Opowieść została wysłana przez Eryk. Pamiętaj, ty też możesz wysłać własną pracę!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mag Mirnal znów podskoczył na swym siedzisku, gdy kareta
natknęła się na głęboką nierówność na trakcie. Miał już
dość tej podróży, która przerodziła się w istny maraton
przeszkód. Miał już na karku ponad sześćdziesiąt lat, które w
większości przeznaczył na zgłębianie wiedzy magicznej w
Królewskiej Akademii Sztuk Magicznych, a teraz wytrzęsie go za
wszystkie te lata, które poświęcił nauce. Miał dość wykładania
dla tych durnych nowicjuszy w Szkołach Elementarnych, którzy
większość lekcji przeznaczali na idiotyczne, szczeniackie wygłupy.
Miał dość wszystkiego!
Wehikuł znów podskoczył, a czarodziej niemalże nie wykipiał
ze złości. Oburzony chwycił w rękę trzymaną za pasem różdżkę
i wystawił swą głowę przez okno pojazdu. Długa broda omal nie
wkręciła się w pędzące koło. Na szczęście zdołał ją szybko
chwycić w wolną dłoń i zabezpieczyć z powrotem we wnętrzu
kabiny. Wymierzył dzierżonym przedmiotem w stronę tylnej osi
karety, szepcząc pod nosem słowa:
– Amortizus jazdus! – Z różdżki błysnęło
jasnopomarańczowe światło, które zataczając kręgi przy tylnych
kołach, stworzyło coś w rodzaju sprężyn.
Powstałe urządzenia,
gdy tylko kareta napotykała nierówność, kurczyły się,
minimalizując nieprzyjemne telepanie, jakie odczuwał podczas jazdy
podróżny. To z pewnością umili magowi jazdę do zgrai kolejnych
otumanionych nowicjuszy. Mirnal zasiadł z powrotem wygodnie w swej
kabinie, delikatnie poprawiając brodę. Na jej urośnięcie musiał
czekać kilkanaście długich lat, lecz duma podczas oglądania
metrowej plątaniny ciemnoszarych włosów była nieopisana. Nie
każdy może się taką pochwalić, to samo tyczy się jego wiernej
różdżki. Wyrzeźbił ją jeszcze w czasach Szkoły Elementarnej z
mocnego, cisowego drewna. Przy tworzeniu dużą wagę przywiązywał
do walorów estetycznych, stąd też na rękojeści widać zdobienia
w postaci szlachetnych kruszców, a przy zwieńczeniu dumnie
prezentuje się jasnozielony ametyst. Każdy mag, nieważne jaką
wiedzę magiczną by posiadł, bez swej różdżki staje się zwykłym
śmiertelnikiem. To ona pozwala uwolnić moc drzemiącą w
czarodzieju i przerodzić ją w zaklęcie. Nic więc dziwnego, że
Mirnal dbał o nią jak o własną matkę, pieszcząc i upiększając
coraz to nowymi wzorami i runami. Była jego oczkiem w głowie.
Nagle kareta zatrzymała się gwałtownie, a rozpieszczony wygodną
jazdą mag wylądował boleśnie pod swoim siedziskiem. Z zewnątrz
dało się usłyszeć donośny krzyk woźnicy:
– Jaśnie Panie! Coś leży na trakcie i nie wygląda mi to na
zwykły kamień. Może Jaśnie Pan rzuci okiem?
Mirnal klnąc odrażająco pod nosem, wygramolił się z kabiny.
Cała śnieżnobiała toga, którą przyodział rano, nosiła teraz
paskudne, ciemne plamy od kurzu i błota.
– Niech to szlag! Co się stało? – Spytał groźnie woźnicę,
na co ten wskazał ręką drogę ciągnącą się przed nimi.
Mag był
wściekły z powodu upadku, ale po chwili zdołał opanować emocje.
Znajdowali się pośrodku lasu. Zielone liście pieściły ludzkie
ucho swym spokojnym szelestem, a ptaki napawały atmosferę dodatkową
nutą pięknego ćwierku. Nawet najbardziej zatwardziały drań,
mógłby ulec wpływowi uroku jaki wytwarza to miejsce. Można by się
było napawać tą chwilą przez wieki, chłonąc każdą cząstką
ciała ten potężniejszy od znanych magom czar wiosny.
Doczłapał się wreszcie do zawiniątka. Pochylając się nad nim
miał w głowie najróżniejsze wizje. Mógł to być jakiś
artefakt, broń, sterta brudów albo zwykły kamień, co woźnica w
swej błyskotliwości pozwolił sobie wykluczyć. Rzeczywistość
okazała się bardziej zaskakująca niż to sobie wyobrażał.
Ujrzał malutką postać z nieproporcjonalnie dużą, zieloną
głową. Niebieskie oczy dziecka z ogromnym zainteresowaniem
podążały, za każdym ruchem jaki wykonał czarodziej. Zamiast uszu
dyndały długie, malutkie patyczki zakończone szerokimi otworami,
niczym trąbki myśliwskie. Usta miał całkiem szare, w których
mocno zanurzył się ssany przez niemowlaka kciuk. Czarodziej nigdy w
życiu nie widział podobnego monstrum. Owszem, jako osoba władająca
magią, był nieraz wzywany przez plebs do zbadania nowonarodzonych,
którzy nieco różnili się od rówieśników. Zawsze jednak poziom
dziwactwa i żartów ze strony Matki Natury kończył się na
zniekształconych kończynach, o jednym palcu więcej, bądź
przerażających na pozór chorobach i zmianach fizycznych w ciele
dziecka. Wszystko to dało się „naprawić” prostymi zaklęciami,
znanymi już na nauczaniu przygotowującym do praktykowania w Szkole
Elementarnej. Ten dzieciak odbiegał jednak od wszystkich przyjętych
norm i zasad. Był okazem wyjątkowym, który musiał zostać czym
prędzej poddany szczegółowym badaniom. Mirnal wziął na ręce
zawiniątko. Od razu poczuł na rękach wilgoć sączącą się z
tkanin. Pierwsze, co przyszło magowi na myśl to fakt, że maluch
mógł już załatwić kilka razy w te kocyki swoje potrzeby
fizjologiczne. Poczuł obrzydzenie, lecz mimo wszystko zaniósł go
do swego powozu, ukrywając przed woźnicą jego oryginalną urodę.
Im mniejszy rozgłos, tym lepiej dla całej sprawy.
– Jedź! – krzyknął, a powóz delikatnie ruszył.
Dzięki
rzuconemu wcześniej zaklęciu, mogli nadal liczyć na przyjemną i
cichą podróż. Mag ułożył dzieciaka na siedzisku tuż obok
siebie. Mały nadal był zainteresowany tylko swoim palcem, jakby
cały świat dla niego nie istniał. Mirnal zastanowił się przez
chwilę, czy to aby normalne zachowanie w tym wieku. Ze swojego
doświadczenia wiedział, że niemowlaki śmieją się z byle powodu,
płaczą niemiłosiernie, leżą cicho w swych łóżeczkach albo
robią pod siebie w znaczeniu dosłownym i liczą, że ktoś po nich
posprząta. Czyli zachowanie tego dziecka można było uznać za
względną normę. Ach… jak to dobrze, że czarodziei obowiązywał
surowy zakaz posiadania ludzkiego dziecka. Mogli natomiast wziąć
pod swoje skrzydła każdą przywołaną istotę. Niektóre z nich
były tak zżyte z magiem, który je przywołał z Innego Wymiaru
(tak określano miejsce pobytu zmarłych i wszelkich magicznych
stworzeń), że uważały go za swojego biologicznego rodziciela.
Dobrym tego typu przykładem jest historia czarodzieja-prekursora,
niejakiego Figusa. Ów człowiek żył w czasach, które pamiętają
jeszcze początki magii i czarów. Był on jednym z tych, który
stworzył i zapisał dla potomności wiele dzieł naukowych i zaklęć.
To jemu zawdzięczamy między innymi szczegółowy opis Innego
Wymiaru i istot go zamieszkujących. Podczas jednego ze swych badań,
zdołał przywołać do naszego świata stworzenie zwane w ludowych
wierzeniach chochlikiem. Stwór ten mierzył zaledwie kilka stóp,
miał długi, szpiczasty nos i ten przebiegły błysk w oku. Figus,
jako kulturalny, człek zaprosił przybysza na wspólny poczęstunek.
Wypytywał go niemalże o wszystko, co dotyczy Innego Wymiaru. O
cechy gleby, temperaturę powietrza, zmiany pogodowe, pory dnia i
roku oraz o wielkość tego świata. Stwór zdawał się być otwarty
na nową znajomość, odpowiadał obszernie na każde zadane mu
pytanie.
Chochlik podczas tej rozmowy najwyraźniej musiał wyczuć w magu
swoją bratnią duszę. Nagle przestał już zwracać się do maga
„Mistrzu”, tylko „Tatusiu”. Od tej nagłej przemiany przestał
już grzecznie odpowiadać na pytania Figusa i rozglądając się po
pokojach, pytał:
– Tatusiu, do czego służy ten przedmiot? A ten? Gdzie tu można
robić siusiu? A to? Co to takiego? Tatusiu, tatusiu, a gdzie
mamusia?– O tyle nie było to kłopotliwe, co nużące.
Zachowywał
się jak małe dziecka, ciekaw wszystkiego co go otacza. Figus nie
miał serca wyganiać chochlika do jego wymiaru. Udomowił go,
nauczył podstawowych zasad przebywania wśród ludzi i pozwolił mu
zostać. Dziecko w postaci przywołanego stworka było lepsze od
ludzkiego noworodka w tym, że od czasu do czasu, mogło nas uraczyć
jakąś ciekawą opowieścią z jego świata.
Figus kontynuował badania. Wzywał kolejne monstra,
przeprowadzając z nimi szczegółowe wywiady. Analizował wszelkie
prastare źródła traktujące o Innym Wymiarze. Dokładnie
zaczytywał się również w legendy krążące wśród prostego
ludu. Badanie Innego Wymiaru jest zadaniem trudnym i nigdy do końca
nie wiadomo, czy zebrane informacje są prawdziwe, czy są tylko
wytworem wyobraźni przywołanych stworzeń.
Mirnal przystąpił do wstępnych oględzin niemowlaka. Najpierw
rzucił na dziecko „Spokojny sen”, aby przypadkiem niemowlę nie
zakłóciło mu pracy, szarpaniem się i wyciem. Delikatnie rozwinął
kocyki, by przyjrzeć się mu dokładniej. Czarodziej szybko sięgnął
po swój notesik, aby zanotować obserwacje.
Znalezione w lesie dziecko, a raczej stwór je przypominający,
cechuje się wyjątkowo zielonym kolorem skóry. Jest płci męskiej,
co można stwierdzić po organach podobnych do tych u zdrowego
noworodka. Zamiast uszu wykształciły się malutkie, giętkie
trąbki. Jest stosunkowo cięższy od przeciętnego niemowlaka. Tak
jak człowiek ma parę kończyn górnych i dolnych. Po analizie jego
Energii stwierdzam, iż jest to istota przypominająca w dużym
stopniu człowieka, mająca rozum i wolną wolę. Podobna anatomia
ciała pozwoli mu w przyszłości mówić. Dołożę więc wszelkich
starań, aby nauczyć go naszej mowy. Nie mogę określić, czy jest
to wytworzony drogą ewolucji nowy gatunek humanoidalny, czy też
jest to przypadek zwykłej deformacji, co mogłoby wyjaśniać
okoliczności jego porzucenia. Mam dziwne przeczucie, że dziecko,
zaskoczy nas jeszcze wieloma sprawami.
Mag włożył notatnik do jednej z kieszonek togi. Osuszył
zaklęciem przemoczone koce i ponownie ubrał w nie malucha.
Postanowił nie informować nikogo o istnieniu tego stwora,
przynajmniej do czasu, aż nie rozwikła czym, a raczej kim on tak
naprawdę jest.
Maluch nadal spał pod wpływem zaklęcia, kiedy powóz wjechał
wreszcie na kamienny bruk miasteczka Kunah. Dzięki magii będzie
pogrążony we śnie jeszcze co najmniej kilka godzin. Mag spokojnie
zdąży skończyć wykład dla nowicjuszy, a dzieciak nie zwabi
ciekawskich swym płaczem. Mirnal wyjrzał przez okno karety. Ostatni
raz był tutaj w wieku szesnastu lat jako ciekawy świata nowicjusz.
Pamiętał, jak spędził tutaj czas podczas ucieczki ze Szkoły
Ponadelementarnej. Na czarodziejów kształciły się wyłącznie
dzieci z najbogatszych rodów, przejawiające duże pokłady Energii
w swych ciałach. To nie dzieci decydowały o tym, czy chcą parać
się magią, tylko ich rodzice. Byli więc w pewnym sensie do tego
zmuszani. Gdy przeżywa się wstępne nauczanie, wszystko wydaje się
takie fantastyczne, pasjonujące. Poznawanie pierwszych zaklęć, na
których przyswajanie przeznacza się kilka godzin, jest dla
kilkuletniego człowieka nieziemskim przeżyciem. Kiedy nadchodzi
czas Szkoły Elementarnej, nauka schodzi na dalszy plan. Liczą się
tylko znajomi i wspólne wędrówki. Mało który z nowicjuszy jest w
chociaż minimalnym stopniu zainteresowany wykładami. Kompletny
koszmar zaczyna się jednak w szkole Ponadelementarnej, przy której
zawsze budowano hotel. Szlachetna Rada Magii i Czarów uznała
bowiem, że w wieku od czternastu do dwudziestu lat organizm
człowieka jest najlepiej przystosowany do wchłaniania wiedzy, więc
pobyty w domach i odpoczynek należy zmienić na ślęczenie nad
książkami w nierzadko przetłoczonych akademikach. Mirnal nadal
pamięta te czasy. Nie zapomniał tych lat więzienia, kiedy był
zmuszony do przyswajania ogromu wiadomości. Nieraz zazdrościł
dzieciakom z biedniejszych rodzin, które ominął los studiowania
zakurzonych pergaminów i wiecznego szlifowania warsztatu magicznego.
Zamiast tego wolałby jak one ruszyć na ulice i pogrążyć się w
odmęcie krzyków i zabaw. Zwykłym ludziom tylko na pozór wydaje
się, że życie czarodziei usiane jest różami. Sądzą, że nauka
w szkołach elementarnych to błaha sprawa, z którą poradziłby
sobie każdy przeciętny dzieciak. W rzeczywistości to żmudne
czytanie zakurzonych i spleśniałych ksiąg, noc w noc powtarzanie
jednej i tej samej formuły, aby opanować ją do perfekcji. A to
wszystko w akompaniamencie krzyków zgryźliwych magów-nauczycieli i
słodkich oczekiwań rodziców, których nie wypada zawieść.
Prawdziwa nauka, w której Mirnal zaczął dostrzegać przyjemność
i pożytek, rozpoczęła się dopiero po skończeniu ciągu
obowiązkowych szkół. Przestał być pod stałą kontrolą
nauczycieli, a w Królewskiej Akademii Sztuk Magicznych mógł
zgłębiać tajniki magii, która go tak naprawdę najbardziej
interesowała. Od zawsze pasjonował się magocyną i jej pożytecznym
skutkiem na organizm człowieka. Wystarczyło wypowiedzenie kilku
prostych formuł, aby pozbyć się z organizmu wszelkich wirusów i
bakterii. Przeciętni znachorzy dla przykładu, trudziliby się z tym
wiele długich godzin. Im bardziej zaawansowane stadium miała
choroba, tym przygotowanie uleczającego zaklęcia wymagało co
prawda więcej czasu, jednakże jeśli coś robimy z pasją i
zaangażowaniem, potrafimy przeznaczyć na to długie godziny, byle
tylko odnieść sukces. Wszystkie ucieczki, które chociaż na chwilę
pozwoliły mu oderwać się od męczących zajęć lekcyjnych, uważał
za najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Prawdziwy rozkwit swego
talentu odczuł dopiero po skończeniu przymusowej nauki.
Kunah, przez które właśnie przejeżdżali, było niewielkim
miastem z wieloma kamienicami i cechami rzemieślników. Rządzone
przez wiekowego hrabię Karla Winsena miasto zachowywało przez lata
swój dawny urok. Władca dbał o swych mieszkańców. Wynajmował
najlepszych strażników, aby ci pilnowali spokoju obywateli na
ulicach. Regularnie wzywał któregoś z magów, prosząc, by ten
posługując się mocą, sprawdził stan zdrowia obywateli.
Czarodzieje podczas swych wizyt doglądali również, czy w mieście
nie rozpowszechnia się jakaś zakaźna choroba, która mogłaby być
źródłem tragicznej w skutkach epidemii. Kunah może nie należało
do najbogatszych z miast, lecz mieszkańcy żyli tutaj w zdrowiu i
bezpieczeństwie.
Miasto pozostało takim, jakim je zapamiętał. Stragany,
krużganki, świątynie, pałac hrabiego… wszystko w idealnym
stanie jak dawniej. Nawet stara zawalona, baszta przy południowych
murach. Piorun zniszczył zwieńczenie wieży, pozostawiając tylko
kamienny klocek. Nikt nie kwapił się do jej remontu ani dalszej
rozbiórki. Pozostawiono ją samej sobie, a ta, jak widać,
znakomicie znosi upływ czasu. Przetrwała do ponownych odwiedzin
maga w takim stanie, w jakim oszczędziły ją siły natury. Jakby
chciała powiedzieć: „To miasto omija upływ czasu”.
Mirnal musiał być na wykładach dopiero wieczorem. Miał mówić
na nich o konsystencji organizmów żywych, ich Energii, oraz
różnorodności. Dla Mirnala był to najnudniejszy temat pod
słońcem, a władze placówki musiały poprosić akurat jego o
pomoc. Fakt, czarodzieje, którzy ukończyli Szkołę
Ponadelementarną nie mają obowiązku nauczać swych młodszych
kolegów. Ale jak to zasadniczo w różnych pracach bywa, za wykonane
zlecenie otrzymuje się wynagrodzenie, tak więc
wykładowców-ochotników zawsze było na pęczki. Słońce zacznie
zmierzchać dopiero za kilka godzin. To idealny czas, aby ukryć
gdzieś malucha i oczyścić togę. Czarodziej krzyknął do swojego
woźnicy:
– Jedź do gospody „Pod wypatroszoną ropuchą”.
– Tak, panie – ten odparł spokojnie, rozglądając się za
najlepszą drogą do celu.
Ludzie wypełźli o tej porze na ulice jak
mrówki po deszczu, jakby nagle potracili masowo domy i każdy szukał
schronienia na zewnątrz. Była to najgorsza chwila do przedzierania
się obszernym wehikułem pomiędzy rojem malutkich człowieczków.
Ale jak Pan Czarodziej każe, to nie ma innego wyjścia.
Mag doskonale zdawał sobie sprawę, że na własnych nogach
doszedłby tam prędzej, niż wożąc się powozem. Musiał jednak
zachowywać zaostrzone środki ostrożności. Paradowanie z zielonym
stworem po ulicach wzbudziłoby wśród spragnionych rozrywek
mieszkańców niemałą sensację. Chcąc nie chcąc los obdarował
go tym wybrykiem natury. Ciążył na czarodzieju od tej chwili nie
tylko obowiązek skrupulatnych badać nad tym wyjątkowym okazem, ale
także zapewnienie mu wszelkimi sposobami bezpieczeństwa.
Gospoda „Pod wypatroszoną ropuchą” leżała w centrum Kunah,
naprzeciw Szkoły Elementarnej. Była jednym z niewielu miejsc w tym
mieście, gdzie przychodzili zarówno obywatele wyższych stanów
(magowie, nowicjusze, urzędnicy) i niższych (chłopi z okolicznych
pastwisk, rzemieślnicy, czasami nawet odwiedzali to miejsce
miejscowi kupcy). Panowała tu od bladego świtu aż po ciemny
zmierzch masowa integracja odmiennych pochodzeniowo i majątkowo
osób. Tylko w tym miejscu panowały takie założenia, że spokojny
i pobożny pasterz mógł bez problemu rozegrać partyjkę kart z
którymś skrybą albo nawet samym hrabią (jeżeli ten oczywiście
raczyłby zawitać w te progi) i nikt nie wytykałby ich palcami.
