RSS

Stwór z lasu

Opowieść została wysłana przez Eryk. Pamiętaj, ty też możesz wysłać własną pracę!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mag Mirnal znów podskoczył na swym siedzisku, gdy kareta natknęła się na głęboką nierówność na trakcie. Miał już dość tej podróży, która przerodziła się w istny maraton przeszkód. Miał już na karku ponad sześćdziesiąt lat, które w większości przeznaczył na zgłębianie wiedzy magicznej w Królewskiej Akademii Sztuk Magicznych, a teraz wytrzęsie go za wszystkie te lata, które poświęcił nauce. Miał dość wykładania dla tych durnych nowicjuszy w Szkołach Elementarnych, którzy większość lekcji przeznaczali na idiotyczne, szczeniackie wygłupy. Miał dość wszystkiego!

Wehikuł znów podskoczył, a czarodziej niemalże nie wykipiał ze złości. Oburzony chwycił w rękę trzymaną za pasem różdżkę i wystawił swą głowę przez okno pojazdu. Długa broda omal nie wkręciła się w pędzące koło. Na szczęście zdołał ją szybko chwycić w wolną dłoń i zabezpieczyć z powrotem we wnętrzu kabiny. Wymierzył dzierżonym przedmiotem w stronę tylnej osi karety, szepcząc pod nosem słowa:
– Amortizus jazdus! – Z różdżki błysnęło jasnopomarańczowe światło, które zataczając kręgi przy tylnych kołach, stworzyło coś w rodzaju sprężyn. 

Powstałe urządzenia, gdy tylko kareta napotykała nierówność, kurczyły się, minimalizując nieprzyjemne telepanie, jakie odczuwał podczas jazdy podróżny. To z pewnością umili magowi jazdę do zgrai kolejnych otumanionych nowicjuszy. Mirnal zasiadł z powrotem wygodnie w swej kabinie, delikatnie poprawiając brodę. Na jej urośnięcie musiał czekać kilkanaście długich lat, lecz duma podczas oglądania metrowej plątaniny ciemnoszarych włosów była nieopisana. Nie każdy może się taką pochwalić, to samo tyczy się jego wiernej różdżki. Wyrzeźbił ją jeszcze w czasach Szkoły Elementarnej z mocnego, cisowego drewna. Przy tworzeniu dużą wagę przywiązywał do walorów estetycznych, stąd też na rękojeści widać zdobienia w postaci szlachetnych kruszców, a przy zwieńczeniu dumnie prezentuje się jasnozielony ametyst. Każdy mag, nieważne jaką wiedzę magiczną by posiadł, bez swej różdżki staje się zwykłym śmiertelnikiem. To ona pozwala uwolnić moc drzemiącą w czarodzieju i przerodzić ją w zaklęcie. Nic więc dziwnego, że Mirnal dbał o nią jak o własną matkę, pieszcząc i upiększając coraz to nowymi wzorami i runami. Była jego oczkiem w głowie.

Nagle kareta zatrzymała się gwałtownie, a rozpieszczony wygodną jazdą mag wylądował boleśnie pod swoim siedziskiem. Z zewnątrz dało się usłyszeć donośny krzyk woźnicy:
– Jaśnie Panie! Coś leży na trakcie i nie wygląda mi to na zwykły kamień. Może Jaśnie Pan rzuci okiem?

Mirnal klnąc odrażająco pod nosem, wygramolił się z kabiny. Cała śnieżnobiała toga, którą przyodział rano, nosiła teraz paskudne, ciemne plamy od kurzu i błota.
– Niech to szlag! Co się stało? – Spytał groźnie woźnicę, na co ten wskazał ręką drogę ciągnącą się przed nimi. 

Mag był wściekły z powodu upadku, ale po chwili zdołał opanować emocje. Znajdowali się pośrodku lasu. Zielone liście pieściły ludzkie ucho swym spokojnym szelestem, a ptaki napawały atmosferę dodatkową nutą pięknego ćwierku. Nawet najbardziej zatwardziały drań, mógłby ulec wpływowi uroku jaki wytwarza to miejsce. Można by się było napawać tą chwilą przez wieki, chłonąc każdą cząstką ciała ten potężniejszy od znanych magom czar wiosny.

