W 2013 USA postanawia zaatakować Syrię nieznanym pierwiastkiem o ogromnym potencjale energetycznym. Okazuje się jednak, że był to największy błąd w dziejach ludzkości, który zapoczątkował Apokalipsę. Wybawienie może przynieść tylko jedna istota, ale proszenie ją o pomoc jest kolejnym krokiem w nieznane. Czy człowiekowi uda się przetrwać?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Człowiek boi się nieznanego. Ludzie muszę mieć pewne podłoże,
zanim zrobią następny krok, bowiem każdy błąd może się okazać
dla nich ostatnim, a jedna nieprzemyślana decyzja, katastrofalna w
skutkach. Mówi się, że niektórzy dźwigają na swych barkach
większą odpowiedzialność, niż inni. Ich pomyłka ma być gorsza
w skutkach. To prawda, ale porażka dla każdego jest taka sama.
Każdy ma swoją rzeczywistość, z którą musi się mierzyć. Dla
dziecka utrata lizaka w błocie, strata domu przez głowę rodziny
czy generał, który przegrywa wojnę... Wbrew pozorom to wszystko to
samo. Konsekwencje są tylko różne. A wystarczyłyby skrzydła,
które uratują nas przed niepewnym grząskim gruntem...
Przed dwoma laty
popełniono taki błąd. Człowiek zrobił na ślepo wielki krok na
przód, mając nadzieję na lepsze jutro. Ale ziemia okazał się
zdradziecki. W jednej chwili wszystko to co miało znaczenie,
przepadło... Jedyną nadzieją okazało się zrobienie kolejnego
kroku, który mógł się okazać albo wybawieniem, albo anihilacją.
Jeden człowiek musiał zadecydować o losie całego świata, nie
mając pewności czy w ogóle istniała droga wyjścia.
Tak... Porażka dla
każdego człowieka jest taka sama. Wszystko jest tylko kwestią
konsekwencji...
***
Odgłos szybkich kroków
niósł się krótkim echem w pustym, obskurnym korytarzu. Słabe
światło, bijących zimnym blaskiem ze świetlówek, rozjaśniało
skutecznie mrok, choć co kilka metrów ciemność zdołała
przetrwać na niewielkim obszarze. Gdzieniegdzie pojedyncza kropla
wody skapywała z popękanych i zardzewiałych rur, a ze sklepienia
odrywał się prawie niewidoczny pyłek starego tynku. Jedyne co nie
pasowało do tej scenerii to świeżo położone, grube kable,
biegnące od początku korytarza, aż do jego samego końca.
A ten miał być już
niedaleko. Człowiek szedł pośpiesznie, niemalże przechodząc
chodem w trucht. Był podenerwowany, zestresowany. Pot spływał mu
po wysokim czole, serce biło jak szalone, a klatka piersiowa, choć
szybko, ledwie co się unosiła. Ale nawet generał armii USA miał
prawo znaleźć się w takim stanie, w obliczu decyzji, którą miał
podjąć. Wysoki mężczyzna zmierzał ku dużym, stalowym drzwiom,
zabezpieczonych elektronicznym zamkiem. Nawet nie zwrócił uwagi,
kiedy przypadkowa kropla rozbiła się o jego wyjściowy, choć mocno
zabrudzony i zakurzony mundur. Wygląd nie miał jednak już
znaczenia. Teraz liczyło się tylko przetrwanie.
Stanął przed wrotami,
wbijając wzrok w jasno świecący panel numeryczny. Musiał to
zrobić. Nie było innego wyboru. Podniósł rękę i wklepał palcem
ośmiocyfrowy kod. Drzwi zasyczały i rozsunęły się nieśpiesznie,
ujawniając duże, nowoczesne laboratorium, wyglądem kompletnie
różniące się od poprzedzającego go korytarza. Wszędzie
porozstawiane były stoły, z sufitów zwisały ekrany, a na samym
środku stał wielki, holograficzny stół, wyświetlający nad sobą
akurat układ kostny jakiegoś stworzenia. Już sama projekcja robiła
wrażenie, ale nie można było zignorować wielkiego okna, za którym
znajdywało się coś w stylu szklanego więzienia, zawieszonego nad
nieskończoną przepaścią. W miejscu odosobnienie leżało jakieś
stworzenie, ale akurat widok zasłonił mu niski, łysy, ubrany w
garnitur mężczyzn.
- Generał Tom
Werington! - zawołał szybko gospodarz. - Nazywam się John
Gribson, jestem dyrektorem tej placówki.
Wojskowy obrzucił
wzrokiem nieznajomego od stóp do głów. Znał tylko jego nazwisko,
bowiem nie miał okazji spotkać się z naukowcem w przeszłości.
Choć w raportach i listach Gribson sprawiał wrażenie człowieka
pewnego i stanowczego, w rzeczywistości okazał się być nieco
nerwowy. Niekontrolowane pocieranie dłoni o dłoń i pocenie,
zdradzało go.
- Widziałem filmy i
czytałem raporty, panie Gribson. Ale chcę to zobaczyć na własne
oczy – zakomunikował Werington.
- Oczywiście!
Dyrektor wskazał ręką
i oboje ruszyli w stronę okna, żeby lepiej przyjrzeć się
uwięzionemu stworzeniu. Zobaczyli śpiące zwierze o czarnych
łuskach, podpierając głowę kościstymi łapami. Miało ono długi
ogon, matowe skrzydła i białe kości grzbietowe. Choć z początku
generał nie chciał w to uwierzyć, stał oko w oko z istotą, którą
spokojnie można było nazwać smokiem. Fascynacja ogarniała całe
jego wnętrze, ale na zewnątrz zachowywał zimy spokój.
- Co o tym wiemy? –
kontynuował po chwili ciszy wojskowy. – To jedno z nich?
- Demon? Nie –
odparł szybko Gribson. – Na pewno nie demon. Znaczy... On walczył
z nimi. Jak pan czytał, SCP dwa-dwa-siedem został złapany pod
Waszyngtonem, kiedy sam pokonał dziesiątki wrogich jednostek. On
WIE jak z nimi walczyć, generale!
- SCP
dwa-dwa-siedem... – mruknął Werington
pod nosem.
- Nie możemy ciągle
ustalić pochodzenia – kontynuował dyrektor. - Ale lepiej poszło
nam z budową jego ciała. Wszystko wskazuje na to, że należy do
parafiletycznej grupy owodniowców...
Generał, jak tylko
usłyszał pierwsze niezrozumiałe słowo, spojrzał groźnie na na
naukowca. Wystarczyło.
- Jest gadem –
sprostował szybko rozmówca – ale stałocieplnym. Na dodatek lata
i może mówić w naszym języku, co jest najbardziej niesamowite. Z
biologicznego punktu widzenia to niemożliwe! Jego struny głosowe...
Generał westchnął
zmęczony i przerywając kolejny ślinotok, rzucił krótkie:
- Połącz mnie z nim.
Po to właśnie tu
przyszedł. Ta istota była ich jedyną nadzieją. Gribson obrócił
się do tyłu i skinął na jednego z naukowców w białym fartuchu,
który zdawał przysłuchiwać się ich rozmowie. Ten zaczął coś
klikać na swoim tablecie i nagle po całym labolatorium rozległy
się trzy krótkie piknięcia, oznaczające rozpoczęcie jakiejś
procedury. Momentalnie w pomieszczeniu zrobił się ruch. Badacze
wymieniali się informacjami, nawoływali i przygotowali do operacji.
Niespodziewanie, na większości monitorach wyskoczył obraz smoka,
nagrywany z kamer pod różnymi kontami. Po tym, gdzieś z rogu sali
dobiegł donośny głos:
- Wykonuję
połączenie za trzy, dwa, jeden... SCP was słyszy.
Wojskowy
nie odrywał
wzroku od obcej
istoty. Nawet
w sumie
nie wiedział jak zacząć. Powinien się przedstawić, czy może od
razu wysunąć żądania. Jako generał, miał całkiem bogate
doświadczenie, ale życie nigdy nie mogło go przygotować na tę
chwilę. Nie mógł jednak już się wycofać. Przetarł dłońmi
oczy, westchnął i zaczął
mówić:
- Nazywam
się Tom Werington i jestem główny generał armii Zjednoczonych
Stanów Ameryki. Chcę z tobą rozmawiać.
Smok
nawet nie drgnął, a jego powieki ciągle pozostawały zamknięte.
Wojskowy czekał krótką chwilę na odpowiedź, lecz nic się nie
wydarzyło. W laboratorium panowała kompletna cisza. Nie tak sobie
wyobrażał tę konwersację...
- Nazywam
się Tom Werington. Jestem głową amerykańskiej armii. Chcę z
tobą rozmawiać! – powtórzył, lecz ze znacznie podniesionym
tonem.
Stwór dalej pozostawał nieruchomy i zdawał się spać w najlepsze.
Wojskowego zaczynała ogarniać wściekłość.
- On
na pewno mnie rozumie? – warknął na dyrektora.
- T-Tak!
– zająknął się Gribson.
– Udawało się nam
nawiązać kontakt wcześniej!
Werington uderzył pięścią
w szybę.
- Chcę!
Z tobą! Rozmawiać!
Brak reakcji. Atmosfera
robiła się naprawdę gęsta...
- Niech go szlag! –
przeklął Tom z furią i
wybiegł po niewielkich schodkach, prowadzących do tunelu łączącego
szklane więzienie z laboratorium. – Otwieraj to!
- Ale... – jęknął
naukowiec, lecz generał nie miał zamiaru słuchać.
- Otwieraj do cholery!
Był wściekły. Losy
jego kraj... całego świat wisiały na włosku, a jedyna istota,
która mogła coś wiedzieć, po prostu sobie z niego kpiła! Drzwi
zasyczały, ujawniając przejście. Wojskowy impulsywnym krokiem
ruszył do środka, wyciągając z kolby pistolet, szybkim ruchem
odbezpieczając broń. Otwarło się drugie przejście, przez które
Werington przeszedł bez
zastanowienia. Drwi zamknęły się za nim i nagle dotarło do niego,
że znalazł się sam na sam z istotą, której kompletnie nie zna.
Gniew był jednak silniejszy od zdrowego rozsądku.
- Cały świat zbliża
się do końca, a do cholery to sobie z nas kpisz! JAK TO ZATRZYMAĆ!
– ryknął, machając pistoletem.
Smok uchylił powiekę i
zerknął na człowieka. Podniósł głowę.
- Twoja dusza –
powiedział cicho, nieco chrapliwym głosem.
Mężczyzna
znieruchomiał, wytrącony dziwnym zdaniem z równowagi, ale
wściekłość nie dała się tak łatwo pozbyć. Smok zaczął w
końcu reagować, co było dobrym impulsem dla generała, żeby
doskoczyć do istoty i rzucić jakąś groźbą, ale... instynkt mu
na to nie pozwolił. Stworzenie było dwukrotnie od niego wyższe,
nie mówiąc już o długości i szerokości. Musiało ważyć
przynajmniej z tonę.
- Jak pokonać
demony!? – krzyknął wojskowy jeszcze raz.
Nie brzmiał jednak już
tak groźnie jak wcześniej. Jego mina musiała go zdradzać, bo
stworzenie wstało i zrobiło ku niemu kilka kroków, patrząc się
na niego z góry. Cała pewność Tom
momentalnie uleciała, a nogi ugięły się pod nim, jakby zrobione
waty.
- Chcą pokonać
demony, które sami stworzyli. Człowiek robi kolejny krok przed
siebie – smok z każdym zbliżał się do generała. –
Podejmuje kolejne ryzyko.
Mężczyzna czuł coraz
większą presję. Nie mógł znieść świdrującego wzroku istoty.
Walczył jednak. Miał silny charakter i nie miał zamiaru dać się
złamać, lecz gniew i tak wyparował bezpowrotnie.
- Walczyłeś z nimi.
POKONAŁEŚ ich! – kontynuował stanowczo Werington.
– Chcę wiedzieć jak to
zrobiłeś!
Smok
zatrzymał się tuż przed swoim gościem i schylił głowę, patrząc
mu prosto w oczy. Wojskowy ledwo powstrzymywał się od jęku
rozpaczy. Jak on to robił! Czemu czuł się taki marny w obecności
tego majestatycznego
stworzenia?
- Pięć
lat temu na ziemię spadł
czarny kryształ – przemówił gad, wbijając wzrok w sklepienie
więzienia, jakby próbując odnaleźć myśli. – Człowiek
odnalazł go i odkrył drzemiącą w nim moc. Użył,
żeby ograbić i zniszczy swojego pobratymca.
- Atak
na Syrię w dwa tysiące trzynastym... – zrozumiał mężczyzna.
- Ale
człowiek nie mógł wiedzieć, że czarny kryształ urzeczywistnia
intencje. Że to nie jest przedmiot przeznaczony dla niego, a tym
bardzie który umiałby użyć. Zawiść, egoizm i
czyste zło w jednej chwili stały się żywe i zapragnęły one
dokładnie tego samego, co ich twórca. Władzy – smok spojrzał
znów na swojego gościa, zupełnie jakby go winił za czyny sprzed
pięciu lat.
- Tak,
zaatakowaliśmy Syrię Xinturem, ale ktoś musiał zareagować na
ich groźby! – bronił się Tom.
– Przecież...
- Zaatakowaliście
dla pieniędzy!
– warknęło
zirytowane
stworzenie.
– Wasz „Xintur”! To
nie przypadek, że ten meteoryt uderzył w Ziemię! Czarny kryształ
miał być mój! Miał pozwolić wrócić mnie, tobie i innym smokom
do domu, ale człowiek zmarnował go dla własnych
żądz, tworząc zamiast
tego niezliczoną armię demonów, zajmującą powoli cały świat!
Generał
znieruchomiał. Smok powiedział „tobie”. Nie przesłyszał się,
usłyszał to wyraźnie, mimo chrapliwego głosu. Ale... nie
rozumiał.
- Mnie?
– wyjąkał.
- Jesteś
smokiem – wyjaśniła istota, znacznie spokojniejszym tonem. –
Tym samym co ja. Ale o słabej duszy. To teraz nie ważne.
Czarnołuski
nachylił się nad swym rozmówcą, prawie
dotykając go pyskiem. Znów spojrzał
się na niego tym strasznym wzrokiem, jakby wypatrując coś, czego
zwykły człowiek nigdy nie dostrzeże. Trwał
tak chwilę, kiedy
nagle przemówił, bardzo cicho i zimno, niemalże sycząc słowa.
- Pięć
lat temu człowiek zrobił krok i okazał się on błędem.
Przywołał do życia moc,
której nikt nie jest w stanie pokonać. Ale smok nie musi grać
według reguł. Smok może pokonać to co niepokonane. Ale
smok potrzebuje pomocy. Armii i informacji.
Generał
nie spuszczał wzroku. Choć bardzo chciał, nie zrobił tego.
Opanował swoje emocje i zachował zimną krew. Był dowódcą całej
amerykańskiej armii. Nie ugnie się pod pod niczyim wzrokiem, choćby
samego diabła!
- Co
chcesz w zamian za pomoc.
- Ludzie
nie mają nic, co mógłbym chcieć – syknął.
Odsunął
się trochę od wojskowego. Zdawało się, że gad nabrał nieco
szacunku dla rozmówcy, kiedy ten odzyskał pewność siebie.
- Więc
czemu to robisz? – zapytał hardo.
Latający
jaszczur zamyślił się nagle, wbijając wzrok w ziemię. Po chwili
spojrzał na przez szklaną
ścianę na naukowców, którzy przysłuchiwali się rozmowie.
Mruknął:
- Bo
wśród ludzi... wśród tych zdradzieckich, znienawidzonych przeze
mnie ludzi są tacy, na których mi zależy.
Znów
nastał moment ciszy, zakłócany jedynie przez bzyczenie lamp.
- Dostaniesz
oba – zdecydował Werington.
I
tak nie miał już nic więcej do stracenia.
- Choć
to nie człowiek zrobił kolejny krok, dalej był pod ludzką
postacią. Nie mógł się wznieść, jeśli decyzja okaże się
błędna. Mógł tylko liczyć na złudne szczęście –
zarecytował gad i po raz kolejny spojrzał generałowi w oczy. –
Muszę wiedzieć gdzie jest teraz czarny kryształ. Mogę stłumić
jego moc, ale demony będą się bronić. Musicie je zatrzymać,
dopóki nie pokonam czarnego kryształu. Proste, nieprawdaż?
Wojskowy
odniósł dziwne wrażenie, że istota rozweseliła się znacznie.
Czyżby obawiała się, że nie dostanie pomocy od Toma?
Zaczynał mieć podejrzenia.
- Jak
drut – mruknął do siebie.
***
Świat
nie był już taki jak kiedyś. Nie chodziło nawet o ogólnie
panującą, paskudną atmosferę, odczuwaną na każdym kroku, czy o
ludzi, przerażonych i pozbawionych nadziei. Widoczne były prostsze
zmiany. Słońce jakby słabiej świeciło, niebo nabrało czerwonego
odcienia, a wszelka roślinność po prostu usychała. Wyglądało na
to, że nawet sama ziemia się poddała, akceptując swój los, więc
czy była dla ludzkości nadzieja, kiedy nawet natura ginęła w
mgnieniu oka?
Od
rozmowy Toma Weringtona ze smokiem minęły niecałe dwa dni. Generał
miał ciężki orzech do zgryzienie, próbując przekonać
prezydenta, Josha Windstona, do akceptacji jego planu i wypuszczenia
jaszczura. Głowa państwa początkowo nie chciała zgodzić się na
coś tak ryzykownego
ale w końcu odpuścił.
Wygrał jeden
argument. Brak innych alternatyw.
Był
jednak jeden problem. Czarny
kryształ widziano ostatni raz w jednej z tajny, amerykańskich
baz wojskowych,
gdzie umiejscowiono go w pocisku ziemia-ziemia i wystrzelono na
Syrię. To właśnie podczas detonacji rozpętała się plaga
demonów, dziwnych, powykręcanych stworzeń o szarym, zwęglonym
ciele. Nikt potem nie miał już czasu zastanawiać
się nad losem niewielkiego
kamienia,
ale pierwsza myśl na ten temat była prosta – musiał zostać
zniszczony w eksplozji. Smok jednak zarzekał się, że kryształ
przetrwał i trzeba go odnaleźć. Uruchomiono
więc
wszystkie możliwe systemy szpiegowskie, a tych, trzeba było
przyznać, USA miało dużo. Satelity, bezałogowce, nagrania z kamer
przemysłowych i podsłuchy sieci internetowej. Zlokalizowanie
poszukiwanego przedmiotu
nie zajęło dużo czasu.
Okazało
się, że leżał w
Niemczech, gdzieś w okolicach Karlsruhe. Nikt nie wie jak on się
tam znalazł, ale w promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie miała
prawa przetrwać żadna żywa istota. Demony wypełniały praktycznie
każdy metr kwadratowy, zniszczona została cała infrastruktura i
nawet ziemia popękała, przyozdabiając apokaliptyczny krajobraz
głębokimi wyrwami, sięgającymi kilometry w głąb ziemi.
Właśnie
tam musieli się dostać, w
sam środek piekła...
***
Turbiny
dużego transportowca C130 wyły niemiłosiernie, wwiercając się w
mózg czarnołuskiego smoka. Odgłos pracujących silników zaczynał
go doprowadzać do szału i nawet zasłanianie uszu szponami nic nie
dawało. Mógł tylko leżeć nieruchomo, oczekując na upragniony
zrzut i walkę z ucieleśnieniem ludzkiego zła. Naprawdę wolał to,
niż ten nieznośny dźwięk. Po około kilku
godzinach lotu, jaszczurowi
udało się wyłączyć, popadając w głębiny własnego umysłu.
Dlatego w pierwszej chwili nie usłyszał słów, kierowanych prosto
do niego.
- Smoku?
– krzyknął zaniepokojony generał Tom
Werington, widząc stan
istoty. – Wszystko dobrze?
Głos
człowieka ledwo przedzierał się przez huk turbin. Gad otworzył
oczy i uchylił jedno ucho.
- Nie.
Nie jest dobrze! – syknął czarnołuski w odpowiedzi. –
Człowiek tworzy różne dźwięki, ale ten jest zły!
Wojskowy
wskazał na przedmiot
trzymany
w ręce. Wyglądało to na coś w stylu specjalnie zmodyfikowanych
słuchawek, które istota
pokroju smoka mógł założyć.
Widząc je, jaszczur z ochotą
odsunął szpony i pozwolił sobie założyć sprzęt. Nastąpiła
błoga cisza.
- Szkoda,
że tak późno – skomentował czarnołuski z ulgą.
- Wybacz,
elektryk musiał polutować parę kabli. – usłyszał głos Toma w
słuchawkach. – Plan jest prosty. Za
kilkanaście minut dotrzemy do celu.
Rangersi zabezpieczają teren, a ty robisz swoje, zrozumiano?
- A
jak myślisz? – zapytał gad z nutką kpiny, widząc, że generał
zapomniał do kogo mówi.
- No
tak... – mruknął zakłopotany, drapiąc się po brodzie.
Przybysz
zamilkł, wbijając wzrok w metalowe podłoże. Wyglądał, jakby
zbierał myśli. Łuskata istota doskonale wiedziała o co przybysz
chce zapytać, ale oczekiwała cierpliwie. Nie mogła wywoływać
konsekwencji kroku, który nie został jeszcze postawiony. Wojskowy
podniósł nagle wzrok i spojrzał prosto w oczy smoka. Jaszczura
mimo wszystko zaskoczyła nagła fala śmiałości. Radio w jego
uszach znów zaszumiało nieznacznie:
- Powiedziałeś,
że kryształ miał posłużyć do powrotu twojego, mojego i innych
tobie podobnych. Powiedziałeś też, że jestem smokiem. Wyjaśnisz?
Czarnołuski
zdawał się uśmiechać, choć wargi jego pyska nie mogły się
poruszać. Zdradzały go oczy.
- Wyjaśnię
– odparł. – To miejsce jest... więzieniem. Życie
wśród ludzi jest karą, a
czasami jedyną drogą ucieczki. Wyrzuty sumienie, brak akceptacji
samego siebie czy nawet nieznośny żal po stracie kogoś ważnego...
Znaleźliśmy się tu z wielu powodów, ale jedno nas łączy. To
jak bardzo jesteśmy żałośni – jego głos ścichł, wypełniony
mroczną nutą. – Jesteśmy tchórzami, którzy nie potrafili
poradzić sobie z otaczającą nas rzeczywistością. Jesteśmy
przegranymi, którzy polegli w bitwie o własną duszę... Nasze
iskry są słabe.
Nastała
cisza. Generał nie wiedział co powiedzieć. Te słowa go...
przerażały.
- Moja
tęsknota do Domu wybudziła mnie ze snu wśród ludzi. Nauczyłem
się kim jestem i jak kontrolować swój los. Pomagałem innym
smokom zrozumieć ich duszę i walczyłem, żeby choć trochę pomóc
w ich cierpieniu. To jednak nie przybliżało mnie do powrotu.
Zrozumiałem, że sam muszę zbudować most łączący ten i nasz
świat. Możesz tego nie rozumieć, ale smoki widzą uczuciami.
Emocje to potęga, która wypełnia każdą duszę i przestrzeń
dookoła nas. To moc, która kształtuje rzeczywistość. Ten świat
jest pełny tej potęgi, i własną duszą udało mi się
skrystalizować trochę tej mocy do cielesnej postaci. Z nieba spadł
kamień, który miał pozwolić nam na ucieczkę z tego więzienia.
Ale nie wiedziałem, że będzie on aż tak przesiąknięty ludzką
podłością. To nie
przypadek, że ucieleśnione emocje spadły właśnie w Ameryce. Los
wiedział, że człowiek użyje je do czegoś złego. A tylko tego
trzeba było, żeby wywołać
zniszczenie.
I oto jest, przepowiadana od tysiącleci apokalipsa, mająca
zakończyć wszelkie istnienie. Ale ja nie pozwolę, żeby bliscy
memu sercu czuli ten sam strach przed końcem, który ja kiedyś
czułem. – Zasyczał złowrogo. – Nie pozwolę, żeby to się
już stało.
- Ale
czemu tylko ty stałeś się smokiem? Czemu inni są dalej ludźmi?
– dopytywał się generał.
Jaszczur
zamknął oczy. Nieświadomie poruszył skrzydłami.
- Bo
moja wiara była największa. Wplotłem własne intencje, kiedy
użyto czarnego kryształu. Ułamek jego mocy przywrócił mi
ciało...
- Żółte światło,
żółte światło. Dziesięć minut do celu. – oboje
usłyszeli obcy głos w słuchawkach.
- Jak
zamierzasz to wygrać? – chciał jeszcze wiedzieć Werington.
– To jest dość istotny
szczegół, który jakoś do tej pory nie wyjawiłeś.
- Tak
samo jak każda bitwę w moim życiu... – mruknął, wbijając
wzrok gdzieś przed siebie.
Nagle
samolotem wstrząsnęło gwałtownie. Generał zachwiał się, lecz
złapał się skrzyni z zaopatrzeniem. Smok zerwał się na równe
nogi, prostując skrzydła. Czuł wroga.
- Atakują nas!
Wrogie jednostki powietrzne na wschodzie i zachodzie!
- Wypuść
mnie! – warknął jaszczur.
Generał
podbiegł do sterownika, zaraz obok bramy ładowni i walnął pięścią
w przycisk. Ogromna klapa zaczęła się opuszczać. Właśnie w tym
momencie samolot przechylił się gwałtownie.
- Do
wszystkich jednostek! – krzyknął Tom, łapiąc się jakiegoś
uchwytu. – Za wszelką cenę kontynuować lot! Misja się nie
zmieniła! Powtarzam! Misja się nie zmieniła!
Hol
uchylił się już w połowie. Czarnołuski wciągnął powietrze w
płuca i wybił się z pokładu wypadając na powierzchnię.
Czerwone słońce oślepiło go na moment, lecz na wyczucie zawrócił
ostro i zaatakował wrogiego demona, wbijając szpony w jego
niematerialne, czarne ciało. Znacznie mniejsza istota o
niezidentyfikowanym kształcie nie miała szans się obronić i
ryknęła tylko piskliwie, kiedy gad wyszarpał pazury. Smok nawet
nie spojrzał jak pokonany wróg zamienia się w gęsty dym, tylko od
razu wystrzelił przed siebie.
Otaczało
go wiele ogromnych samolotów, transportowców przenoszących mające
go chronić wojsko. Pierwszy raz widział jak konwój jest duży i na
moment ogarnął go szok – nie spodziewał się tak wielu
żołnierzy. Nie miał jednak czasu na podziwianie widoków. Jeśli
czegoś nie zrobi, wiele transportowców w ogóle nie doleci do celu.
Powietrze zaroiło się od demonów. Stwory atakowały pojazdy,
próbując za wszelką cenę strącić je z nieba, ale kiedy
zobaczyły smoka, najbliższe czarnołuskiego ruszyły na niego.
Jaszczur
wpadł na pomysł. Machnął mocniej skrzydłami i wypruł do przodu,
próbując wyminąć jeden z samolotów. Przegonił pojazd, ale z
ledwością. Był niewiele szybszy od pędzących maszyn, ale nie
zwolnił nawet odrobinę. Odbił trochę w bok i wyminął jeszcze
ich kilka, lecz z każdym następnym przychodziło mu to coraz
ciężej. Tracił siły. Ale widział jak demony jeden za drugim
odrywały się od transportowców, rzucając się w pogoń za nim. A
o to mu chodziło
- Dobrze!
– syknął do siebie zdyszany. – Gońcie mnie!
- Co
ty chcesz zrobić, smoku?! – usłyszał głos generała w
słuchawkach.
Nie
odpowiedział. Nie miał siły na to. Machał skrzydłami najszybciej
jak potrafił, ale zaczynało brakować mu tchu. Każdy mięsień
jego ciała powoli przestawał współpracować. Choć starał się
jak mógł, nie mógł dogonić już kolejnego samolotu. Swoje ciało
smoka dostało dopiero niedawno i nie znał jeszcze jego możliwości,
ale i tak był głupcem! Chciał nadążyć za samolotem pędzącym
co najmniej pięćset kilometrów na godzinę! Co on sobie myślał!
Nie
odwracał głowy, z obawy przed utratą równowagi. Najprędzej
wpadłby wtedy w wirniki transportowca za nim, a i tak wiedział, że
demony siedzą mu na ogonie. One w przeciwieństwie do niego, nie
męczyły się. Musiał to rozegrać inaczej. Odbił w bok i zniżył
pułap, równając z którymś z pojazdów. Resztkami sił utrzymał
się na równi z samolotem i wylądował mu na grzbiecie, wbijając
pazury w kadłub. Ześlizgiwał się moment, ale zdołał się
utrzymać. Nie mógł się jednak ruszyć, wiatr oślepiał mu oczy,
a demony nadciągały na niego z każdej strony.