Było to w mniemaniu wielu osób najcudowniejsze miejsce w Kunah.
Wszyscy bowiem w zaciszu tego przybytku stawali na równi z innymi,
nie patrząc na stan majątkowy i nie wytykając sobie nawzajem
dokumenty, które potwierdzały ich szlacheckie geny.
Mirnal wszedł szybkim krokiem do karczmy, w lewej ręce trzymając
podręczną walizkę, w drugiej kurczowo dociskając dziecko do
swojej klatki piersiowej. Nie bez powodu wybrał akurat tę gospodę
jako miejsce swego noclegu. Wiedział, że przychodzą tu ludzie (i
nie tylko) różnej maści, a to owocowało nowymi, ciekawymi
znajomościami i informacjami. A te rzeczy bardzo absorbowały
czarodzieja.
Mężczyzna starał się, jak najdokładniej ukryć twarz stwora w
fałdach swojej togi. W budynku nikt nie zerknął na niego nawet
kątem oka. Magowie, dzięki powszechnej opinii „odludków”,
mieli prawo dziwnie się zachowywać, a że Mirnal bywał tu już
wcześniej i zdarzało mu się nieco zaszaleć (po kilku trunkach
powracał w niego młodzieńczy duch) nikogo nie zdziwił widok
mężczyzny w białej todze, ozdobionej plamami błota, dzierżącego
małą walizeczkę i tajemnicze zawiniątko. Czarodziej wbiegł na
piętro budynku wprost do swej kwatery. Był nią mały przytulny
pokoik z dużą elegancką szafą i miękkim, wygodnym łóżkiem.
Mag za pośrednictwem swych najbardziej lojalnych magicznych
stworzeń, zapłacił właścicielowi za wynajem sporą garść
srebrników, więc wszelkie wygody były jak najbardziej pożądane.
Zbyt wiele już lat przeżył, by tłuc się na stare lata po
słomianych pryczach i mieszkać w obskurnych pokoikach. Zasłużył
na odrobinę luksusu. Mirnal usadowił malca na łóżku, upewniając
się, czy dziecko aby na pewno pośpi jeszcze kilka godzin. Musiał
się teraz zająć swoim strojem. Nie może przyjść tak na wykład.
Wyglądał jak jakiś szczeniak wracający z placu zabaw.
Najprostszym rozwiązaniem z sytuacji byłoby rzucenie prostego
zaklęcia czyszczącego i tak też właśnie uczynił. Machnięcie
różdżką i po okropnych plamach nie pozostał najmniejszy ślad.
Był gotowy do wyjścia. Opuścił pokój, zostawiając malucha
samego i zamknął starannie drzwi na klucz. Miał nadzieję, że
nikt nie odważy się zajrzeć do środka i nie ujrzy tego wybryku
natury.
Zszedł spokojnym krokiem na parter. Dzisiaj przeważało tu
towarzystwo rzemieślników, ale i nie zabrakło też kilku
szlachciców, którzy postanowili uraczyć swymi zacnymi
osobistościami ten budynek. Do karczmy wpadały przez otwarte
okiennice ciepłe promienie słońca, zaś w powietrzu unosił się
ciężki i drażniący płuca zapach. Wydobywał się on z licznych
fajek nabitych zielem migogi, bardzo zresztą popularnym wśród
ludzi wszelakiej rasy i profesji. Rolnicy z okolic Bahelhorn trudnili
się hodowlą tych roślin. Gdy krzewy dojrzewały, zbierano liście
i starannie poddawano suszeniu. Potem wystarczyło je drobno
pokruszyć i spokojnie nabić fajkę. Fenomen palenia migogi był
tematem wielu wypracowań i prac, głównie w dziale dla miłośników
magocyny. Męczące i skrupulatnie odprawiane czary udowodniły
bowiem, że długotrwałe palenie powodowało nieprzyjemne dla ciała
dolegliwości. Przemiany w genetyce, mutacje, oraz straszliwie
długie, nużące kaszle i bóle gardła. Mirnal stanął w
osłupieniu, gdy po raz pierwszy zobaczył kolekcję książek na
temat migogi. Sam lubił w wolnych chwilach puszczać okrągłe
dymki, pogrążając się w odmętach swych myśli. Zdecydowanie
lepiej było mu czuć słodkawy posmak zioła w swoich ustach, niż
przymusowo wdychać dym z cudzych fajek. Nie może więc pojąć
sukcesu, jaki odniosły wszystkie te wypracowania. To zajęcie po
prostu strasznie wciągało i przede wszystkim było dobrym sposobem
na odstresowanie się, niezależnie od grożących później
konsekwencji zdrowotnych.
