RSS

Ogame: Prawie jak komiks [79]



"No bo jest taka jedna rzecz, dosyć istotna, o której zapomniano".
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Całe pomieszczenie było dobrze oświetlone i choć zapewniało komfort pracy, ujawniało skromność i brak pokaźności sali. Nie była to dobra cecha dla "centrum dowodzenia", które przecież im większe, tym wydajniejsze, lepsze i fajniejsze. Każdy wie, że ilość kolorowych światełek w im ciemniejszym centrum dowodzenia, MA znaczenie i świadczy o potędze tego, czym się dowodziło. No ale ciężko było spodziewać się "poważnego" centrum dowodzenia, gdy planeta tak naprawdę dopiero zaczęła się rozwijać. Bo czym jest laboratorium na drugim poziomie czy stocznia na trzecim w uniwersum, gdzie praktycznie każdy może od pstryknięcia palca wyprodukować gwiazdę śmierci, lepszą (i SKOŃCZONĄ) od tej, którą miał prekursor gwiezdnych wojen, Mroczny Ojciec (tak naprawdę nie jest to prawdą, gdyż w sumie tylko kilka cywilizacji może sobie pozwolić na najdroższy statek, jaki tylko istnieje. Ale podkreśla to dramaturgię sytuacji, więc tak napisałem).

Przywódca "Z szynką i oliwkami", brodaty brunet o sporym wąsie, usiadł przy niedużej konsoli dowodzenia. Było to kilka monitorów zwisających nad szklanym stołem, którego przykrywały holograficzne klawiatury i panele sterownia. Coś poklikał, coś pokręcił i otwarło się kilka okienek. W tym jedno bardzo ważne. Kursor migał monotonnie, a przyjazny napis "Michale, o czym teraz myślisz?" nęcił, żeby napisać coś fajnego. Brunet odchylił się w fotelu na moment, próbując poskładać myśli. Zmęczenie powoli zaganiało go w krainę snów, ale to, co miał naskrobać miało najwyższy priorytet. Zamyślił się...  Jak w jednym zdaniu określić jego radość ze zwycięstwa nad Ciastek. Jak krótko wyrazić swoje podniecenie z udanej obrony przed nie lada inwazją i niechybną anihilacją...

Tak! Już wiedział! Zerwał się do holograficznej klawiatury i zaczął pisać. Walnął w przenikalny "enter" i odchylił się, żeby zobaczyć swoje dzieło. Na tablicy bruneta pojawił się post: 

 Twoja stara gada z cyklopem w cztery oczy -  spełniony.


***

- Panie kierowniku - zapytał jeden z naukowców, wpatrując się w sufit ich małej celi. - Jak to jest możliwe, że od dwóch tygodni dowództwo nie zauważyło zniknięcia całego sztabu naukowego i nikt nie wyruszył nam na pomoc?

Profesor Wiesław Rzygadło wzruszył ramionami. Wiele miał teorii. W jednej z nich Timmy, ich nowy imperator, naprawdę nie zauważył zniknięcia naukowców. To dobry chłopak, mądry, ale roztrzepany. W drugiej, już pierwszego dnia zauważyli ich zniknięcie, ale nikomu się nie chce wyruszyć na misję ratowniczą. 
- Pewnie nasza flota nie wróciła jeszcze z misji sojuszniczej po drugiej stronie kosmosu. Ale jakoś tak powinni już się pojawić. Wtedy nam pomogą - wymyślił na miejscu. To był ten najmniej prawdopodobny scenariusz.
- Ahh... - zamyślił się naukowiec. Też w to nie wierzył.

Rozległ się tupot wielu osób, który odbijał się echem po korytarzach więzienia. Naukowcy wstali. Czuli, że coś się za moment wydarzy. Nagle przed celą pojawiło się kilku mężczyzn, z Obrońcą Ciastek na czele. Była wyjątkowo zła, jakby przeczytała niemiłego posta na swój temat na jakimś portalu społecznościowym. Wsadziła z impetem wielki klucz w zamek kraty, ale nie trafiła i ten się złamał. Przeklnęła obrzydliwe, wyrwała blaster z kabury i niemalże krusząc sobie zęby od zaciskania ich z furią, jednym wystrzałem rozwaliła zamek. Kawałki metalu poszybowały w powietrze, jeden odłamek przeleciał obok głowy profesora Rzygadło. 
- Wypad, JUŻ! - warknęła kobieta wściekle i czknęła.

Naukowcy rozglądnęli się niepewnie. Ciastek złapała Rzygadło, przyciągnęła go do siebie i sycząc mu prosto w twarz, powiedziała:
- Nie będę powtarzać!

Jak szmacianą lalką, rzuciła nim o ścianę, a warto przypomnieć, że kierownik do najlżejszych nie należał. Któryś towarzyszący kobiecie mężczyzna chwycił za swój krzyżyk.
- Za mną. Porwałam was, bo macie coś dla mnie zrobić, HYP - mruknęła i zaczęła iść wzdłuż korytarza. 

Dwóch naukowców pomogło wstać profesorowi. Ten potarł głowę i szepnął:
- Ahh ten PMS...

Zaczęli iść za przewodniczką. Podążali chwilę wzdłuż jasno oświetlonych korytarzy, gdy nagle dotarli do sporych rozmiarów laboratorium. Było ono wyposażone w najnowocześniejszy sprzęt. Elektronika wręcz kipiała ze ścian, stołów, szafek i każdej jednej, możliwej powierzchni. Wszystko ładnie się migało, świeciło i wyświetlało milion różnych informacji. Dla naukowców było to jak wejście do domu publicznego pełnego samych największych gwiazd "niskobudżetowych filmów przyrodniczych, w których nie ma pieniędzy nawet na ubrania", dlatego niektórym wypukliły się nieco spodnie, a innym pociekła krew z nosów. Jedynie profesor zachował spokój, choć i jemu łezka zakręciła się w oku.
- Profesorze, chodź tu, HYP - rozkazała Ciastek, wskazując blasterem na dwa czarne worki na ciała, ułożone na stole.

Rzygadło od razu wykonał polecenie. Bał się kolejnego lotu. Ciastek, choć mniejsza co najmniej o głowę od niego, spojrzała na niego z wyższością.
- Macie ich naprawić. Moi naukowcy są za inteligentni na to i twierdzą, że to nie możliwe. Ale wy... wasz kretynizm osiąga nowe wymiary. Dlatego będziecie potrafili tego dokonać. 
- Kogo mamy naprawić? - naukowiec przełknął ślinę. Nie był pewien czy kwestia o kretynizmie była komplementem czy obelgą.

Ciastek tylko wskazała zapraszającym gestem na worki. Profesor wolnym ruchem zaczął rozsuwać oba na raz, a naukowcy wystawili głowy zza jego pleców niczym surykatki, chcąc również zobaczyć co się święci.

Nagle ich rozpoznali. W workach leżeli Jack i Stevie. 


< poprzedni                                                                                          następny >

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz