"Pizza jest dobra póki gorąca cz.10".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
„On... nie żył.
Powiedziałem mu, że żyje. Ale tak nie jest.”
Impreza trwała już w
najlepsze. Uprzątnięto trochę gruzu, uruchomiono piekarnik na
nowo. Wszyscy świetnie się bawili, choć piloci zdecydowali się
nie wychodzić ze swojego lekkiego myśliwca tłumacząc, że im
głupio. Tylko on, technokrata, stał w kącie, zajmując się
jedynie swoimi myślami.
„On nie żyje...
Dwadzieścia sześć lat temu zginął w katastrofie lotniczej...
Żenujące. Poprzysiągłem, że pokonam naturę i stworzę życie!
Przywrócę Eryka! Ale...”
Spojrzał na lekki
myśliwiec.
„Zawiodłem. To nie
jest życie.”
Timmy właśnie wyciągał
kolejną pizzę. Wszyscy się śmiali, bo wrzucali trójkącik do
baku rozbitego myśliwca, a komputer udawał, że mu smakuje.
„Chciałem stworzyć
sztuczną inteligencję. Chciałem odwzorować mojego syna. To mi się
udało... ale to nie jest życie.”
Zabrzęczały butelki.
Ktoś przyniósł naprawdę mocne napoje: wodę gazowaną, tonik,
oranżadę. Po chwili pan profesor Rzygadło wniósł nawet kanister z
wydestylowanym deuterem na rumie dla nowego towarzysza. Impreza
zapowiadała się ostra.
„Nie mogłem się
pogodzić, że to nie jest życie. Nie mogłem patrzyć na jego
hologram, słuchać sztucznego głosu... „
Wszyscy się śmiali.
Byli ciekawi, czy komputer może być pijany. Postanowili
przeprowadzić eksperyment i już po chwili biedny Timmy uciekał
przed salwą z karabinu laserowego, który wysunął się z poszycia
lekkiego myśliwca. Jeden strzał zrobił dziurę w ścianie,
centymetry od głowy technokraty. Ale on nawet tego nie zauważył.
„Wiedziałem, gdzie
będzie oblatywana gwiazda śmierci i który księżyc stanie się
celem. Zostawiłem tam moduł. Porzuciłem Eryka.”
Technokrata spojrzał na
bawiących się ludzi (oprócz Timmiego, który beczał, przystawiony
do ściany z jabłkiem na głowie). Zabawa napawała go obrzydzeniem.
Ale już nie długo. Jego zautomatyzowane oko kończyło odliczać
równo siedem dni. Musiał się zbierać. Nacelował okiem na skałę,
która ciągle tkwiła wbita w ziemię. Uruchomił kilka aplikacji i
meteoryt stał się zwykłym kamieniem, pozbawionym swojej cennej
zawartości. Miał tylko naparstek antymaterii, ale... technokracie
to wystarczyło, zważywszy na okoliczności.
BUM! Ściana, przy której
stał Timmy, właśnie wyleciała w powietrze, kiedy została
potraktowana w pełni naładowanym laserem. Myśliwiec niestety nie
trafił. Jabłko zostało zanihilowane, a naukowcowi nic się nie
stało. Wszyscy jęknęli zawiedzeni. Technokrata stwierdził, że to
dobry moment. Błyskawicznie podłączył się okiem do obwodów
lekkiego myśliwca i zanim ktokolwiek się zorientował, dobrał się
do plików pamięci sztucznej inteligencji jego syna. Usunął
wszystkie powiązane z jego osobą. Po tym wyszedł bezszelestnie
przez jedną z dziur.
– Już nas pan
opuszcza? – zapytał niespodziewanie profesor Rzygadło, stojąc
na zewnątrz budynku, oparty o kawałek ściany, który jakimś cudem
się ostał.
– Takie zasady.
Siedem dni. Zostało trzydzieści dziewięć sekund – odparł
technokrata bez namysłu.
– A co z nim? –
wskazał kierownik grubym kciukiem na lekki myśliwiec.
– Zostawiam go wam.
Nauczyłem was tyle ile mogłem. Reszta w waszych rękach.
Dookoła technokraty, tuż
przy jego stopach, zaczęło kręcić się niebieskie światło. Czas
dobiegał końca.
– Niech mi pan
jeszcze powie! – zawołał Rzygadło. – Po co ta
antymateria?
– Jak to po co?
– zbulwersował się starzec. – Nie pomagam za darmo!
Nastąpił jasny blask. I
technokrata zniknął.
– Nareszcie...
– sapnął profesor.
– Wiesław! –
zawołał ze środka Jack. – Chodź! Pizza jest dobra póki
gorąca! A właśnie nowa wyszła.
Kierownik
zespołu naukowców spojrzał jeszcze ostatni raz w miejsce, gdzie
moment wcześniej stał technokrata i wrócił do środka
(zakładając, że pomieszczenie z jedną ocalałą ścianą ma
ciągle środek).
0 komentarze:
Prześlij komentarz