- Zwolnijcie
– jęknął do mikrofonu, siłując się z pędem powietrza.
Nagle
demony uderzyły. Czuł jak obślizgłe cielska wpadają na niego ze
wszystkich stron, przygważdżając do kadłuba samolotu. Nie
atakowały fizycznie, jak to robili w przypadku ludzi. Smoki zabijało
się inaczej. Wwiercały mu się w duszę, naciskały własną
rzeczywistością, chcą zmiażdżyć psychiczny mur jaszczura. Było
ich coraz więcej, zawziętość i siła napastników rosła. Słyszał
głosy, podniecone, zawzięte piski. Miały szansę zniszczyć smoka!
Mogły zatruć jego duszę! Czarnołuski czuł ich nienawiść,
powoli ogarniała go ich żądza władzy. Trucizna z wolna sączyła
się w jego umysły.
Nie!
Smok ryknął! Skoncentrował energię własnej duszy, skumulował w
jednym punkcie, żeby nagle cisnąć płomienną furią we wrogów.
Chcieli zniszczyć go swym złem, to niech teraz płoną od jego
własnej wściekłości! Potężna fala ognia rozeszła się wokół
sztormem, paląc każdego demona na swej drodze. Rozległy się piski
bólu i agonii. Inferno dotknęło cały konwój i okolicę,
ogarniając wszystko w kuli ognia! Smok naciskał ciągle, chciał
widzieć cierpienie tych, którzy śmieli go zaatakować. W końcu
miał szansę odegrać się na tej mrocznej części człowieka,
której nigdy nie mógł ruszy. Teraz, kiedy zyskała rzeczywistą
formę, mógł patrzeć jak ich istota wyparowuje z tego świata w
nieskończonym cierpieniu! Mój czuć, jak miażdży ten
znienawidzony przez niego element! Mógł napawać się furią i
potęgą, dającą teraz tak wielką moc nad znienawidzonym wrogiem!
Mógł patrzeć jak GINĄ!
Odpuścił
nagle. Jego wściekłość wyparowała, a ogień zniknął tak nagle
jak się pojawił. Samoloty pozostawały nietknięte, lecz po
napastnikach nie został nawet ślad. Prychnął. Jak głupim trzeba
być, żeby atakować smoka.
- Co
to było! – krzyknął Werington w jego głośnikach. – Co
to do cholery było!
- Zemsta
– mruknął jaszczur.
Poczuł
jakby lekkie ukłucie w duszy. Zagalopował się. Zmarnował znacznie
za dużo sił, i tych fizycznych i duchowych, jak na taką garstkę
demonów. Ten wybuch miał jednak wpływ na atmosferę całego
świata. Dał wiadomość, że on się zbliża. I zniszczy czarny
kryształ, wraz z każdym jego tworem, choćby miałby zedrzeć sobie
duszę do samego źródła jej istoty!
- Powoli
zbliżamy się do celu. Jesteś gotowy? – odezwał się znów
głos.
Smok
odwrócił się głową w stronę dziobu samolotu. Dopiero wtedy
spostrzegł, że znacznie łatwiej było mu utrzymać się na
grzbiecie maszyny. Konwój zwolnił co najmniej o połowę.
- Jestem!
– ryknął. – Dzisiaj się to skończy!
Prychnął,
zerkając w dół. Lecieli naprawdę wysoko, ale nawet z takiej
wysokości można było dostrzec czarną barwę ziemi i dym, unoszący
się z wielu miejsc. Zmrużył oczy. Człowiek sam sobie zasłużył
na taki los. Pokręcił głową i rozpłaszczył się na samolocie,
chcąc zmniejszyć opór powietrza. Zamknął oczy i oczyścił
umysł, starając się o niczym nie myśleć. Chciał odpocząć i
się wyciszyć po niedawnym wybuchu... ale nie mógł. Zalążek
wściekłości wciąż tkwił na dnie jego duszy, tylko czekając,
żeby eksplodować z furią. Przez tyle lat czarnołuski musiał
znosić ludzką podłość, dzień w dzień dźgającą go ostrzem
arogancji i zawiści, nie mogąc choć raz się odegrać. Jego złość
mogłaby skrzywdzić istotę ludzkiej duszy, a wcale tego nie chciał.
Człowiek nie był zły w całości. Przynajmniej nie każdy. A jego
odwet mógł zranić wielu niewinnych. Ale teraz, kiedy ciemna
strona ludzkiej duszy urzeczywistniła swoją egzystencję, teraz,
kiedy mógł palić bez konsekwencji... miał zamiar się zemścić.
- Dolatujemy!
Dwie minuty! – usłyszał jakby w oddali głos w słuchawkach.
Niespodziewanie
jednak jeszcze jedna myśl zajaśniała gwałtownie. Że w tej bitwie
był sam, a jego przyjaciele nie mogli mu pomóc. Przed oczami stanął
mu obraz dwóch smoków, spoglądających na niego czujnie. Wiedział,
że gdzieś tam byli, ale do tej bitwy musiał podjeść samotnie. To
była JEGO zemsta, JEGO odwet, JEGO osobista uraza.
- Trzydzieści
sekund.
Ale
już niedługo... Otwarł oczy. Szparkowate źrenice zwężyły się
na kontakt ze światłem, a z gardła wydobył się mimowolny pomruk.
W końcu nadszedł ten dzień. Wreszcie być może coś się zmieni.
- Jazda, jazda,
jazda! Dowalcie skurwysynom!
Z
setek samolotów zaczęli
wyskakiwać żołnierze,
wypełniając sobą całe niebo. Jaszczur ryknął i odbił się z
transportowca, nurkując ku ziemi. Przycisnął matowe skrzydła
mocno do swego ciała, uszy położył na szyi a ogon wyprostował na
sztywno. Chciał jak najszybciej skończyć z demonami, chciał już
poczuć tą satysfakcję z zemsty! Ziemia zbliżała się szybko.
