Blask i oślepiająca światłość, tylko tyle zobaczył Prezydent Reppel, gdy otworzył oczy. "Czy ja umarłem?" – to była pierwsza myśl jaka przeszła mu przez głowę. Po chwili przypomniał sobie co ksiądz Wyrwijgrosz opowiadał o śmierci, Sądzie Bożym i o tym, że „Kto nie będzie dawał dolarów i euro na tace, temu szatan w tyłek będzie puszczał race”.
Prezydent wtedy był młody, musiał zbierać pieniądze na swoją kampanię reklamową. To były ciężkie czasy dla Reppel, dlatego nie mógł składać datków ani hojnych, ani ubogich.
Myślał, jak przekonać do siebie Boga i prokuraturę Bożą, w tej chwili odezwał się głos (Reppel przypuszczał że był to Prokurator):
- Chyba się przebudził, pora zaczynać… Czuje, że to się źle skończy.
Prezydent wystraszył się nie na żarty i w jednej chwili przypomniał sobie wszystkie modlitwy jakie nauczyła go babcia. Runął krzyżem na ziemie(była bardzo zimna) i zaczął wymawiać to co najbardziej zapamiętał, czyli jedną pieśń "Ona modli się dla mnie". Gdy dochodził do drugiej zwrotki usłyszał jakieś szepty przed sobą i zaczął odważnie oraz logicznie przedstawiać, jakim był porządnym człowiekiem:
- Panie proszę Cię, wybacz mi. Byłem dobry dla ludzi, a tą świnie przypadkowo ukradłem z obory Świńskiego, naprawdę miałem mu oddać… Znaczy sprzedać to co z niej zostało… No, ale przecież nie kupił… A rozdałem biednym wyroby z tej świni… Znaczy Ksutowi resztki… Ale bardzo się ucieszył - skomlał prezydent. – Błagam nie wysyłaj mnie do siarczystego Belzebuba ognistego.
W odpowiedzi otrzymał tylko dziwne charczenie:
- kyry… hyry… pyry…?
- pyry.. hryy… ry?
- hry mry.
Nagle Prezydent usłyszał znaną mu melodie modlitwy. W tej samej chwili zgasły światła. Nieustraszony Reppel uznał, że to oznacza wybawienie. Zaczął podskakiwać i krzyczeć:
- Chwalmy Pana, on mnie kocha i wysłuchał.
Gdy otworzył oczy, został sparaliżowany strachem. Czegoś tak strasznego jeszcze w życiu nie widział. Jedyne słowa jakie zdołał wypowiedzieć to:
- Ja pier…
I zemdlał.
***
Dwóch osadników z Planety Śmie(r)ci leciało nowo zakupionym talerzem. Mieli zadanie specjalne, porwać najdzielniejszego i najwspanialszego człowieka z planety Ziemia. Misja była ściśle tajna dlatego kapitan Beniu i Ceniu nie wiedzieli w ogóle po co to robią. Nigdy jeszcze nie byli w tej części kosmosu. Słyszeli tylko, że mieszka tu słabo rozwinięty ród ludziów.
- Na co komu ten ludź potrzebny? –zapytał zażenowany Beniu i zaraz dodał. – Przecież to jest słabe, głupie i takie… blade.
- Nie narzekaj ciągle – odpowiedział z pełnymi ustami Ceniu. Po chwili przemyśleń powiedział:
- Może da się ich zjeść? Hmmm może jakiś kebab z ludziów albo…
- Ty tłusty kosmiczny wieprzu – przerwał mu zdenerwowany kolega. – Według katalogu „Głupie i bezmyślne zwierzęta kosmosu” ludziowie są niesmaczni, a źle przyrządzeni trujący.
- A no tak, coś tam czytałem – odpowiedział Ceniu i dodał po chwili: - Widziałeś mój ostatni batonik? Dziś kupiłem trzydzieści, bo były na promocji w Stonce.
- Przestań ciągle żreć, bo przez ciebie talerz krzywo leci. W ogóle to mówiłem, żeby kupić półmisek, ale oczywiście twój szlachetny tyłek nie wciśnie się do tak cudnego pojazdu. I skąd miałeś pieniądze na te słodycze? Przecież wypłatę dopiero po misji dostajemy.
- Mhmmhd – odpowiedział Ceniu. Już od paru chwil nie słuchał swojego kapitana, gdyż był zajęty znalezionym batonikiem.
Na tą odpowiedź Beniu machnął ręką i zajął się sterami. Przez kilka minut panowała się cisza, przerwał ja wreszcie kapitan:
- To chyba ten budynek, jesteśmy na miejscu. Oczywiście musiało to tak długo trwać, gdybyśmy mieli półmisek R30 bylibyśmy tu w kilka chwil…
Ceniu oderwał się z trudem od resztek czekolady na tapicerce talerza i spojrzał na budowlę Prezydenta RP. Po chwili rzekł:
- Czujesz? Z domu tego ludzia bije blask spokoju i miłości.
- Oczywiście nie ma gdzie zaparkować, same dziury na tych drogach – odpowiedział wiecznie zdenerwowany Beniu i wydał polecenie:
- Podaj mi instrukcje, bo tym talerzy jest nowoczesny system parkowania.
- No właśnie… - odparł zmieszany Ceniu. – Boo…
- Co!?
- Żeby mieć na te batoniki na promocji… To… to… to musiałem sprzedać instrukcję – mówił zmieszany. – Ale to była świetna oferta, grzechem byłoby nie skorzystać.
- Aha – powiedział Kapitan talerza R20 i uderzył głową o stery. Spowodowało to gwałtowne obniżenie lotu statku.
Historia spadania talerza jest długa i męcząca. Z widoku podchmielonego pana Świńskiego wyglądało to mniej więcej tak: Na polu stoi krowa i drzewo. Mrugnięcie. Na polu stoi pień i nogi krowy.
- Trokhe se zasiecialem tu – rzekł właściciel obory i ruszył w stronę sklepu po kolejną butelkę zbawczego trunku.
***
-Beniu, ja cię przepraszam – powtarzał już setny raz Ceniu. – No stłukł się talerz, skleimy jakoś…
Kapitan dalej się nie odzywał. Przeżywał wewnętrzną rozterkę, jego talerz kupiony na kosmiczne raty, został rozwalony. Bo jakiś grubas musiał jeść batony. Jego naturalny zielony kolor skóry zamienił się na czerwony, temperatura ciała wzrosła(to naturalne dla rasy Śmie(r)ci). Beniu poczuł nagle swąd przypiekanego mięsa i dziwne skwierczenie na głowie. Szybko strącił przysmażone resztki krowy. Ceniu złapał je w locie i zjadł. Po chwili powiedział:
- Mogłeś jeszcze chwilkę potrzymać, to by się lepiej przysmażyło.
Za te słowa dostał siarczystego kopniaka w swój kosmiczny tyłek. Tego właśnie było potrzeba kapitanowi. Wrócił do swojego naturalnego stanu kolorystycznego i termicznego.
Weszli już na posesje Prezydenta RP. Przed domem nie było nikogo, więc najeźdźcy bez większych problemów wtargnęli do środka. Na końcu korytarza spostrzegli pokraczną postać ubraną w nocną piżamę z dinozaurami. Był to nie kto inny jak nieustraszony Ksut, który był obrońcą prezydenta i dzisiejszej nocy pełnił wartę. Dzielny premier patrzył przybyszom prosto w oczy, nawet powieka mu nie drgnęła. Wystraszony Ceniu krzyknął do kapitana:
- Szybko strzelmy do niego promienie głupoty.
Beniu nadal mierzył się wzrokiem z Ksutem. Z ogromną szybkością wyciągnął broń i strzelił jasnym światłem do premiera. Lecz nic się nie stało. Strzelił drugi raz i dalej nic. Trzeci. Czwarty. Dzielny Premier dalej stał niewzruszony.
- Jak to możliwe, że promień głupoty na niego nie działa? – spytał przerażony Ceniu i ze strachu zaczął jeść czekoladkę.
- Nie ma takiej mocy, żeby ta broń nie działała – odparł kapitan. – Musiałby być tak głupi, że głupszy być nie może. Ale to absurd.
W tym momencie Ksut puścił oczko kosmitom, powiedział „Ok” i położył się na dywanie. Zapadł w głęboki sen. Beniu i Ceniu patrzyli po sobie zdziwieni, pierwszy raz widzieli tak zawziętego obrońcę domu.
-Dziwni ci ludziowie – rzekł do siebie kapitan i ruszył w kierunku gabinetu Prezydenta. – Oczywiście musi mieszkać na piętrze, teraz trzeba po schodach włazić. Ech…
Kosmici mieli za zadanie porwać Reppela. Plan był prosty, wbiec do pokoju, trafić promieniem paraliżującym i zabrać Prezydenta na statek. Beniu i Ceniu zaczęli realizować plan, wskoczyli do gabinetu prezydenta i stanęli wryci. A to wszystko przez widok jaki tam zastali. Mężczyzna w samych bokserkach stał przy stole układając klocki, chichocząc przy tym złowrogo. Był tym tak pochłonięty, że nie zauważył w swoim gabinecie dwóch zielonych stworków.
- Cenio szybko ogłusz go – krzyknął Beniu.
Ceniu wystrzelił ze swojego miotacza. Reppel dostał i padł na ziemię, martwy. Kosmici podeszli i sprawdzili ciało. Cenio odezwał się pierwszy:
- Ty Beniu, bo on chyba nie żyje.
- Pokaż broń! – warknął jego kolega. Spojrzał na ustawienie miotacza „Promień śmierci” i rzekł po chwili:
- Aha.
Nagle stał się czerwony i dodał:
- Coś ty zrobił!! – krzyknął kapitan. – Zabiłeś go, patrz nie żyje i co teraz ty tłusto mordo!?
- No nie wiem – zaczął mówić skruszonym głosem Ceniu. – Usiądźmy spokojnie, zjedzmy coś i porozmawiajmy.
- Żadnego gadania, żadnego jedzenia!!
- Jak to żadnego jedzenia!? – krzyknął przerażony kosmita i usiadł zrozpaczony. – Moje życie wtedy nie będzie miało sensu…
Beniu krążył cicho po pokoju, czas działał na ich niekorzyść, musiał szybko cos wymyśleć. Po chwili wpadł na pomysł. Podszedł do ciała Reppela z dziwnym narzędziem. Ceniu patrzył z zaciekawieniem co robi kapitan. Nagle zobaczył, że z jednego ciała prezydenta zrobiły się dwa. Tylko, że to drugie było nagie. Na szczęście dało się zauważyć ruchy klatki piersiowej. To znaczyło, że oddychał, więc żyje. Ucieszony Ceniu wstał i powiedział:
- Dobrze, że dawali ten nowy wynalazek do wyposarzenia talerza.
Gdy Beniu usłyszał o talerzu stał się nagle cały czerwony, lecz zaraz się uspokoił i rzekł:
- Poszukaj mu jakiegoś ubrania.
Ceniu porozwalał wszystkie szafki w poszukiwaniu jakiegoś odpowiedniego stroju. Na dnie szafki znalazł dziwną skrzynię z napisem: „Tajne i poufne, bardzo proszę nie otwierać. Grozi śmiercią”. Więc odstawił na miejsce. W końcu zerwał wiszące w kącie ubranie średniowiecznego chłopa i odział prezydenta.
- Szybko zbieramy się stąd i tak za długo tu jesteśmy.