Doczłapał się wreszcie do zawiniątka. Pochylając się nad nim miał w głowie najróżniejsze wizje. Mógł to być jakiś artefakt, broń, sterta brudów albo zwykły kamień, co woźnica w swej błyskotliwości pozwolił sobie wykluczyć. Rzeczywistość okazała się bardziej zaskakująca niż to sobie wyobrażał.

Ujrzał malutką postać z nieproporcjonalnie dużą, zieloną głową. Niebieskie oczy dziecka z ogromnym zainteresowaniem podążały, za każdym ruchem jaki wykonał czarodziej. Zamiast uszu dyndały długie, malutkie patyczki zakończone szerokimi otworami, niczym trąbki myśliwskie. Usta miał całkiem szare, w których mocno zanurzył się ssany przez niemowlaka kciuk. Czarodziej nigdy w życiu nie widział podobnego monstrum. Owszem, jako osoba władająca magią, był nieraz wzywany przez plebs do zbadania nowonarodzonych, którzy nieco różnili się od rówieśników. Zawsze jednak poziom dziwactwa i żartów ze strony Matki Natury kończył się na zniekształconych kończynach, o jednym palcu więcej, bądź przerażających na pozór chorobach i zmianach fizycznych w ciele dziecka. Wszystko to dało się „naprawić” prostymi zaklęciami, znanymi już na nauczaniu przygotowującym do praktykowania w Szkole Elementarnej. Ten dzieciak odbiegał jednak od wszystkich przyjętych norm i zasad. Był okazem wyjątkowym, który musiał zostać czym prędzej poddany szczegółowym badaniom. Mirnal wziął na ręce zawiniątko. Od razu poczuł na rękach wilgoć sączącą się z tkanin. Pierwsze, co przyszło magowi na myśl to fakt, że maluch mógł już załatwić kilka razy w te kocyki swoje potrzeby fizjologiczne. Poczuł obrzydzenie, lecz mimo wszystko zaniósł go do swego powozu, ukrywając przed woźnicą jego oryginalną urodę. Im mniejszy rozgłos, tym lepiej dla całej sprawy.
– Jedź! – krzyknął, a powóz delikatnie ruszył.

Dzięki rzuconemu wcześniej zaklęciu, mogli nadal liczyć na przyjemną i cichą podróż. Mag ułożył dzieciaka na siedzisku tuż obok siebie. Mały nadal był zainteresowany tylko swoim palcem, jakby cały świat dla niego nie istniał. Mirnal zastanowił się przez chwilę, czy to aby normalne zachowanie w tym wieku. Ze swojego doświadczenia wiedział, że niemowlaki śmieją się z byle powodu, płaczą niemiłosiernie, leżą cicho w swych łóżeczkach albo robią pod siebie w znaczeniu dosłownym i liczą, że ktoś po nich posprząta. Czyli zachowanie tego dziecka można było uznać za względną normę. Ach… jak to dobrze, że czarodziei obowiązywał surowy zakaz posiadania ludzkiego dziecka. Mogli natomiast wziąć pod swoje skrzydła każdą przywołaną istotę. Niektóre z nich były tak zżyte z magiem, który je przywołał z Innego Wymiaru (tak określano miejsce pobytu zmarłych i wszelkich magicznych stworzeń), że uważały go za swojego biologicznego rodziciela. Dobrym tego typu przykładem jest historia czarodzieja-prekursora, niejakiego Figusa. Ów człowiek żył w czasach, które pamiętają jeszcze początki magii i czarów. Był on jednym z tych, który stworzył i zapisał dla potomności wiele dzieł naukowych i zaklęć. To jemu zawdzięczamy między innymi szczegółowy opis Innego Wymiaru i istot go zamieszkujących. Podczas jednego ze swych badań, zdołał przywołać do naszego świata stworzenie zwane w ludowych wierzeniach chochlikiem. Stwór ten mierzył zaledwie kilka stóp, miał długi, szpiczasty nos i ten przebiegły błysk w oku. Figus, jako kulturalny, człek zaprosił przybysza na wspólny poczęstunek. Wypytywał go niemalże o wszystko, co dotyczy Innego Wymiaru. O cechy gleby, temperaturę powietrza, zmiany pogodowe, pory dnia i roku oraz o wielkość tego świata. Stwór zdawał się być otwarty na nową znajomość, odpowiadał obszernie na każde zadane mu pytanie.

Chochlik podczas tej rozmowy najwyraźniej musiał wyczuć w magu swoją bratnią duszę. Nagle przestał już zwracać się do maga „Mistrzu”, tylko „Tatusiu”. Od tej nagłej przemiany przestał już grzecznie odpowiadać na pytania Figusa i rozglądając się po pokojach, pytał:
– Tatusiu, do czego służy ten przedmiot? A ten? Gdzie tu można robić siusiu? A to? Co to takiego? Tatusiu, tatusiu, a gdzie mamusia?– O tyle nie było to kłopotliwe, co nużące. 

Zachowywał się jak małe dziecka, ciekaw wszystkiego co go otacza. Figus nie miał serca wyganiać chochlika do jego wymiaru. Udomowił go, nauczył podstawowych zasad przebywania wśród ludzi i pozwolił mu zostać. Dziecko w postaci przywołanego stworka było lepsze od ludzkiego noworodka w tym, że od czasu do czasu, mogło nas uraczyć jakąś ciekawą opowieścią z jego świata.

Figus kontynuował badania. Wzywał kolejne monstra, przeprowadzając z nimi szczegółowe wywiady. Analizował wszelkie prastare źródła traktujące o Innym Wymiarze. Dokładnie zaczytywał się również w legendy krążące wśród prostego ludu. Badanie Innego Wymiaru jest zadaniem trudnym i nigdy do końca nie wiadomo, czy zebrane informacje są prawdziwe, czy są tylko wytworem wyobraźni przywołanych stworzeń.
Mirnal przystąpił do wstępnych oględzin niemowlaka. Najpierw rzucił na dziecko „Spokojny sen”, aby przypadkiem niemowlę nie zakłóciło mu pracy, szarpaniem się i wyciem. Delikatnie rozwinął kocyki, by przyjrzeć się mu dokładniej. Czarodziej szybko sięgnął po swój notesik, aby zanotować obserwacje.

Znalezione w lesie dziecko, a raczej stwór je przypominający, cechuje się wyjątkowo zielonym kolorem skóry. Jest płci męskiej, co można stwierdzić po organach podobnych do tych u zdrowego noworodka. Zamiast uszu wykształciły się malutkie, giętkie trąbki. Jest stosunkowo cięższy od przeciętnego niemowlaka. Tak jak człowiek ma parę kończyn górnych i dolnych. Po analizie jego Energii stwierdzam, iż jest to istota przypominająca w dużym stopniu człowieka, mająca rozum i wolną wolę. Podobna anatomia ciała pozwoli mu w przyszłości mówić. Dołożę więc wszelkich starań, aby nauczyć go naszej mowy. Nie mogę określić, czy jest to wytworzony drogą ewolucji nowy gatunek humanoidalny, czy też jest to przypadek zwykłej deformacji, co mogłoby wyjaśniać okoliczności jego porzucenia. Mam dziwne przeczucie, że dziecko, zaskoczy nas jeszcze wieloma sprawami.

Mag włożył notatnik do jednej z kieszonek togi. Osuszył zaklęciem przemoczone koce i ponownie ubrał w nie malucha. Postanowił nie informować nikogo o istnieniu tego stwora, przynajmniej do czasu, aż nie rozwikła czym, a raczej kim on tak naprawdę jest.

Maluch nadal spał pod wpływem zaklęcia, kiedy powóz wjechał wreszcie na kamienny bruk miasteczka Kunah. Dzięki magii będzie pogrążony we śnie jeszcze co najmniej kilka godzin. Mag spokojnie zdąży skończyć wykład dla nowicjuszy, a dzieciak nie zwabi ciekawskich swym płaczem. Mirnal wyjrzał przez okno karety. Ostatni raz był tutaj w wieku szesnastu lat jako ciekawy świata nowicjusz. Pamiętał, jak spędził tutaj czas podczas ucieczki ze Szkoły Ponadelementarnej. Na czarodziejów kształciły się wyłącznie dzieci z najbogatszych rodów, przejawiające duże pokłady Energii w swych ciałach. To nie dzieci decydowały o tym, czy chcą parać się magią, tylko ich rodzice. Byli więc w pewnym sensie do tego zmuszani. Gdy przeżywa się wstępne nauczanie, wszystko wydaje się takie fantastyczne, pasjonujące. Poznawanie pierwszych zaklęć, na których przyswajanie przeznacza się kilka godzin, jest dla kilkuletniego człowieka nieziemskim przeżyciem. Kiedy nadchodzi czas Szkoły Elementarnej, nauka schodzi na dalszy plan. Liczą się tylko znajomi i wspólne wędrówki. Mało który z nowicjuszy jest w chociaż minimalnym stopniu zainteresowany wykładami. Kompletny koszmar zaczyna się jednak w szkole Ponadelementarnej, przy której zawsze budowano hotel. Szlachetna Rada Magii i Czarów uznała bowiem, że w wieku od czternastu do dwudziestu lat organizm człowieka jest najlepiej przystosowany do wchłaniania wiedzy, więc pobyty w domach i odpoczynek należy zmienić na ślęczenie nad książkami w nierzadko przetłoczonych akademikach. Mirnal nadal pamięta te czasy. Nie zapomniał tych lat więzienia, kiedy był zmuszony do przyswajania ogromu wiadomości. Nieraz zazdrościł dzieciakom z biedniejszych rodzin, które ominął los studiowania zakurzonych pergaminów i wiecznego szlifowania warsztatu magicznego. Zamiast tego wolałby jak one ruszyć na ulice i pogrążyć się w odmęcie krzyków i zabaw. Zwykłym ludziom tylko na pozór wydaje się, że życie czarodziei usiane jest różami. Sądzą, że nauka w szkołach elementarnych to błaha sprawa, z którą poradziłby sobie każdy przeciętny dzieciak. W rzeczywistości to żmudne czytanie zakurzonych i spleśniałych ksiąg, noc w noc powtarzanie jednej i tej samej formuły, aby opanować ją do perfekcji. A to wszystko w akompaniamencie krzyków zgryźliwych magów-nauczycieli i słodkich oczekiwań rodziców, których nie wypada zawieść.

Prawdziwa nauka, w której Mirnal zaczął dostrzegać przyjemność i pożytek, rozpoczęła się dopiero po skończeniu ciągu obowiązkowych szkół. Przestał być pod stałą kontrolą nauczycieli, a w Królewskiej Akademii Sztuk Magicznych mógł zgłębiać tajniki magii, która go tak naprawdę najbardziej interesowała. Od zawsze pasjonował się magocyną i jej pożytecznym skutkiem na organizm człowieka. Wystarczyło wypowiedzenie kilku prostych formuł, aby pozbyć się z organizmu wszelkich wirusów i bakterii. Przeciętni znachorzy dla przykładu, trudziliby się z tym wiele długich godzin. Im bardziej zaawansowane stadium miała choroba, tym przygotowanie uleczającego zaklęcia wymagało co prawda więcej czasu, jednakże jeśli coś robimy z pasją i zaangażowaniem, potrafimy przeznaczyć na to długie godziny, byle tylko odnieść sukces. Wszystkie ucieczki, które chociaż na chwilę pozwoliły mu oderwać się od męczących zajęć lekcyjnych, uważał za najpiękniejsze chwile w swoim życiu. Prawdziwy rozkwit swego talentu odczuł dopiero po skończeniu przymusowej nauki.

Kunah, przez które właśnie przejeżdżali, było niewielkim miastem z wieloma kamienicami i cechami rzemieślników. Rządzone przez wiekowego hrabię Karla Winsena miasto zachowywało przez lata swój dawny urok. Władca dbał o swych mieszkańców. Wynajmował najlepszych strażników, aby ci pilnowali spokoju obywateli na ulicach. Regularnie wzywał któregoś z magów, prosząc, by ten posługując się mocą, sprawdził stan zdrowia obywateli. Czarodzieje podczas swych wizyt doglądali również, czy w mieście nie rozpowszechnia się jakaś zakaźna choroba, która mogłaby być źródłem tragicznej w skutkach epidemii. Kunah może nie należało do najbogatszych z miast, lecz mieszkańcy żyli tutaj w zdrowiu i bezpieczeństwie.

Miasto pozostało takim, jakim je zapamiętał. Stragany, krużganki, świątynie, pałac hrabiego… wszystko w idealnym stanie jak dawniej. Nawet stara zawalona, baszta przy południowych murach. Piorun zniszczył zwieńczenie wieży, pozostawiając tylko kamienny klocek. Nikt nie kwapił się do jej remontu ani dalszej rozbiórki. Pozostawiono ją samej sobie, a ta, jak widać, znakomicie znosi upływ czasu. Przetrwała do ponownych odwiedzin maga w takim stanie, w jakim oszczędziły ją siły natury. Jakby chciała powiedzieć: „To miasto omija upływ czasu”.

Mirnal musiał być na wykładach dopiero wieczorem. Miał mówić na nich o konsystencji organizmów żywych, ich Energii, oraz różnorodności. Dla Mirnala był to najnudniejszy temat pod słońcem, a władze placówki musiały poprosić akurat jego o pomoc. Fakt, czarodzieje, którzy ukończyli Szkołę Ponadelementarną nie mają obowiązku nauczać swych młodszych kolegów. Ale jak to zasadniczo w różnych pracach bywa, za wykonane zlecenie otrzymuje się wynagrodzenie, tak więc wykładowców-ochotników zawsze było na pęczki. Słońce zacznie zmierzchać dopiero za kilka godzin. To idealny czas, aby ukryć gdzieś malucha i oczyścić togę. Czarodziej krzyknął do swojego woźnicy:
– Jedź do gospody „Pod wypatroszoną ropuchą”.
– Tak, panie – ten odparł spokojnie, rozglądając się za najlepszą drogą do celu. 

Ludzie wypełźli o tej porze na ulice jak mrówki po deszczu, jakby nagle potracili masowo domy i każdy szukał schronienia na zewnątrz. Była to najgorsza chwila do przedzierania się obszernym wehikułem pomiędzy rojem malutkich człowieczków. Ale jak Pan Czarodziej każe, to nie ma innego wyjścia.

Mag doskonale zdawał sobie sprawę, że na własnych nogach doszedłby tam prędzej, niż wożąc się powozem. Musiał jednak zachowywać zaostrzone środki ostrożności. Paradowanie z zielonym stworem po ulicach wzbudziłoby wśród spragnionych rozrywek mieszkańców niemałą sensację. Chcąc nie chcąc los obdarował go tym wybrykiem natury. Ciążył na czarodzieju od tej chwili nie tylko obowiązek skrupulatnych badać nad tym wyjątkowym okazem, ale także zapewnienie mu wszelkimi sposobami bezpieczeństwa.

Gospoda „Pod wypatroszoną ropuchą” leżała w centrum Kunah, naprzeciw Szkoły Elementarnej. Była jednym z niewielu miejsc w tym mieście, gdzie przychodzili zarówno obywatele wyższych stanów (magowie, nowicjusze, urzędnicy) i niższych (chłopi z okolicznych pastwisk, rzemieślnicy, czasami nawet odwiedzali to miejsce miejscowi kupcy). Panowała tu od bladego świtu aż po ciemny zmierzch masowa integracja odmiennych pochodzeniowo i majątkowo osób. Tylko w tym miejscu panowały takie założenia, że spokojny i pobożny pasterz mógł bez problemu rozegrać partyjkę kart z którymś skrybą albo nawet samym hrabią (jeżeli ten oczywiście raczyłby zawitać w te progi) i nikt nie wytykałby ich palcami. Było to w mniemaniu wielu osób najcudowniejsze miejsce w Kunah. Wszyscy bowiem w zaciszu tego przybytku stawali na równi z innymi, nie patrząc na stan majątkowy i nie wytykając sobie nawzajem dokumenty, które potwierdzały ich szlacheckie geny.

Mirnal wszedł szybkim krokiem do karczmy, w lewej ręce trzymając podręczną walizkę, w drugiej kurczowo dociskając dziecko do swojej klatki piersiowej. Nie bez powodu wybrał akurat tę gospodę jako miejsce swego noclegu. Wiedział, że przychodzą tu ludzie (i nie tylko) różnej maści, a to owocowało nowymi, ciekawymi znajomościami i informacjami. A te rzeczy bardzo absorbowały czarodzieja.

Mężczyzna starał się, jak najdokładniej ukryć twarz stwora w fałdach swojej togi. W budynku nikt nie zerknął na niego nawet kątem oka. Magowie, dzięki powszechnej opinii „odludków”, mieli prawo dziwnie się zachowywać, a że Mirnal bywał tu już wcześniej i zdarzało mu się nieco zaszaleć (po kilku trunkach powracał w niego młodzieńczy duch) nikogo nie zdziwił widok mężczyzny w białej todze, ozdobionej plamami błota, dzierżącego małą walizeczkę i tajemnicze zawiniątko. Czarodziej wbiegł na piętro budynku wprost do swej kwatery. Był nią mały przytulny pokoik z dużą elegancką szafą i miękkim, wygodnym łóżkiem. Mag za pośrednictwem swych najbardziej lojalnych magicznych stworzeń, zapłacił właścicielowi za wynajem sporą garść srebrników, więc wszelkie wygody były jak najbardziej pożądane. Zbyt wiele już lat przeżył, by tłuc się na stare lata po słomianych pryczach i mieszkać w obskurnych pokoikach. Zasłużył na odrobinę luksusu. Mirnal usadowił malca na łóżku, upewniając się, czy dziecko aby na pewno pośpi jeszcze kilka godzin. Musiał się teraz zająć swoim strojem. Nie może przyjść tak na wykład. Wyglądał jak jakiś szczeniak wracający z placu zabaw. Najprostszym rozwiązaniem z sytuacji byłoby rzucenie prostego zaklęcia czyszczącego i tak też właśnie uczynił. Machnięcie różdżką i po okropnych plamach nie pozostał najmniejszy ślad. Był gotowy do wyjścia. Opuścił pokój, zostawiając malucha samego i zamknął starannie drzwi na klucz. Miał nadzieję, że nikt nie odważy się zajrzeć do środka i nie ujrzy tego wybryku natury.

Zszedł spokojnym krokiem na parter. Dzisiaj przeważało tu towarzystwo rzemieślników, ale i nie zabrakło też kilku szlachciców, którzy postanowili uraczyć swymi zacnymi osobistościami ten budynek. Do karczmy wpadały przez otwarte okiennice ciepłe promienie słońca, zaś w powietrzu unosił się ciężki i drażniący płuca zapach. Wydobywał się on z licznych fajek nabitych zielem migogi, bardzo zresztą popularnym wśród ludzi wszelakiej rasy i profesji. Rolnicy z okolic Bahelhorn trudnili się hodowlą tych roślin. Gdy krzewy dojrzewały, zbierano liście i starannie poddawano suszeniu. Potem wystarczyło je drobno pokruszyć i spokojnie nabić fajkę. Fenomen palenia migogi był tematem wielu wypracowań i prac, głównie w dziale dla miłośników magocyny. Męczące i skrupulatnie odprawiane czary udowodniły bowiem, że długotrwałe palenie powodowało nieprzyjemne dla ciała dolegliwości. Przemiany w genetyce, mutacje, oraz straszliwie długie, nużące kaszle i bóle gardła. Mirnal stanął w osłupieniu, gdy po raz pierwszy zobaczył kolekcję książek na temat migogi. Sam lubił w wolnych chwilach puszczać okrągłe dymki, pogrążając się w odmętach swych myśli. Zdecydowanie lepiej było mu czuć słodkawy posmak zioła w swoich ustach, niż przymusowo wdychać dym z cudzych fajek. Nie może więc pojąć sukcesu, jaki odniosły wszystkie te wypracowania. To zajęcie po prostu strasznie wciągało i przede wszystkim było dobrym sposobem na odstresowanie się, niezależnie od grożących później konsekwencji zdrowotnych.

