RSS

Ogame: Prawie jak komiks [50]



"Iluzja cz. 14".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


- Gdzie ten krążownik! … Miał być na końcu korytarza! – zawołał zdyszany Steve, z którego pot lał się strumieniami.
- Nie trać nadziei... przyjacielu! – odparł Jack, równie zdyszany i spocony. – Gdzieś tam jest! Czeka na nas... od lat przeznaczony na tę... chwilę!
- Jeśli oboje się nie zamknięcie, to wyrwę wam mózgi z kręgosłupem! – warknęła Obrońca Ciastek, biegnąca tuż obok.

„Dowódcę”, jak kazała się niegdyś zwać kobieta, generalnie była nerwową personą, ale po rozmowie z Bobem, jej stan jeszcze się dodatkowo pogorszył. Czuła, że ta cała farsa, w którą się wpakowała sięgała znacznie dalej, niż tylko przynależności do jej frakcji. Sięgała JEJ! Z jednej strony intrygowało ją co jest na pendrivie, który dostała, ale z drugiej doprowadzało ją do szału, że nie może go już przeglądnąć. Czy znajdzie tam odpowiedzi, czy tylko kolejne pytania?
- Jest! JEST! – zawołał podniecony Kostka! – Krążownik!

Faktycznie, korytarz zmienił nagle swoją materialną formę, przemieniając się egzystencjonalnie w most, biegnący nad ogromnym hangarem. Lśniący srebrnym blaskiem statek czekał na nich, kilka metrów pod nimi, rozgrzany i gotowy do odlotu. Nasi bohaterowie tego nie wiedzieli, ale ludzie Krissa Sheepfielda w ostatniej chwili skończyli przygotowywać pojazd, przez co w pośpiechu zapomnieli zabrać tabliczkę z napisem: „W razie awaryjnej ucieczki więźniów”, czego na szczęście nikt nie spostrzegł.

Stanęli dokładnie nad maszyną. Mężczyźni wychylili się skołowani. Nie widzieli żadnych schodów prowadzących na dół!
- Jak tam się dostaniemy?! – zawołał Kostka, choć jego wzrok popatrzył tęsknie na drugą stronę hangaru, która tonęła w ciemności.

Gdzieś tam być może leżał jego tęczowy krążownik, osamotniony i pozbawiony przyjaźni oraz miłości. Bronie zrobiło się naprawdę przykro... Do momentu, kiedy Ciastek nie wypaliła figlarnym głosem:
- Ja wiem.
I wypchnęła Kostkę nagle przez barierkę. Przerażony dowódca wrzasnął w panice, aż nagle uderzył głucho o kadłub ich ucieczkowego pojazdu. Stęknął żałośnie, a gorzka łza popłynęła po jego policzku.
- Nie, nie, nie! – usłyszał nagle, po czym nastąpił wrzask.

BUM! Coś walnęło go w grzbiet (bo Bronies nie mają pleców, tylko grzbiet i kłąb). To Jack I Steve spadli prosto na niego. Ból był okropny, Kostka chciał się popłakać. Ale ostatnim tchnieniem woli walki zrzucił z siebie pilotów, po czym spojrzał do góry. I w tym momencie życie przeleciało mu pod oczami, kiedy zobaczył spadającą na niego Ciastek. Pisnął jak panienka, zasłaniając głowę rękami.

Kadłub zahuczał głucho! Kostka przestał oddychać w przerażeniu... Ale zaraz! Nic go nie bolało! Nieopisana radość wypełniła mu serce. Kobieta wylądowała obok, a nie na niego! Przeżył!

Ciastek sprawnie zamortyzowała upadek, niczym postać z filmu „Matrix” i wstała szybko, patrząc czy nikt ich nie goni. Usłyszała kroki dochodzące z korytarza. Zbliżali się! Spojrzała wściekle na swych „towarzyszy” i jednym kopnięciem zrzuciła wszystkich na płytę lądowiska, tuż obok śluzy krążownika. Mężczyźni jęknęli głucho. Kostka się jednak popłakał. Ale kobieta nie czuła współczucia. W głowie miała tylko jedno. Uciec! (i całe szczęście, bo następne w kolejce czekało „zamordować Jacka”). Zeskoczyła z kadłuba statku i wylądowała miękko obok zwijających się postaci. Chwyciła z nieludzką siłą Jacka za pasek od spodni razem z kołnierzem, po czym po prostu wrzuciła go do krążownika. Steva kopnęła w tyłek, żeby go pośpieszyć, a Kostka sam wbiegł do środka. Kobieta wpadła za nimi do pojazdu i walnęła guzik zatrzaskujący śluzę. Drzwi zamknęły się z sykiem, akurat, żeby zatrzymać kilka laserowych pocisków smutnych panów w garniturach.
- Ha! – krzyknęła tryumfalnie Ciastek! – Możecie mi naskoczyć!
Komora dekompresująca zasyczała głośno podczas wyrównywania ciśnienia i otwarły się drzwi do statku.
- Jazda, Jazda! – warknęła. – Debile, do sterów! Transwestyta na mostek!
- Tak jest! – krzyknęli jak jeden mąż, choć nie bez nuty bólu w głosie i rzucili się na wyznaczone stanowiska.

Tylko Kostka zwolnił, jakby nieco skołowany. Transwestyta? Serio? Różnie go nazywali, ale tak jeszcze nie...
- A ty? – Zawołał za kobietą Jack, dobierając się do fotela głównego pilota.
- Ja? – zawołała Ciastek z nutą złowieszczości w tonie, doskakując do stanowiska strzeleckiego.

Złapała za stery i odbezpieczyła wyuczonym ruchem lasery.
- Ja będę mordować!

Kapitan Jack poklikał kilka guzików i nacisnął pedał gazu. Steve zajął się stabilizacją modułów. Na szczęście system sterowania zapożyczony był z lekkiego myśliwca, więc wiedzieli co robią. Prawie. Krążownik wystrzelił nagle w powietrze, rozwalając most nad nimi i uderzył w sklepienie hangaru, ale ostatecznie chybotliwie ruszył w stronę wyjścia... Smutni panowie, którzy pospadali z mostu, zrobili się nieco smutniejsi.


< poprzedni                                                                                          następny >

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz