Smoczy Portal... nie jest moim najlepszym dziełem. Cóż, matura, która zbliża się wielkimi krokami wcale nie dodaje mi sił i czasu do pisania, a ja chcę pisać! Z resztkami nadziei, że może jednak się Wam to spodoba, wrzucam tą powiastkę na karczmę. Jedyne co daje mi wiarę, to "efekty specjalne" postaci i tego jak odczuwają chwilę. Chciałem przede wszystkim uchwycić odczucia, jakie towarzysza ludziom podczas wstrząsów, wybuchów, otumanień i tego typu chwilach. Żeby zamaskować totalną beznadzieję tego one shota, wrzucam również soundtracki, które warto sobie włączyć podczas czytania. A teraz.. ehh... chyba zapraszam was do lektury :)
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Smoczy Portal
Wystrzał, świst kuli.
Serce zapulsowało mocniej. Rzucił się przed siebie, przeleciał za
mur. Seria rozbiła się o osłonę. Silne ręce przyciągnęły go
bliżej. Wrzaski, eksplozja! Obsypały go grudy ziemi. Huk karabinów!
Pociski świszczały tuż nad nimi. Przycisnął się plecami do
muru.
- Gdzie Generał?! -
wrzasnął roztrzęsionym głosem.
Żołnierz wskazał
tylko ręką gdzieś na tyły. Wysunął karabin za osłonę,
strzelił salwą zaciskając zęby. Kurier zbierał odwagę, wziął
kilka szybkich oddechów...
Rzucił się sprintem,
nisko na nogach. Słyszał jak pociski świszczą tuż obok. Widział
okopy, tak! Bezpieczna droga! Nie zwalniał, biegł, biegł!
- Moździerz! - ktoś
wrzasnął blisko.
Gwizd spadającego
pocisku. Przerażenie zaatakowało momentalnie, rzucił się płasko
na ziemię, zasłonił rękami głowę.
Wybuch! Huk! Eksplozja
uderzyła potężnie! Głowa zapulsowała niesamowitym bólem,
zebrało mu się na wymioty. Wstał, mógł chodzić! Musiał
dostarczyć wiadomość. Ziemia zsunęła się z niego, ruszył
chwiejnym biegiem. Biegł, biegł, już tylko kawałek, mijał
swoich, kule mijały jego. Musi dać radę! Musi!
Wpadł do okopów.
Uderzył o ziemię. Potrzebował kilka sekund. Musiał odsapnąć...
Wszystko wirowało. Tracił kontakt z rzeczywistością. Ktoś go
przewrócił na plecy. Huk, krzyki, karabiny warczały. Kim, jest,
czym jest, nie rozumiał, obraz ściemniał... wiadomość...
Wiadomość! Otrząsnął
się, ujrzał nad sobą twarz medyka. Odepchnął go, podniósł się.
Musiał dostarczyć wiadomość. Ruszył jak pijany wzdłuż okopu,
jeszcze kawałek. Powie wiadomość i zaśnie. Wiadomość, generał.
Biegł, biegł, sunął. Drzwi, dopadł drzwi. Wpadł do środka,
wylądował na kolanach. Kilka twarzy zwróciło się ku niemu.
- Prawa flanka...
łączność – dyszał.
Ktoś podbiegł do
niego, postawił go na nogi.
- Spokojnie synu,
pozbieraj myśli! - rozkazał generał.
Był coraz bardziej
zmęczony, myśli odpływały... wiadomość...
- Prawa flanka...
padła. Łączność... padła. Idą od... kwadratu alfa. Dziesięć
tysięcy Demonów... Nie zdążyliśmy...
Walcz, powiedz, zanim
zaśniesz!
- Nie uzbroiliśmy...
!
Osunął się w jego
ramionach na ziemie. Generał położył delikatnie żołnierza na
ziemię. Wykrwawił się. Miał wbity odłamek wielkości pięści w
plecach...
Generał odwrócił
szybko do dowodzących. Mieli zmęczone, brudne twarze, wcale nie
lepiej wyglądające od jego własnej. Od czterdziestu sześciu
godzin nie spali. To co przekazał kurier mogło oznaczać porażkę...
- Co teraz? –
zapytał jeden z dowodzących, młody blondy ze szramą pod okiem.
Stary generał przetarł
oczy. Piekły go niemiłosiernie...
To był rok 2014.
Historyczny moment dla ludzkości. W końcu udało się zapanować
nad czwartym wymiarem, nad czasem. Człowiek od razu zaczął budować
portale, machiny czasu. Podróżował po uniwersach, odkrywał nowe,
nieznane technologie. Tylko w jednym miesiącu standard życia
przeciętnego człowieka podniósł się o trzydzieści cztery
procent. Dwa miesiące później prawdopodobnie ten przeciętny
człowiek już nie żył. Ludzie są ludźmi, zawsze będą działać
tylko dla własnego dobra. Zaczęły powstawać liczne ugrupowanie
terrorystyczne, które wykorzystywały czwarty wymiar do próby
dominacji nad światem. Największe mocarstwa poczuły się
zagrożone. Powstały trzy opozycje – USA, NATO i Chiny. Każde z
nich uważało, że za terrorystów odpowiada pozostała dwójka i
skuteczny będzie tylko atak wyprzedzający. Kiedy wybuchła III
Wojna Światowa, glob rozbłysł grzybami atomowymi i w mgnieniu oka
Ziemia została wyniszczona... Ale doprowadzenie do skrajnej
katastrofy nie było jednak najgorszym zdarzeniem. Podróżując
przez wymiary, ludzie zostawiali za sobą otwarte przejścia.
Rozpoczęcie wojny atomowej było jak zapalenie światełka, w
letnią, ciemną noc... Zaczęły zlatywać się owady. Inteligentne
owady, które wyglądem przypominały ludzi, lecz często mocno
zniekształcone i o poszarpanej skórze... Nazywano je Demonami,
ale nie tylko ze względu na swój wygląd zyskały taki tytuł.
Stanowiły brutalne stworzenia, zaprogramowane by zabijać każdym,
dostępnym narzędziem... Demony przyłączyły się do czwartej,
nieoficjalnej opozycji, utworzonej przez terrorystów, tym samym
dając im olbrzymią przewagę. Nawet Rosjanie, którzy deklarowali
neutralność, przyłączyli się do dominatorów. Pierwsze upadło
NATO, którego położenie było najgorsze, z racji najbardziej
zniszczonych terenów po wojnie atomowej. Nie dali rady obronić się
przed zmasowanymi atakami Rosji i USA, będąc ciągle sabotowanym
przez terrorystów. Chiny zostały pokonane rok później i choć
oficjalnie nie złożyły broni, przestały się liczyć. Opór
stanowiło tylko USA, lecz ich przewaga szybko malała. Bronili się
przez pięć lat, tracąc stopniowo swe tereny, aż w końcu zostali
przyparci do muru, utrzymując pozycję już swojego ostatniego
bastionu – stanu Vermont. Jakimś cudem obronili się przed
ostatecznym szturmem i kontratakowali na pozycje wroga gdzieś w
pobliżu Nowego Jorku. Miało być to miejsce, w którym odkryto
właściwości czwartego wymiaru i miejsce, w którym otwarty został
pierwszy portal do innych wymiarów, stanowiący nieskończone źródło
Demonów...
Generał pomyślał.
Jedyną szansą na odzyskanie Północnej Ameryki, albo przynajmniej
jej części, było zniszczenie tego portalu. Ale teraz, kiedy padła
lewa flanka, nie miał już kto odpalić bomby grawitonowej... Tak
niewiele zabrakło!
- Odwrót –
zarządził w końcu.
- Co? Ale generale!
Nie będzie takiej drugie...
- Jeżeli tu wszyscy
zginiemy to już nie będzie żadnej szansy! - wrzasnął
podenerwowany. - Byliśmy o krok! Ale nie mam zamiaru stawiać
wszystkiego na jedną kartę!
Ziemia zatrzęsła się
od pobliskiego wybuchu, z sufitu posypał się pył. Światło
przygasło na moment.
- Generale... - rzekł
nagle niedowierzająco jeden z koordynatorów. - Z zachodu nadchodzi
armia dwudziestu tysięcy Rosjan. Otoczyli nas... - dodał jakby
zabrakło mu powietrza.
Zapadła cisza, której
nie mógł przerosnąć nawet stłumiony ryk bitwy... A więc tak
wyglądała ostateczna porażka? Ta niewyobrażalna niemoc, która
ciążyła na duszy? Ta świadomość, że już koniec?
- Boże... - szepnął
generał.
Odwrócił się, zakrył
dłonie w rękach. Nikt się nie odzywał... tylko ziemia trzęsła
się co chwilę. Generał spojrzał prosto w oczy na swojego oficera.
Tylko jedna rzecz przychodziła mu do głowy. Nie mógł uwierzyć,
że zaraz wyda ten rozkaz.
- Synu... - szepnął
słabym głosem, choć chciał zawrzeć w nim znacznie więcej
pewności. - Protokół 2-2-3... Wykonać.
- Generale! Możemy w
ostatnim zrywie ruszyć na portal! Możemy...
- MASZ KAZAĆ KAŻDEMU
ŻOŁNIERZOWI ZŁOŻYĆ BROŃ! - ryknął nagle z furią.
Oficer zamarł z
przerażenia. W końcu szepnął:
- T... Tak jest.
Podszedł wolno do
komputera. Założył słuchawki.
***
- Ładna rozpierducha
– zauważył z zachwytem chłopak.
Ze złością odgarnął
grzywkę, która przeszkadzała mu w podziwiani bitwy. Nieskutecznie.
Wiatr dmący na tym wzgórzu, non stop rozwiewał jego włosy, kując
go nieprzyjemnie w oczy.
- Jesteście głupi.
Gdybyście walczyli razem, wygralibyście – zauważyła
ciemnożółta smoczyca z pogardą, próbując ułożyć się
wygodniej w trawie.
Drugi smok spojrzał
gniewnie na towarzyszkę, zawijając ogon dookoła jedynego, martwego
drzewa. Chłopak odparł zimno:
- Nie jestem
człowiekiem...
- Jeszcze jesteś –
drażniła się.
Nie skomentował.
Zaczęło kropić, a wiatr się wzmagał... Mijały chwile... Nagle
zaszumiało radio:
- Tutaj ...ZzZ...
verlord. Protokół 2-2-3 w toku. Powtarz... zZzZ... tokuł
kapitulacji w toku. Niech Bóg będzie z wami, over...
- To
może już? Źle się czuję tak... nic nie robiąc – mruknęła
niebieskołuska, nieświadomie zaciskając ogon coraz silniej na
drzewie.
- Heh,
będą mówić, że to Bóg nas zesłał... Boga nie ma, debile... -
mruknął chłopak, chwytając za słuchawkę.
Wziął
głęboki oddech i zaczął mówić...
***
Wyrzucił
magazynek, z furią wbił w karabin następny. Wychylił się zza
muru, nacisnął momentalnie na spust. Nawet nie celował. Ryk
karabinu, kule wypruwały z lufy, każda trafiała w jakiegoś
wroga! Pociski świsnęły mu obok głowy, padł natychmiast zza mur.
Jego kolega przystawił mu papierosa do ust, pociągnął solidnie.
Kiwnął głową i razem wyskoczyli nad osłonę. On dopadł CKMu.
Powinien już przestygnąć.
Zostało
ich dwudziestu. Resztki trzech oddziałów zatrzymywały całą
chędożoną armię na lewej flance. Ranni, zmęczeni walczyli jak
opętani, nie próbując już nawet ochraniać swego kraju, czy
życia. Po prostu chcieli zabrać jak najwięcej tych skurwysynów ze
sobą, prosto do piekła!
Nacisnął
na guzik, lufy rozkręcały się szybko. Nagle maszyna zaczęła
pochłaniać półtoracalową amunicję wybuchową, przerabiając ją
w śmiercionośny deszcz ołowiu. Ściana ognia masakrowała pierwszą
linię wroga, rozszarpując wrogów na strzępy. Nie zwalniał
spustu. Zabijał, mordował! Kule świszczały obok, nie trafiali!
Mlask! Pocisk ugodził jego przyjaciela w głowę. On się nie
przejął, już się pożegnali. Nie spuszczał spustu. Mordował,
lufy czerwieniały od temperatury. Świst, uderzenie w ramię.
Odrzuciło go w tył, warknął,! Utrzymał się, nie puścił
działka. Strzelał, strzelał, nie zważając na zwalniające lufy.
Ryknął wściekle! Nie miał zamiaru oddać skóry za darmo!
- ...
ZzzzZzzzZz... Powtarzam, protokół kapitulacji w toku... ZzzZzzz...
ami, over.
Mieli
padnięty nadajnik, nie mógł powiedzieć co myśli o tym rozkazie.
Pozostała dwunastka żołnierzy popatrzyła po sobie niepewnie.
- Nie
wiem jak wy, ale pierdole takie rozkazy! - wrzasnął przez ryk
wystrzałów.
CKM
zatrzymał się, znów go przegrzał. Sięgnął sprawną ręką po
swój karabin i wystrzelał do końca naboje. Wrogi pocisk trafił w
krawędź muru, odłamki ugodziły go w oko.
- Kurwa
mać! - stęknął wściekle, padając na ziemię.
Nic
nie widział. Usłyszał przerażony wrzask:
- Ruszyli
na nas! Ruszyli wszystkim co mają!
Tarł
oczy, chciał to jeszcze zobaczyć przed śmiercią i zastrzelić
kilku. Na oślep zaczął szukać pełnego magazynku.
Wybuch,
wstrząs! Obsypała go ziemia. Dawno nie nawalali z moździerzy!
- A
szlag by to! - warknął sfrustrowany.
Otworzył
oczy wbrew instynktowi. Zapiekły go niemiłosiernie. Ale dostrzegł
to. Dostrzegł na odległym wzgórzu jakieś kształty, oświetlone
jedynymi promieniami światła, którym udało się przebić przez
zachmurzone niebo. Postacie jaśniały w słońcu niczym ostatni
płomyk nadziei, a odgłosy bitwy przycichły znagla, jakby tylko
po to, żeby usłyszeć w radiu ich wiadomość.
- US Army, tu dowódca oddziałów smoków. Trzymajcie się jeszcze.
Lecimy z pomocą, over.
Nie
rozumiał co ten koleś miał na myśli mówiąc „smoki”. Nie
rozumiał czym są demony
z którymi walczył. Nie wiele pojmował z tego całego czwartego wymiaru. Ale wiedział jedno...
z którymi walczył. Nie wiele pojmował z tego całego czwartego wymiaru. Ale wiedział jedno...
Wsadził
kolejny magazynek do karabinu, uzbroił broń. Wściekle poderwał
się na nogach, porzucił osłonę. Znów nie celował. Zacisnął
zęby, po prostu pociągnął za spust. Karabin szarpnął. Pociski
wypruwały z lufy, leciały prosto w skurwysyńskie dupki po drugiej
stronie frontu! Sprawiedliwy deszcz mknął ze świstem przez
powietrze, szarpał wrogów, domagał się ich krwi!
Wiedział
jedno! Walczyć! Walczyć do końca! Zabić jak najwięcej!
***
- Wiesz,
że masz małe szanse – mruknęła cicho niebieskołuska.
- Wiem
– odparł spokojnie chłopak, wdrapując się na nią sprawnie.
- I
wiesz, że prawdopodobnie zginiesz...
- Mhm.
– Jakoś niespecjalnie się tym przejmował.
- Lecimy,
„jeszcze-człowieku” – przerwała nagle zółtołuska. –
Oczyścimy dla ciebie drogę, ale nie podlecimy za blisko Portalu,
bo nas wciągnie. Nasza egzystencja w tym świecie i tak jest mocno
naciągana...
- Odwrócimy
uwagę – zasugerowała niebieskołuska
- I
wysadzimy to cholerstwo – chłopak zmrużył powieki
Poklepał
się po miejscach, gdzie powinien mieć broń. Ciągle tam zwisała...
Westchnął. Byli gotowi. Nie mogli być bardziej gotowi... Obrzucił
jeszcze pole bitwy pełnym podziwu wzrokiem. Gdyby zostali na dłużej,
ludzie na pewno by wygrali. Ale to nie ich bitwa. Już od dawna czuł,
że ten świat chyli się ku końcowi. Dwa smoki patrzyły się na
niego wyczekująco. Nareszcie... nadeszła ta chwila... Nareszcie
wróci do Domu.
- Jedziemy
z tym.
Padł
rozkaz. Żółtołuska momentalnie wzbiła się w górę i ryknęła
potężnie gdzieś na tyły. Niebieski smok również rozpostarł swe
majestatyczne skrzydła, lecz zamarł w bezruchu, miast wybyć się w
powietrze. Ona czekał...
Mijały
chwile pełne napięcia i niecierpliwości, kiedy nagle smoczycę i
człowieka dopadł narastający szum. Dźwięk z każdym momentem
stawał się wyraźniejszy i potężniejszy. Kiedy spojrzał w górę,
serce zatrzepotało z podekscytowania. Setki... tysiące smoków
wyruszyło w tej samej chwili z ukrycia, przysłaniając swą chmarą
całe niebo. Majestatyczne, dumne, niezwyciężone. Leciały pewne
swego, po chwalebne zwycięstwo!
Niebieskołuska
wybrała moment. Zamachnęła w końcu skrzydłami i pognała ku
smokom, każdym swym ruchem przedstawiając definicje subtelności i
finezji. Nawet powietrze zdawało się opływać jej ciało jakby
płynniej, delikatniej, nie chcąc zmącić harmonii pracy skrzydeł.
Znikła na moment wśród swych pobratymców, żeby nagle wyłonić
się tuż nad nimi, lecąc równolegle ze skrzydlatymi bestiami.
Smoki
zaczęły się rozpraszać nad całym polem bitwy. Znaleźli się nad
samym centrum, gdzie toczyły się najcięższe walki. Wrogowie
zareagowali błyskawicznie. W niebo poszybowały ciężkie pociski
przeciwlotnicze, ale bestie zwinnie unikały próby zestrzelenie.
Odciążeni amerykanie postawili wszystko na jedną kartę, z furią
rzucili się do ostatecznego natarcia na obrońców portalu.
Atakowali ze wszystkiego co mieli na jedną pozycję, szarżowali
wściekle nie patrząc na własne życie.
Niebieskołuska
zanurkowała nagle. Momentalne przyspieszenie zaparło człowiekowi
dech w piersiach. Powietrze nimi targało, przyspieszenie szarpało
ciałem. W uszach ryczał wiatr, oczy łzawiły od prędkości. Kilka
pocisków świsnęło tuż obok, smoczyca odbiła z trudem w bok.
Przyspieszali, prędkość targała z każdym momentem bardziej.
Świst, świst. Kolejne dwa pociski przecięły powietrze. Ziemia
zbliżała się drastycznie. Wszystko się rozmywało, trzęsło,
huczało. Świst, świst! Zabrakło centymetrów. Powierzchnia rosła
w zastraszającym tempie. Świat szalał, przyspieszenie rosło.