Przy jednym ze stolików mag dostrzegł znajomą postać. Była
nią Virlana Komess, adeptka magii druidów. Siedziała zamyślona,
usilnie wtapiając swój wzrok w drewniany kubek stojący przed nią.
Ubrana była w obcisłe wdzianko, które podkreślało jej szczupłą
talię. Długie włosy koloru blond opadały na zakryte płaszczem
plecy, odsłaniając jej oblicze. A ta, jakby nie patrzyć, należała
do najbardziej okazałych, jakie widział w swym życiu Mirnal.
Śnieżnobiała cera, delikatne, aczkolwiek wyraziste rysy twarzy i
do tego to urzekające spojrzenia. Co tu dużo mówić. Była po
prostu piękna.
Czarodziej zbliżył się do niej niepewnie. W normalnych
warunkach nawet by nie zaszczycił jej rozmową. W końcu była
druidką, a jak przecież wiadomo, druidzi kpili sobie ze
wszystkiego, co udało się stworzyć czarodziejom. Nie uczęszczali
do żadnych szkół, nie pobierali praktyk u żadnego mistrza.
Czerpali po prostu swą siłę od samej przyrody, stąd też zapewne
ich zamiłowanie do mieszkania na łonie natury. Nie wiadomo, skąd
ani jak otrzymali ten dar, ale potrafili opanować magię żywiołów,
nie spędzając nad książkami nawet godziny. Na tym na szczęście
ich „potęga” się kończyła. Nie byli w stanie okiełznać
takich skomplikowanych czarów, jakimi posługiwali się magowie.
Byli na to po prostu za głupi, jak twierdzili czarodzieje. Ale
najgorsze było to że, pozwalali na korzystanie z zasobów
magicznych – kobietom! To już był wystarczający powód do
usunięcia tych bękartów z powierzchni Ziemi.
Tak czy siak oboje byli teraz w karczmie „Pod wypatroszoną
ropuchą”, miejscu swobodnych spotkań i rozmów ludzi, którzy w
codziennym życiu niekoniecznie mogą mieć taką możliwość, więc
krótka pogawędka nie powinna wyjść im na złe. Mirnal miał tylko
nadzieję, że kobieta nie chowa do niego urazy za to, że pewnego
razu ugodził ją w żebra ognistym płomieniem. Było to podczas
ataku gnomów na pewną osadę na zachodzie, ale to długa historia…
– Witaj, Virlano – zagadał z lekkim uśmieszkiem, siadając
na twardym krześle naprzeciwko niej.
Kobieta wyrwała się nagle z zadumy i spojrzała przenikliwym
wzrokiem na Mirnala. Usta wykrzywiły jej się w nieprzyjazny grymas.
– Czego chcesz, magu?! – wypaliła głośno, ale nikt w
karczmie nie zwrócił na to uwagi. – Znów chcesz walczyć? Tym
razem tak łatwo ze mną nie wygrasz! Natura obdarzyła mnie nowymi
mocami, z którymi wy, parszywce, nie możecie się nawet równać.
– Spokojnie, kobieto. Chcę tylko porozmawiać – odparł
uprzejmym tonem czarodziej.
Przypuszczał, że może zareagować w
taki sposób. Druidzi byli ludźmi zgoła słabymi w zasoby magiczne,
nierzadko więc przegrywali starcia z potężnymi magami.
– Mówże więc czego ode mnie chcesz i idź już sobie.