Widział ruiny miasta,
zniszczony budynki i popękane ulice.
Chciał jeszcze przyspieszyć, ale szybciej już
nie mógł. Wiatr huczał mu
w uszach, pęd trząsł ciałem. Leciał tak szybko, że zostawiał
za sobą długą, białą
smugę skroplonego powietrza, a on chciał szybciej, szybciej! Już
tylko chwile dzieliły go od powierzchni. Iskierka wściekłości
powoli nabierała siły, rosła, rosła, pragnąc w każdej chwili
eksplodować! Ale powstrzymywał się, kumulował złość.
Jeszcze nie teraz! Jeszcze chwila, już prawie dotarł na ziemię!
Rozpoznawał już demony, dostrzegał ich obrzydliwe kształty i
ciemne kolory. Słyszał też ich emocje.
Czuł jak kpią z niego, ja szydzą z jego duszy. Docierała
do niego ich wspólna
myśl – „Twoje istnienie jest pomyłką, twoje życie porażką.
Teraz tez zawiedziesz! Nas jest nieskończoność, ty jesteś
jeden!”. W jednej chwili
jego dusza zajęła się furią. Ogień wybuchł wraz z rykiem
wściekłości.
- JA.
WAS. ZNISZCZĘ!
Niekontrolowane
inferno ogarnęło na moment całe powietrze wokół, lecz nagle
skupiło się w smoku, żeby eksplodować potężnie, kiedy
czanołuski uderzył w sam środek zrujnowanego
skrzyżowania. Płomienna fala z sykiem nienawiści popędziła
ulicami, spopielając każdego demona na swej drodze. Jaszczur
ryknął skoczył przed siebie, wzbijając się do lotu. Czuł
kryształ, wiedział gdzie jest! Zamachnął skrzydłami i
wystrzelił wzdłuż ulicy. Mijał powykrzywiane lampy i zniszczone
budynki. Mknął nad porzuconymi samochodami i spękanym asfaltem.
Niektóre miejsca wciąż płonęły, ale on przelatywał przez
płomienie nic sobie z nich nie robiąc. To był jego żywioł!
Oczyszczający ogień!
Nagle
kilka demonów wyskoczyło z bocznej alejki, napadając
go od boku. Kreatury dopadły jego skrzydła i pociągnęły mocno w
dół. Smok warknął z wysiłku i zamachnął się zaatakowaną
kończyną, zrzucając napastników. Stracił na moment równowagę,
ale szybko odzyskał wysokość i szybkość. Nie mógł zwolnić
nawet na moment, leciał dalej! Kątem oka dostrzegał jak więcej
wrogów nadciągało na niego ze wszystkich stron, tych latających i
bez skrzydeł. Ulice i alejki zaroiły się od czarnych cielsk,
pragnących jedynie dopaść jego duszę. Wypełzały z domów, dziur
i spadały z nieba. Otoczyły go, były wszędzie!
Nagle
rozległy się strzały. Setki karabinów maszynowych zaryczało
jednym głosem, zasypując wrogów gradem ołowiu. To jego wsparcie w
końcu powoli zajmowało pozycje bojowe! Rangersi lądowali na
dachach budynków i ulicach, stając do walki ze swoim mrocznym
jestestwem. W całym mieście rozległy się wybuchy i eksplozje po
uderzaniach dziesięciocentymetrowych pocisków, wystrzelonych z
haubic krążących nad miastem transportowców. Słyszał w
słuchawkach jakiś podniecony głos, nawoływał do walki, mówił
coś o ostatniej szansie. Ale czarnołuski nie słuchał. W uszach
krążyła jedynie pieśń jego własnego gniew i przyspieszone bicie
serca. On też miał tylko jedną próbę. Wiedział co go czeka ale
nie mógł myśleć o konsekwencjach porażki. Zdawał sobie sprawę
z tego, że dla niego przegrana oznacza utratę duszy, ale bał się,
że w pewnym momencie to zrozumie i spanikuje. Dlatego podsycał
gniew, wzniecał w sobie furię. Potrzebował siły, potrzebował
mocy!
Nagle
wypadł z alejki wieżowców na ogromne rondo, z wielką fontanną na
środku. Zamiast wody, w jej wnętrzu płynął czarny dym, a kilka
metrów nad nią lewitował czarny kamień. Smok ryknął i rzucił
się na cel, zbierając siły. Kryształ zaczął nagle parować
gęstym smogiem. Jaszczur wybił się wysoko w górę i zaatakował z
całych sił, wzniecając kolejne inferno. Ogień przez moment szalał
bez opamiętania, kiedy niespodziewanie implodował prosto w czarny
kamień. Ale dym ożył niespodziewanie i stanął murem na drodze
płomieni, pochłaniając je w całości. Czarnołuski wylądował
wściekły na ziemi z rozpędu, hamując szponami. Gaz od razu
wydłużył się w kilkunastometrową mackę i zamachnął się na
skrzydlatego gada. Ten odskoczył z łatwością i machnął
skrzydłem, posyłając na smog ścianę ognia. Atak znów się
rozproszyły po uderzeniu w gazową ścianę, lecz dym jakby
zajęczał.
- Nie
ma ucieczki przed moim ogniem! – ryknął gad, wyskakując w
niebo.
Zawisł
na moment w powietrzu i skumulował energię, pozwalając swej złości
sobą zawładnąć. Każdy mięsień drgnął w jego ciele, kiedy
skumulował w sobie energię i cisnął
ogromną ognistą
kulą, większą dwukrotnie
od siebie samego. Smog
chciał zaatakować, ale musiał się bronić, zasłonił kryształ.
