Wyciągnął do nich rękę, jakby w geście przyzwania. On miał
rację. Wypełnienie woli Szatana faktycznie przedstawiało się w
lepszych barwach, niż bezsensowna walka... Przecież to było
planowane od miliardów lat. Dwa smoki na pewno nie były w stanie
zmienić przeznaczenia...
- Nie! – wrzasnął Nicht, potrząsając głową – Skurwysyn używa
Krystalizatora!
Porwał zwisający do tej pory ma pasku karabin i nacisnął spust.
Kule uderzały w zbroję Śmierci z ciężkimi zgrzytami, wybuchając
przy tym iskrami. Pod naporem ostrzału postać cofała się w tyłu.
Nagle szatyn przerwał ogień. Wyrzucił z broni prawie pusty
magazynek i wsadził nowy.
- Nicht co ty robisz?! – zawołała przerażona Sahra.
- Głupczeee... Nic nie może mnie zraniććć. Teraz poniesiecie
kaaaarę.
- Może i nie można cię zabić – zaczął chłopiec, trzymając
Śmierci na muszce. – Ale...
Nagle podniósł karabin do góry i strzelił kilka razy. Pociski
trafiły prosto w nasadę stalaktytu, pod którym stał Śmierć.
Ciężki stożek oderwał się od sufitu i uderzył prosto w kark
Czwartego, następnie przybijając go do podłoża.
- ... Można przybić cię stalaktytem do ziemi – dokończył.
Był wyjątkowo dumny z tego manewru. Znowu potrząsnął głową,
nie było czasu na zachwycanie się sobą. Z końca tunelu zaczęły
dochodzić jakieś dźwięki, wrzaski i pomrukiwania. Nadciągały
demony.
- Szlag – krzyknął szatyn.
Smoczyca podbiegła do Krystalizatora i zamknęła oczy. Nagle przez
Nichta przeleciał potężny podmuch energii, niczym fala uderzeniowa
bomby. Fala mocy niosła ze sobą tylko jedno przesłanie, wściekły
ryk, który sam w sobie stanowił groźbę losu znacznie
straszniejszego niż śmierć: „ROZKAZ: STÓJ”.
Dźwięki ucichły. Chłopak spojrzał zaskoczony na smoczycę.
Źródłem energii nie była jej dusza, lecz bardzo długo gromadzona
furia.
- Śmierć zaraz przełamie mój rozkaz – powiedziała, jeszcze
dysząc. – Zróbmy to...
Nicht kiwnął głową. Dopiero teraz poczuł prawdziwy stres, lecz
mimo to podszedł pewnie do artefaktu. Stanął zaraz obok smoczycy.
Chciał się z nią pożegnać. To była ostatnia okazja.
- Sahra, dzięki za towarzyszenie przez całe życie...
- Zamknij się. Wszystko będzie dobrze – odparła szybko.
Uśmiechnął się. Ona była jedyną istotą, która potrafiła
podnieść go na duchu. Której szczerze ufał...
- Więc niech się zacznie. Najpierw przejście międzywymiarowe.
Zamknął oczy. Wyrzucił wszelkie myśli ze swojego umysłu i
oczami wyobraźni odszukał Krystalizator Rzeczywistości. Klejnot
lśnił w jego głowie bez udziału mózgu. Skupił się na nim i
niemalże zachłysnął się własną mocą. Poczuł obcą energię.
Sam zaczął wyzwalać magię... Ale nic się nie wydarzyło... Nie
miał kontaktu z kryształem! Coś jest nie tak!
Otworzył oczy, lecz przyszło mu to z ogromnym trudem, zupełnie
jak we wczesny poranek po całonocnej imprezie. Stał... a właściwie
wisiał na czymś. Spojrzał w dół. Z klatki piersiowej wystawał
mu zakrwawiony smoczy szpon. W jednej chwili świadomość sytuacji uderzyła
w jego powoli gasnący mózg. Zdradziła go... On jej ufał... zdradziła go...
Resztkami sił zsunął się z pazura, uderzając bezwładnie o ziemię. Nie mógł uwierzyć...
Resztkami sił zsunął się z pazura, uderzając bezwładnie o ziemię. Nie mógł uwierzyć...
- I ty...? – zapytał słabo.
Sahra była szczerze przerażona tym co
właśnie zrobiła. Pochyliła się nad ciałem chłopca. Jej oczy załzawiły się.
- Nie... Nie mogłam ci pozwolić. Tak jest lepiej. My musimy zrobić
to co do nas należy. Tak jak każe przeznaczenie...
On nie słuchał. W jego głowie krążyły pojedyncze obrazki i
wspomnienia. Widok ciała jego najbliższego przyjaciela... Widok
krwi i śmierci... I ta świadomość, że wszyscy kiedyś go zdradzili. Myśli coraz wolniej przemieszczały się w jego
głowie. Każdy, kogo kiedyś obdarzył zaufaniem, wbił mu sztylet w plecy.
Teraz nawet jego ukochana Sahra... Chciał tylko sprawiedliwości, chciał się przysłużyć. A nawet ci, których ratował, swoją wdzięczność okazywali nienawiścią! Gardzili nim, wyśmiewali go! Tyle dla nich zrobił, tyle poświęcił, a co dostał w zamian!? NIC! NAWET NIKŁEJ WDZIĘCZNOŚCI! NAWET PRZYJAZNEGO SPOJRZENIA!! KONIEC!! TERAZ... NADSZEDŁ... CZAS... ZEMSTY!!!!!!
- Pozabijam... Was... WSZYSTKICH! – wrzasnął.
Kryształ zajaśniał ostrym blaskiem. W jednej chwili rozpętało się piekło. Gniew, zniszczenie, zemsta, śmierć! Skrystalizowane z czystej furii tornado rozszalało się po pomieszczeniu. Stalaktyty jeden po drugim wyłamywały się ze sklepienia, wirując razem ze wściekłością. Nagle wszystko skumulowało się w jeden punkt, zrobiło się cicho... i niczym cios z potężnego młota, furia uderzyła w Czwartego Jeźdźca. Ten zawył przerażająco, Nicht zajęczał z
wysiłku. Swoją furią miażdżył duszę Śmierci. Wściekłość, zło, nienawiść! Wszystko to splotło się w
nierozrywalne węzły, zacieśniające się powoli, nieubłaganie. Jeździec swoją
mocą zatrzymał na chwilę pętle, lecz był to zbyt olbrzymi
wysiłek. Nie dowierzał w to co się działo.
- Jaaak? - zawyła jego dusza.Usłyszał odpowiedź.
- Ja jestem złem, ja jestem śmiercią, ja jestem nienawiścią. JA! JESTEM! ZEMSTĄ!
On! Czwarty
Jeździec Apokalipsy Śmierć, przewyższający mocą jakiekolwiek
stworzenie, został z taką łatwością pokonany. Zajęczał rozpaczliwie... Ostatni wysiłek! I przegrał... jego dusza rozprysła się jak bańka mydlana,
zgnieciona przez czyste emocje. W tym samym momencie Krystalizator
eksplodował od wewnątrz, rozsypując się na miliony kawałków...
A mimo to energia rozszalała się na nowo. Radując się pierwszą ofiarą. Nicht wstał. Czuł władzę, czuł potęgę. Nic nie mogło go
powstrzymać. Nigdy więcej nikt nie go już nie zdradzi! Nie
skrzywdzi! NIKT! TERAZ ON BYŁ ZŁEM!!!
Jego wzrok powędrował ku smoczycy. Leżała martwa z przebitym stalaktytem przez całą długość pyska.
Uśmiechnął się szaleńczo. TAK! Jej krew wywołała ekstazę. Nieopisaną radość! Jego szaleńczy śmiech odbijał się echem po całej szczelinie.
Ziemia zatrzęsła się. Nagle ściana groty pękła i rozsunęła
się na boki, ujawniając gotowe schody na powierzchnię... Był potężny, niezwyciężony! MÓGŁ WSZYSTKO! FURIA... ŚMIERĆ... ZNISZCZENIE... ZEMSTA!!!!
***
trzy
godziny później
- Nicht! – sapnęła przerażona kobieta. Łzy rzewnie toczyły się
z jej oczu – Nicht!
Pełzła na plecach do tyłu. Jego szaleńcze, mroczne oblicze zbliżało się z wolna, kontrastując na tle płomieni. Przerażenie odbierało jej rozum.
- Nicht! Co oni ci zrobili? – Nagle zaświtał jej desperacki
pomysł. – Stare czasy, pamiętasz? Karaiby! Miałeś jechać na
Karaiby! Obudź się!
Potwór zatrzymał się. On już nie miał pamięci. Nie miał
uczuć. Liczyła się tylko potęga i zemsta... Ale coś jakby
próbował przebić się do jego świadomości... Nagle sobie
przypomniał. Znał tę kobietę. On jej ufał!
Energia zawirowała wściekle wokół. Błyskawicznym ruchem
sięgnął zza plecy i chwycił rękojeść złamanego miecza.
Ostrze zajaśniało w świetle ognia. Stanął w
rozkroku nad nią. Ostrze zajaśniało w świetle ognia.
- Ufałem ci – wrzasnął z furią i zamachnął zza pleców.
- Nicht!
***
Wielka dziura zionąca w murze, zniszczona remiza, jakby wybuchem od środka, stara dzwonnica jeszcze trawiona przez ogień... Na samym środku zgliszczy bazy Rosomak pojawił się wielki rysunek, wykonany z ludzkiej posoki. Przedstawiał on smoka, którego pysk pobrudzony został krwią...
1 komentarze:
Przeczytałem całość i niestety muszę się do paru kwestii przyczepić. Na początku: skąd się właściwie wzięły te smoki? Przybyły wraz z demonami, czy żyły już wcześniej na Ziemi? Pisałeś, że Nicht był odrzucony zarówno przez ludzi jak i smoki, a chwile potem jest mowa o jego przyjaciółkach: kobiecie i smoczycy. Motyw z rysunkami w miastach, również wypadł kiepsko moim zdaniem. Każdy normalny człowiek mając za plecami potwora wiałby gdzie pieprz rośnie, a nie bawił się w zostawianie po sobie śladów farbami olejnymi. Zdrada Sahry - jeśli chciała go powstrzymać mogła zabić go od razu, albo odlecieć z nim daleko stąd jeśli nie chciała zrobić mu krzywdy. Czekała do samego końca jak w filmach ;) Co do głównego bohatera, jak dla mnie miał za duże wahania nastrojów i nie do końca zrozumiałem, czemu na koniec stał się zły. Mimo tego pomysł i fabułę uważam za oryginalną i ciekawą, z kilkoma niedociągnięciami. Pozdrawiam !
Prześlij komentarz