Przy jednym ze stolików mag dostrzegł znajomą postać. Była nią Virlana Komess, adeptka magii druidów. Siedziała zamyślona, usilnie wtapiając swój wzrok w drewniany kubek stojący przed nią. Ubrana była w obcisłe wdzianko, które podkreślało jej szczupłą talię. Długie włosy koloru blond opadały na zakryte płaszczem plecy, odsłaniając jej oblicze. A ta, jakby nie patrzyć, należała do najbardziej okazałych, jakie widział w swym życiu Mirnal. Śnieżnobiała cera, delikatne, aczkolwiek wyraziste rysy twarzy i do tego to urzekające spojrzenia. Co tu dużo mówić. Była po prostu piękna.

Czarodziej zbliżył się do niej niepewnie. W normalnych warunkach nawet by nie zaszczycił jej rozmową. W końcu była druidką, a jak przecież wiadomo, druidzi kpili sobie ze wszystkiego, co udało się stworzyć czarodziejom. Nie uczęszczali do żadnych szkół, nie pobierali praktyk u żadnego mistrza. Czerpali po prostu swą siłę od samej przyrody, stąd też zapewne ich zamiłowanie do mieszkania na łonie natury. Nie wiadomo, skąd ani jak otrzymali ten dar, ale potrafili opanować magię żywiołów, nie spędzając nad książkami nawet godziny. Na tym na szczęście ich „potęga” się kończyła. Nie byli w stanie okiełznać takich skomplikowanych czarów, jakimi posługiwali się magowie. Byli na to po prostu za głupi, jak twierdzili czarodzieje. Ale najgorsze było to że, pozwalali na korzystanie z zasobów magicznych – kobietom! To już był wystarczający powód do usunięcia tych bękartów z powierzchni Ziemi.

Tak czy siak oboje byli teraz w karczmie „Pod wypatroszoną ropuchą”, miejscu swobodnych spotkań i rozmów ludzi, którzy w codziennym życiu niekoniecznie mogą mieć taką możliwość, więc krótka pogawędka nie powinna wyjść im na złe. Mirnal miał tylko nadzieję, że kobieta nie chowa do niego urazy za to, że pewnego razu ugodził ją w żebra ognistym płomieniem. Było to podczas ataku gnomów na pewną osadę na zachodzie, ale to długa historia…
– Witaj, Virlano – zagadał z lekkim uśmieszkiem, siadając na twardym krześle naprzeciwko niej.

Kobieta wyrwała się nagle z zadumy i spojrzała przenikliwym wzrokiem na Mirnala. Usta wykrzywiły jej się w nieprzyjazny grymas.
– Czego chcesz, magu?! – wypaliła głośno, ale nikt w karczmie nie zwrócił na to uwagi. – Znów chcesz walczyć? Tym razem tak łatwo ze mną nie wygrasz! Natura obdarzyła mnie nowymi mocami, z którymi wy, parszywce, nie możecie się nawet równać.
– Spokojnie, kobieto. Chcę tylko porozmawiać – odparł uprzejmym tonem czarodziej. 

Przypuszczał, że może zareagować w taki sposób. Druidzi byli ludźmi zgoła słabymi w zasoby magiczne, nierzadko więc przegrywali starcia z potężnymi magami. 
– Mówże więc czego ode mnie chcesz i idź już sobie.