W tym momencie Mirnal uświadomił sobie, że właściwie nie ma o
czym debatować z tą marną istotą. W tym wszystkim zapomniał, że
wiedzę na temat druidów posiadł podczas starć z nimi, a o cóż
innego mógłby pytać druida, niż o innych druidów? Przecież oni
nie mają pojęcia o świecie, są zatraceni w swej potędze, która
przy starciu z czarodziejami już taką potęgą jednak nie jest.
A jeśli ona posiada jakieś informacje na temat tego dzieciaka?
Nie zaszkodzi spróbować. W końcu łażą po tych swoich puszczach,
mogą coś wiedzieć – pomyślał. Mirnal może tylko badać i
obserwować znalezionego dzieciaka, a o jego historii musi się już
dowiedzieć innymi sposobami. Lepiej popytać o to biegających po
lasach druidów – „Słudzy lasów”, jak zwykli siebie określać,
niż wścibskich i dociekliwych z natury czarodziei.
– W lasach nie pojawiły się może jakieś nieznane nauce
stworzenia? Potrzebne mi to do badań.
Kobiecie nagle zniknął grymas z twarzy, ustępując miejsca
nikczemnemu uśmieszkowi.
– A czemu o to pytacie, o potężny? – W tych ostatnich
słowach, czuć było wyraźną nutę ironii. – Czyżbyście
znaleźli jakąś istotę, której nie możecie okiełznać, hmm?
Chcecie, żeby druidzi wykorzystując moce Matki Ziemi pomogli wam to
zbadać tak? Przyznaj, starcze!
Mirnal lekko poczerwieniał na twarzy. Spodziewał się, że
poprowadzenie tej rozmowy może być trudnym zadaniem, ale bądź co
bądź był ciekaw, z jakim okazem ma do czynienia. Kontynuował:
– Nieee, skądże. Po prostu zajmuję się analizowaniem
rozprawki mojego najdroższego przyjaciela Howerda Markala „O
dziwach i stworach naszych lasów”. Pomyślałem, że pomogę mu w
pisaniu jego dzieła, wypytując cię o jakieś szczegóły. –
Starał się zachować ten sam spokojny ton, co poprzednio.
Virlana nie dała się tak łatwo zwieść. Drążyła wciąż ten
temat:
– Kłamiesz! Perfidnie kłamiesz. Widzę w twoich oczach, że
coś ukrywasz. Mówże prawdę! O co chodzi?
– Chodzi mi tylko i wyłącznie o naukę. Naprawdę. Zresztą
pomyśl sama. Czy bylibyśmy na tyle durni, żeby dzielić się
informacją o znalezieniu rzadkiego okazu z wami? Bez przesady. –
Uśmiechnął się ponownie. Chciał dać do zrozumienia kobiecie, że
mówi szczerą prawdę i żeby spieprzała z tym swoim wścibskim
nosem i grzecznie odpowiadała na zadane pytanie.
Druidka zamyśliła się przez chwilę. Spuściła wzrok z
czarodzieja i pochłonęła się w odmętach myśli. Widać było, że
wie coś więcej, niż ta cała szopka, którą stara się tu
odgrywać. W końcu odpowiedziała:
– Nie. Nic mi na ten temat, w takim razie, nie wiadomo. A nawet
gdybym coś wiedziała, nie podzieliłabym się tą wiedzą z takim
śmieciem, jakim jest każda osoba będąca czarodziejem. Żegnam. –
Wymownym gestem dała znać czarodziejowi, że czas rozmowy właśnie
dobiegł końca.
Zawiedziony Mirnal wyszedł z karczmy. Z jednej strony miał
wyrzuty sumienia, że nie udało mu się z niej nic wyciągnąć, z
drugiej zaś wiedział, że coś przed nim ukrywała. Wyraźnie było
widać, że coś wie. Może jakieś nowe stworzenie zawitało do
naszych lasów? Może jest to gatunek, który reprezentuje sobą ten
dzieciak? Zamiast odpowiedzi pojawiło się jeszcze więcej
niewiadomych. Chociaż jedno jest niemalże pewne – pochodzenia i
historii chłopca należy doszukiwać się wśród druidów.
0 komentarze:
Prześlij komentarz