Świst, wstrząs, przeciążenie! Rozwinęła skrzydła, chłopaka
wbiło w grzbiet. Smok wystrzelił do przodu, tuż nad ziemią!
Człowiek otrząsnął się. Chwycił pistolet i nóż. Widział
budynek, widział swój cel. Stanął.
... Oboje
spojrzeli na siebie ostatni raz...
Wybił
się z rykiem. Leciał sekundę. Wstrząs! Wpadł na wroga, obaj
zwalili się na ziemie. Przetoczyli się kilka razy! Otumaniło go.
Resztkami świadomości wbił sztylet. Zatrzymali się. Wyszarpał
ostrze, wstał chwiejnie. Nie wiedział co się dzieje. Ruszył
biegiem między szczątkami pojazdów. Miał tylko jedną szansę,
miał tylko jedną szansę! Biegł, biegł ja opętany. Czuł jak
kule świszczą tuż obok. Pociski brzęczały uderzając we wraki.
Potknął się! Stracił równowagę, próbował się ratować! Upadł
twardo, ale wstał błyskawicznie.
Wróg
przed nim! Strzelił instynktownie dwa razy, ramieniem odepchnął
ciało. Nie patrzył się za siebie. Biegł, biegł, BIEGŁ! Wypruł
zza zniszczonego czołgu, trzech wrogów, tuż obok. Padł na ziemię,
pociski świsnęły tuż nad głową. Strzelał, strzelał! Nie
celował, nawet nie próbował. Siedem kul poszybował, cztery
trafiły. Ruscy padli, podniósł się. Był roztrzęsiony, bał się,
nie kontaktował. Po prostu biegł, pędził dalej.
Jest!
Jest portal! Wejście do podziemi, sto metrów dalej! Strzelają w
niego! Nie wie skąd! Zewsząd! Odpowiada ogniem. Na oślep. Strzał,
strzał! Click. Panika! Wyrzucił pistolet. Ściskał nóż, biegł!
Jeszcze kawałek! Świst! Ból! Jęknął, zachwiał się. Złapał
się za bok. Drasnęło go. Biegł biegł.
Tknęło
go. Odwrócił się. Jego wzrok padł prosto na namierzającą go
lufę czołgu. Czas jakby zwolnił. Słyszał bicie swego serca.
Zdążył pomyśleć: O szlag... Na ułamek sekundy wszystko
ucichło.
EKSPLOZJA!
Wstrząs, huk! Wszystko znikło. Rzuciło go! Uderzył w coś,
wycedził w ziemię. Staczał się. Trzask kości. Wyrwało mu
dech z piersi. Wyrżnął głową. Ciemność...
Zachłysnął
się nagle powietrzem. Poderwał się z ziemi. Otępiały mózg z
ledwością pracował. Nie mógł skupić wzroku. Kręciło mu się w
głowie. Stłumione dźwięki z trudnością przebijały się do
świadomości. Ale czuł. Czuł Portal, czuł drogę do Domu. Czuł
zew! Musiał iść, dusza mu kazała! Otrząsnął się, wstał
chwiejnie. Spojrzał jeszcze w bok. Schody... a na ich szczycie
roztrzaskane drzwi... Chciałby zobaczyć z boku jak go wyrzuciło...
Ruszył
korytarzem. Na jego końcu stał Portal. Wszystko go bolało.
Śpieszył się, ale nie potrafił biec. Słyszał niewyraźnie
podniesione głosy. Wiedział, że wrogowie zaraz go znajdą.
Wspierał się na ścianie. Ból rósł, niesamowity ból,
straszliwy. Tak bardzo chciał się tylko położyć, tak bardzo
chciał umrzeć. Nie mógł! Dom, Dom go wzywał. Portal! Portal tuż,
tuż. Już go widział, rozróżniał spośród rozmazanych
kształtów. Lewitująca, jasna kula. To było to. Jego wybawienie!