W tym momencie Mirnal uświadomił sobie, że właściwie nie ma o czym debatować z tą marną istotą. W tym wszystkim zapomniał, że wiedzę na temat druidów posiadł podczas starć z nimi, a o cóż innego mógłby pytać druida, niż o innych druidów? Przecież oni nie mają pojęcia o świecie, są zatraceni w swej potędze, która przy starciu z czarodziejami już taką potęgą jednak nie jest.

A jeśli ona posiada jakieś informacje na temat tego dzieciaka? Nie zaszkodzi spróbować. W końcu łażą po tych swoich puszczach, mogą coś wiedzieć – pomyślał. Mirnal może tylko badać i obserwować znalezionego dzieciaka, a o jego historii musi się już dowiedzieć innymi sposobami. Lepiej popytać o to biegających po lasach druidów – „Słudzy lasów”, jak zwykli siebie określać, niż wścibskich i dociekliwych z natury czarodziei.
– W lasach nie pojawiły się może jakieś nieznane nauce stworzenia? Potrzebne mi to do badań.

Kobiecie nagle zniknął grymas z twarzy, ustępując miejsca nikczemnemu uśmieszkowi.
– A czemu o to pytacie, o potężny? – W tych ostatnich słowach, czuć było wyraźną nutę ironii. – Czyżbyście znaleźli jakąś istotę, której nie możecie okiełznać, hmm? Chcecie, żeby druidzi wykorzystując moce Matki Ziemi pomogli wam to zbadać tak? Przyznaj, starcze!

Mirnal lekko poczerwieniał na twarzy. Spodziewał się, że poprowadzenie tej rozmowy może być trudnym zadaniem, ale bądź co bądź był ciekaw, z jakim okazem ma do czynienia. Kontynuował:
– Nieee, skądże. Po prostu zajmuję się analizowaniem rozprawki mojego najdroższego przyjaciela Howerda Markala „O dziwach i stworach naszych lasów”. Pomyślałem, że pomogę mu w pisaniu jego dzieła, wypytując cię o jakieś szczegóły. – Starał się zachować ten sam spokojny ton, co poprzednio.

Virlana nie dała się tak łatwo zwieść. Drążyła wciąż ten temat:
– Kłamiesz! Perfidnie kłamiesz. Widzę w twoich oczach, że coś ukrywasz. Mówże prawdę! O co chodzi?
– Chodzi mi tylko i wyłącznie o naukę. Naprawdę. Zresztą pomyśl sama. Czy bylibyśmy na tyle durni, żeby dzielić się informacją o znalezieniu rzadkiego okazu z wami? Bez przesady. – Uśmiechnął się ponownie. Chciał dać do zrozumienia kobiecie, że mówi szczerą prawdę i żeby spieprzała z tym swoim wścibskim nosem i grzecznie odpowiadała na zadane pytanie.

Druidka zamyśliła się przez chwilę. Spuściła wzrok z czarodzieja i pochłonęła się w odmętach myśli. Widać było, że wie coś więcej, niż ta cała szopka, którą stara się tu odgrywać. W końcu odpowiedziała:
– Nie. Nic mi na ten temat, w takim razie, nie wiadomo. A nawet gdybym coś wiedziała, nie podzieliłabym się tą wiedzą z takim śmieciem, jakim jest każda osoba będąca czarodziejem. Żegnam. – Wymownym gestem dała znać czarodziejowi, że czas rozmowy właśnie dobiegł końca.


Zawiedziony Mirnal wyszedł z karczmy. Z jednej strony miał wyrzuty sumienia, że nie udało mu się z niej nic wyciągnąć, z drugiej zaś wiedział, że coś przed nim ukrywała. Wyraźnie było widać, że coś wie. Może jakieś nowe stworzenie zawitało do naszych lasów? Może jest to gatunek, który reprezentuje sobą ten dzieciak? Zamiast odpowiedzi pojawiło się jeszcze więcej niewiadomych. Chociaż jedno jest niemalże pewne – pochodzenia i historii chłopca należy doszukiwać się wśród druidów.

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

0 komentarze:

Prześlij komentarz