Płomienny pocisk przeciął powietrze z sykiem i eksplodował na
dymie, posyłając dookoła falę ognia. Z szaleńczą fascynacją
smok patrzył, jak okolicę zalewają iskry i żar. To
była jego moc, jego potęga! Kryształ nie miał prawa przetrwać!
Nagły ruch, z płomieni coś wystrzeliło. Kilkanaście gazowych
macek! Czarnołuski
machnął skrzydłami chciał
odskoczyć, ale parę
drasnęło go w bok.
Mimo powierzchowności, rany zapiekły okrutnie, jakby polane kwasem.
Otumaniony smok spadł na
ziemię, wzbijając tumany kurzu. Podniósł się mimo dezorientacji.
Musiał walczyć. Skupił w sobie resztki sił, zebrał całą
energię, jaką jeszcze miał. Nie
przegra! NIE PRZEGRA! Ogień
zawirował wokół ciała, rozdzielił się na setki płomieni i
poszybował prosto w kryształ. To
będzie ostateczny cios! Strawi swoim ogniem wszystko! KAŻDEGO!
Macka
nadleciała od boku. Zdołał tylko odwrócić łeb. I nagle
nieopisany ból przeszył jego ciało, kiedy smog przebił go na
wylot. Ryknął rozpaczliwie w niebo, jego ogień niemalże znikł.
Nie! Musiał zniszczyć kamień! Płomienie znów ożyły, dalej
napierając na kryształ. Inferno zatańczyło wokół gazowego muru,
trawiąc go powoli. Ale kamień też nie miał zamiaru się poddać.
Dymna macka wbiła się jeszcze głębiej, jaszczura oślepiło,
jęknął bezgłośnie. Ale zrobił krok, do przodu, nie
odpuszczając. Musiał wygrać! Musiał... Tracił siły, wszystko
robiło się czarne. Tracił emocje, jego świadomość znikała...
Kolejna
macka przebiła go na wylot, nowa fala bólu otrzeźwiała go na
sekundę. Wszystko dookoła znikło, przed oczami zobaczył tych
kilku ludzi, na których mu zależało. Tych kilku ludzi, którzy
zaakceptowali go mimo że był inny od nich i nie pozwalali poczuć
samotności. Tych kilku ludzi którym ufał i których kochał całym
sercem. Oni podeszli do niego. Oni wiedzieli, że walczy. Byli z nim.
Czarnołuski
ryknął nagle jak nigdy dotąd. Nowa siła wstąpiła w mu w duszę.
Walczył nie dla zemsty. Walczył dla tych kilku dusz! Ognista burza
rozszalała się jeszcze bardziej, tętniąc nową mocą. Płomienie
wirowały w śmiertelnym tańcu dookoła pola walki, trawiąc każdą
egzystencję na swej drodze. Czarny dym nie był w stanie bronić z
każdej strony, żar przepalał się szybko. Jaszczur zrobił kolejny
krok.
- Zemsta
to jedno – syknął wściekle. – Nienawidzę ludzi, nienawidzę
za ich podłość! NIENAWIDZĘ!
Ogień
zatętnił.
- Ale tych kilku pokazało mi, że oni nie są zepsuci. Nie masz prawa
bytu! – Ryknął i nacisnął z całych sił.
Płomienie
zajaśniały oślepiająco i w jednej chwili przepaliły resztki
gazowej tarczy, docierając do samego kryształu. Ogień ogarnął
kamień i w ciągu sekundy pochłonął jego istnienie. Cały świat
zdołał jednak jeszcze usłyszeć ostatni jęk agonii ucieleśnienia
ludzkiej podłości - „Wrócę!”. Po tym przepadła.
Ogień
zgasł, smok osunął się na ziemię wyczerpany. Wszystko nagle
ucichło. To koniec...
***
- Ramirez!
– wrzasnął sierżant do żołnierza, rzucając mu naboje –
Ostatni magazynek! Rozwal te wszystkie demony!
Rangers
bez słowa złapał przedmiot i wsadził do swojego karabinu. W
piątkę zabunkrowali się w jakimś barze, broniąc się przed
falami nadciągających wrogów, lecz kończyły im się zapasy. To
były ich ostatnie sekundy, zanim napastnicy mieli się w końcu do
nich przedrzeć. Wiedzieli, że za moment zginą, lecz w ich sercach
nie zagościła panika! Mieli umrzeć jako bohaterowie w obronie nie
tylko swojego kraju, ale i całego świata!
Ramierez
zacisnął zęby. Liczył kule, zostało mu ich tylko pięć.
Przycelował, wypalił z karabinu. Pocisk trafił w obślizgłe
cielsko. Zmienił cel, znowu strzelił. Odrzut, kolejny demon padł
na ziemię. Za nimi pędziło jednak trzech kolejnych. Wybrał
następny cel, nacisnął za spust. Ale broń tylko kliknęła.
Zaskoczony spojrzał na swoje M4A1. Czyżby się pomylił? Wrogowie
dobili do niego. Zamknął oczy, oczekując na cios.
Ale
nic się nie wydarzyło. Otworzył oczy i rozejrzał się niepewni.
Demony zniknęły, a dookoła zapanowała kompletna cisza! Nie został
nawet ślad i tylko zniszczone wnętrze budynku świadczyły o tym,
że ich koszmar miał faktycznie miejsce. Nie rozumiał. Był tak
samo zaskoczony jak pozostała czwórka żołnierzy.
- Udało
mu się? – zapytał jeden z nich.
Sierżant
machnął ręką i cała piątka wybiegła na zewnątrz. Wybiegli
szybko z baru i pobiegli w miejsce, gdzie smok toczył swoją bitwę.
Po ulicy podążały też inne oddziały, chcąc zobaczyć co się
stało. Kiedy jednak pierwsze jednostki dotarły na miejsce, nie
zobaczyła ani kryształu ani smoka. Jedynie jego słuchawki, leżące
na spękanej ziemi...
0 komentarze:
Prześlij komentarz