RSS

Spragniony

Oto kolejna opowistka z serii "krótkie". Właściwie sam nie wiem czemu napisałem coś takiego. Oglądałem sobie filmiki na YouTube, kiedy nagle dopadła mnie wena. Nie zastanawiałem się długo. Otwarłem OpenOffice i zacząłem pisać. Po chwili wybudziłem się z tego transu, który mnie czasami dopada podczas pisania. Spojrzałem na zegarek. Ta "chwila" trwała dwie godziny :). Znalazłem jeszcze odpowiednią muzykę, żeby jeszcze poprawić klimat i wrzuciłem "Spragnionego" na karczmę. Osobiście nie mam zdania na temat tego dzieła. Jak dla mnie ani dobre, ani złe. Fajnie by było, jakbyście wy, drodzy czytelnicy, rozwiązali mój problem i powiedzieli co uważacie o tym tekście.




~~~~~~~~~~~~

SPRAGNIONY



Soundtarck 1
Była burzowa noc. Deszcz padał gęsto. On siedział na grzbiecie konia, gniadego hucuła. Uciekali. Za nimi jaśniały światła reflektorów szybko zbliżających się pojazdów. Jeździec obrócił się, żeby spojrzeć za siebie. Wierzył w swego przyjaciela. Wiedział, że znajdzie on siłę na jeszcze szybszy bieg. „Dasz radę!” Krzyknął do niego i uderzył lekko piętami w boki konia. Ten zarżał z irytacją. Zdawał sobie sprawę, że ścigają się ze śmiercią, ale nie był w stanie już szybciej biec. Wozy się zbliżały. Nagle rozległy się strzały. Mrok nocy przecięły jasne linie, ujawniając swą obecność jedynie na ułamek sekundy. Mężczyzna wyciągnął swój pistolet. Obrócił się do tyłu. W jego oczach widniał strach. Bez przymierzania strzelił kilka razy w stronę reflektorów. Trzy linie pomknęły w powietrzu. Dwie zniknęły w mroku, trzecia zgasiła reflektor, wskrzeszając deszcz iskier. Koń zarżał. Jeździec odwrócił się. Zobaczył łunę światła, gdzieś w oddali. Tam był ich cel. „Damy radę, stary! Musimy!” krzyczał. Był odważny, ale bał się śmierci. W pobliżu uderzył piorun, huk był potężny, błysk oślepiający. Koń się przewrócił, upadając ciężko na błotnistej ziemi, jeździec wyleciał z siodła, lądując metr dalej. Nie wiedział co się dzieje. Setki myśli na raz, krążyły po głowie, krzyczały jak grupa rozwydrzonych dzieci. Obrócił się na brzuch. Spróbował skupić wzrok. Koń się nie podnosił. Nie ruszał się. Mężczyzna miał trud ze wstaniem. Nie wiedział czemu. Przeczołgał się do konia. 

W tym momencie przyjechały quady. Światło ukazało wielką dziurę w głowie konia. Wszędzie była krew, mieszająca się błyskawicznie z błotem pod wpływem ciężkich kropel ulewnego deszczu. Jeździec wpatrywał się w martwego konia z szeroko otwartymi oczami. Armagedon, który rozpętał się w jego duszy nie da się opisać. Pogłaskał konia po nosie. Ten pierwszy raz nie spróbował złapać go wargami. Nie polizał w nadziei na jakiegoś smakołyka. Jego szkliste oczy wyrażały jedynie strach, nadzieję na przetrwanie. Dopiero wtedy jeździec poczuł ból. On sam miał przedziurawiony brzuch. Ale odczucie to było jedynie mglistym widmem czegoś nieważnego. „Nie!” jęknął. Dotarło do niego. Jego przyjaciel nie żyje. Z oczu pociekły mu samoistnie łzy. „Nie!” jęknął ponownie.
Coś pociągnęło go do góry. Jakaś pięść uderzyła go w twarz. Drugie uderzenie zablokował, choć nie wiedział jak. Miażdżąc nieprzytomnie pięść napastnika własną dłonią, czuł jak żal zamienia się w żądzę krwi. Chciał mordować! Chciał zemsty. Jego źrenice zwęziły się, a oczy zapłonęły ogniem najgorszych koszmarów.
...
Spostrzegł, że stoi sam w deszczu. Dookoła niego ścielił się trup. Kilka quadów trawił ogień, mimo gęstej ulewy. W lewej ręce trzymał zakrwawiony nóż. W prawej swój srebrny pistolet. Upadł na kolana zaraz obok zmarłego towarzysza, rozpryskując wokół wodę. Ostatni raz pogłaskał konia. Wspomnienia uderzyły jak rozżarzony młot. Czasy kiedy to spędzali razem czas na zabawie, pielęgnacji, galopowaniu. Jego radosne rżenie, kiedy przychodził do hucuła.

Wszystko znikło. Jak zdmuchnięty pył. Jeździec kipiał. Wrzał z furii. Wstał, zrobił krok do przodu i upadł nieprzytomny.