Gruby kosmita wziął pod pachę Reppela i ruszył biegiem za Beniem. Rasa Śmie(r)ci mimo nikłej postury(Ceniu był wyjątkiem) byli bardzo silni. Na środku korytarza nadal spał niewzruszony Ksut , co jakiś czas wydając dziwne odgłosy. Wyszli na zewnątrz i ruszyli w stronę statku. Nie zauważyli, że ktoś czaił się w pobliskim lesie. Zalatywał stamtąd nieznany im dotąd zapach rumu i wody morskiej. Kosmici dobiegli już do rozbitego talerza. Znaleźli odłamek ze sterami i weszli na niego. Udało im się wystartować bez większych problemów. Polecieli bardzo szybko w stronę portalu, którym była tęcza w dolinie. Ceniu już nie chciał wspominać Beniowi, że odłamek talerza przypomina półmisek R30. „Po co go denerwować” – pomyślał i po chwili z zadowoleniem sięgnął po tabliczkę czekolady.
Kosmici ciągnący prezydenta na statek może i byliby zauważeni przez pana Świńskiego, gdyby nie fakt, że spał po ciężkim dniu pracy. Jego wysiłek obrazowała majestatyczna kupka butelek(bynajmniej nie po wodzie), która sterczała obok.
***
Porywaczom wreszcie udało się dolecieć na rodzimą planetę. Lecz rozbity talerz nie dotarł do centrum miasta. Upadli kilka kilometrów od niego, w całkowitym mroku. Ceniu wyciągnął latarkę i zaczął świecić. Zauważyli, że więzień doznawał przebudzenia i powrót przytomności. Więc oświetlali jego wspaniałą postać i czekali na to co zrobi. Więzień nagle zaczął coś mamrotać do nich. Beniu wyciągnął syntezator mowy, lecz po jednym zdaniu się popsuł.
- Mówiłem, żeby nie kupować używanego – krzyknął zdenerwowany kapitan i rzucił o ziemię. Maszyna wydała jeszcze jedno zdanie. Beniu zapytał zdenerwowany:
– Jak się teraz z nim dogadamy?
Drugi kosmita nie zdążył nic odpowiedzieć, gdyż w tej chwili prezydent położył się na ziemi zaczął odprawiać pieśni.
- Przestań mu Ceniu po oczach latarką świecić przecież nic nie widzi, co on w ogóle robi? – spytał kapitan.
- Może to ich przywitanie? – zaproponował zamyślony kosmita.
- Chyba masz racje. Okażmy mu trochę kultury i przywitajmy go ludziowym sposobem – powiedział Beniu i dodał pod nosem. – Oczywiście trzeba się tarzać po zimnej posadzce.
Dwa zielone potworki padły krzyżem i zaczęły śpiewać naśladując melodię prezydenta. Nagle Reppel się zerwał i zaczął coś wykrzykiwać. Zaskoczeni Beniu i Ceniu wstali patrząc na niego. Nagle ich więzień coś wrzasnął i padł na ziemie. Kosmici spojrzeli po sobie.
- Może znowu nie żyje – zaproponował Ceniu.
Lecz kapitan po podejściu do ciała wykluczył taką możliwość i po krótkiej chwili zastanowienia zapytał:
- Po prostu zemdlał, może się nas wystraszył?
Kosmici znów popatrzyli na siebie. Zauważyli jedynie zielony stwory z jednym okiem i bez nosa. Zamiast nóg mieli macki, reszta była podobna do ludzia. Jeszcze jedną różnicą był otwór gębowy: okrągły, cały czasy otwarty i najeżony zębami na około.
- Nieee, to na pewno nie to – odparli chórem. Po chwili Ceniu dodał:
- Przecież wyglądamy normalnie.
- Lepiej zabierzmy go do znachora Denia - odpowiedział kapitan i ruszył w stronę ciała prezydenta.
Chwycili Reppela za uszy i pomaszerowali radośnie w kierunku miasta. Cała ich uwaga została pochłonięta zbliżającym się miastem. Nie zdołali usłyszeć, a ni zobaczyć tego co stało się pod portalem.
< poprzedni następny >
< poprzedni następny >
0 komentarze:
Prześlij komentarz