Krzyki za nim? To były krzyki, czy zwykłe dźwięki? Jęknął
żałośnie, ale przyspieszył... nieznacznie.
Korytarz
się skończył, wpełzł do pomieszczenia. Widział ciała zabitych,
wszędzie krew, chyba... Reszty nie rozróżniał. Tylko jedno
dostrzegał wyraźnie! Sfera energii, portal! Dom, powrót! Wreszcie
mógł być smokiem, tym czym był na prawdę!
I
bombę, leżącą zaraz obok. Przeklął słabo. Był tak blisko...
wystarczyło wyciągnąć dłoń! Ale nie mógł tak zostawić ludzi.
Musiał uzbroić bombę. Upadł bezmyślnie na kolana przed
niewielkim urządzeniem. Szok! Straszliwy ból przeszył jego nogę!
Jęknął żałośnie. Osunął się na ziemie, dyszał chwile.
Podniósł
się w końcu, na rękach. Spojrzał słabym wzrokiem na bombę.
Otumaniony umysł nie zaakceptował w pierwszej chwili tego co
ujrzał. Przyjrzał się jeszcze raz. Zmroziło go... Nie widział
żadnej klawiatury! Nie dało się wprowadzić opóźnionego zapłonu!
Była tylko możliwość natychmiastowego zdetonowania! No bo po co!
Urządzenie nie było bombą tylko zwykłym emiterem grawitacyjnym.
Wystarczyło nacisnąć guzik, żeby wyssać grawitację z
pomieszczenia i zamknąć przejście! Całkowicie nieszkodliwa
operacja ale on już nigdy nie wróci do Domu! To przejście było
dla niego jedyną drogą!
Przerażenie,
straszliwa panika wypełniła go całego. Stłumione głosy, ale
blisko. Coraz bliżej, na korytarzu! Musiał wybrać! On czy miliony.
Poświęcić aż tyle?! Co robić?!
Wpadli
do pomieszczenia. Wycelowali karabiny!
- Otoyeditje
ot bomby, uzhje!
Nie
wiedział, nie wiedział! Nie mógł... Nie mógł przecież skazać
na śmierć tak wiele istnień. Niebieskołuska...
- Posljedniye
schans!
Spojrzał
morderczym wzrokiem na Rosjan, zdrajców swojej rasy. To przez nich
musiał wszystko poświęcić... Utracić cząstkę siebie! Po
policzku spłynęła mu łza. Nie chciał tego robić...
Wrogowie
nacisnęli na spust, kule świsnęły. Chłopak zrobił to.
Skoczył
do portalu.
***
Smoki
odleciały, jak tylko ich towarzysz przeszedł przez portal, ale to
wystarczało dla US Army, aby kosztem heroicznego wysiłku przebić
się do portalu i zamknąć przejście. Zajęli Nowy Jork, ale nie
byli w stanie kontratakować na dalsze obszary. Straty, które
ponieśli były na to zbyt ciężkie. Dlatego już tydzień później
Armia Amerykańska została oficjalnie rozgromiona podczas
zmasowanych ataków na ich ostatnie, żałosne pozycje obronne.
Natomiast
powrót chłopaka przeszedł gładko i spokojnie.
Czarnołuski, bo tym był smok w ludzkiej skórze, znów mógł
swobodnie przemierzać bezkresne niebo... choć z początku, jego
egzystencja wcale nie była pozbawiona bólu. Przez pierwsze chwile
dręczyły go straszliwe wyrzuty sumienia ze decyzję którą podjął
i wcale nie odczuwał radości ze swojego powrotu. Ale ponure myśli
szybko ustąpiły. Pogodził się z faktem, że to co musiał
wycierpieć w świecie ludzi, było warte jego zagłady...
Był
smokiem, a tylko smok mógł tak rozumować. I tylko smok może to
zrozumieć...
[Tu lecą napisy końcowe]
The
cake is a lie!
0 komentarze:
Prześlij komentarz