***

Minął miesiąc. Mężczyzna nie wie jak. To było jak czyjeś wspomnienie, które przeminęło szybko. Furia nie przygasła nawet odrobinę. Chciał krwi. Zemsty! Rana po postrzale zagoiła się. Był gotowy. Wiedział, że idzie na śmierć. Ale chciał zabrać tych skurwieli ze sobą, prosto do najgłębszego piekła, gdzie będzie mógł znęcać się nad nimi w nieskończoność.
***

Słońce grzało niemiłosiernie, z rzadka zawiał nikły podmuch wiatru. Samotny człowiek kroczył wolno pomiędzy zdewastowanymi przez czas budynkami. Jego zdecydowane, pełne energii kroki wzbijały niewielkie obłoku kurzu. Ruchy miał sztywne, na jego twarzy gościł uśmiech... Morderczy uśmiech. Szarpnął głową, odgarniając tym samym długą grzywkę brązowych włosów. Szparkowate oczy mężczyzny zdawały się być zamglone, nieobecne. Ciągle miał przed oczami wspomnienie. Wspomnienie w którym jego najbliższy przyjaciel leży martwy w kałuży własnej krwi.

Mężczyzna stanął. Znalazł się na zniszczonym, brukowanym placu, zarośniętym przez pnącza, chwasty i przepiękne kwiaty. Na środku stała ogromna fontanna, przepołowiona na pół przez jakieś trzęsienie ziemi.

Czekał.

Zza fontanny, po obu jej stronach wyszło dwóch łysych mężczyzn, bliźniaków. Ich szydercze uśmiechy zdawały się zapowiadać los naiwnego przybysza.

 - A jednak przybył... - zaczął ten drugi.

Cudem uchylił się przed nadlatującym sztyletem. Przybysz skoczył z nożem w ręku na mężczyzn. Ci cofnęli się błyskawicznie do tyłu, dobywając mieczy. Jeździec znowuż zobaczył szkliste oczy swego przyjaciela. Poczuł ból. Wewnątrz. To oni kazali go ścigać. To przez nich zginął hucuł. Wrzasnął jak potwór. Zaślepiła go całkowicie żądza mordu. Jedyna istota, której ufał nie żyła, a oni są sprawcami!

- Chcę krwi! - wrzeszczał.

Dwaj mężczyźni poczuli strach. Panikę wręcz, widząc potwora, z którym przyszło im walczyć. Rozległ się strzał. Nadludzką szybkością jeździec obrócił się i odbił nadciągający pocisk. Kula ugodziła snajpera, ukrywającego się nieopodal. Zewsząd zaczęli wyłaniać się członkowie mafii, towarzysze bliźniaków, ich podwładni.

 - Więcej krwi – szepnął szczęśliwy już jeździec.

Tak. Był szczęśliwy. Wreszcie zaspokoi swój ból, który torturuje jego duszę od czterech tygodni. Swoje nienasycone pragnienie krwi. Nie myśląc o niczym oprócz śmierci, skoczył na któregoś członka gangu. Nie myślał, nie rozumował. Mordował śmiejąc się jak szaleniec. To nie mógł być człowiek. Odbija pociski, był nadludzko szybki i silny. Nie przejmował się ranami, które otrzymywał. On po prostu mordował. Krew, śmierć, zemsta!

Krew nie zaspokajała pragnienia.

Unik, podskok. Wbił nóż między oczy wroga. Wyrwał broń, uderzył w nadciągający miecz, roztrzaskując go na kawałeczki, z obrotu przeciął następnemu przeciwnikowi krtań. Przyciągnął ręką charczącego nieszczęśnika, użył jego ciała jak tarczy. Trzy miecze dobiły ich własnego towarzysza. Skoczył do tyłu saltem, przeskakując nad halabardą. Chlasnął tym samym halabardnika nogą po głowie, wylądował na jego krtani, miażdżąc ją całkowicie.

Jeździec zaczął wpadać w panikę. Krew nie zaspokajała bólu. Wizje martwego hucuła, przeplatane ze szczęśliwy koniem nie znikały nasączone słusznie przelaną krwią.
Mordował i zabijał, z przerażającą przyjemnością. Z każdym upadającym na ziemię trupem, ginęły jego uczucia. Z jękami poległych jęczała jego dusza.

***

Siedział na ziemi wśród ścielącego się gęsto trupa, bujając się rytmicznie. Ubita, wyschnięta ziemia, teraz nie mogła pomieścić w sobie nadmiaru krwi. Jego zmysły w pewnym sensie wróciły, choć myślami dalej był w swoim świecie, gdzie jego przyjaciel ciągle żył. Przed nim przyklękła jakaś kobieta. Mówiła coś, ale jeździec nie słyszał słów. Inne osoby z przerażeniem ale i podziwem oglądały pozostałości po masakrze. Kobieta pociągnęła delikatnie chłopaka. Ten wstał bez oporu. Wybudził się z dziwnego stanu, ale odciął się od świata, popadając w zamyślenie. Kobieta i jeździec zniknęli w opancerzonym transporterze. Kiedy reszta załogi znalazła się wewnątrz, samochód odjechał...

  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

1 komentarze:

Anonimowy pisze...

Co zemsta może uczynić z człowiekiem??!!

Prześlij komentarz