książka publikowana na InterMAKS.pl
INTROCiemne, burzowe chmury zbierały się z wolna na niebie. Wirowały w swym mrożącym krew w żyłach tańcu, grzmiąc gniewnie... złowieszczo. Słońce przygasło, jakby z obawy przed narastającą w powietrzu furią. Zawiał nagły wiatr, pragnący dać upust swemu gniewowi. Przeradzał się jednak w coraz to większą wichurę, zatracając się sam w sobie.
Potężna błyskawica uderzyła z furią, przecinając na wskroś ziemię i niebo. Jej nieziemski ryk zagłuszył wszystko inne. Nikt nie mógł dosłyszeć jęku żalu i niesprawiedliwości zranionego w podbrzusze smoka. Zsunął się bezwładnie ze szponów swego pobratymca. Zaczął opadać bezsilnie, mogąc jedynie przyglądać się zbliżającej zagładzie. Widział jeszcze tysiące skrzydlatych gadów, walczących ze sobą w beznadziejnej bitwie. W czyim to imieniu... – przemknęła myśl w jego gasnącym umyśle.
A one wszystkie walczyły. Walczyły z dziką furią, godną ich instynktu. Nikt już nie pamiętał o co, nikt nie pamiętał czemu. Panowała jedynie żądza krwi. Śnieżna równina powoli przebarwiała się szkarłatem, ścieląc puchowy wierzch smoczym trupem.
Przez pole bitwy mknęła jasna iskra. To złotołuski przywódca, Zabivzzlg. Jego oczy przysłonił szał bitewny, poczucie beznadziei, bezsilna wściekłość. Nie wiedział co chce osiągnąć, po prostu leciał, bił w powietrze, uciekał! Krew pulsowała jak szalona, tętniła w rytm uderzeń skrzydłami. Wiedział, że go goniły, ścigały wrogie skrzydlate bestie.
Ryk walczących smoków zagłuszał wszelki dźwięk. Coś przemknęło przed nim, para spleciona w morderczym uścisku. Jucha trysnęła w powietrzu. Nie wiedział czyja. Zabivzzlg wpadł między hordę mordujących się smoków, chciał zgubić pościg. Dobiegł go wściekły ryk. Kolejny wróg, atakuje znienacka. Machnął potężnie skrzydłami wybił się ku górze, uniknął śmiertelnego ciosu szponami. Miał dosyć! Nienawiść przepełniła jego serce! Niczym strzała wznosił się ku górze, bił wściekle skrzydłami. Machał bez ustanku, ignorując protest jego ciała, zacisnął kły. Nagle przewrócił się na grzbiet, złożył skrzydła. Zapikował, prosto na zaskoczony pościg. Wiatr świszczał w uszach, pęd trząsł nim całym. Wrogowie już czekali, byli pewni swego. Nagle zajaśniały szpony w blasku kolejnej błyskawicy, cień przemknął pomiędzy ścigającymi. Za nim pomknęła mgiełka krwi, dwa smoki bezwładnie zaczęły spadać.
Złotołuski rozłożył gwałtownie skrzydła, z wysiłkiem wytracił pęd. Obrócił się. W samą porę by ujrzeć szarżującego smoka. Odbił w bok. Nie zdążył! Szok, zamroczyło go. Ale walczył! Kłapnął szczękami tuż przy krtani wroga, ten jeździł pazurami po jego łuskach. Zabivzzlg trzasnął go skrzydłami. Odepchnął nogami czarnołuskiego wroga. Machnął skrzydłem, obrócił się. Jego ogon zdzielił przeciwnika po skrzydle. Kościste palce strzeliły paskudnie. Czarnołuski jęknął z bólu, stracił równowagę, począł spadać. Próbował się ratować, machał desperacko zdrowym skrzydłem, wił się w powietrzu. Miał szansę! Złotołuski ryknął wściekle. Nie miał zamiaru odpuścić! Machnął skrzydłami. Złożył je, spadając prosto na rannego. Leciał jak kamień, żeby nagle uderzyć potężnie w grzbiet nieprzyjaciela. Czarnołuski ryknął w agonalnym proteście. Spadali razem, ku pewnej śmierci pokonanego. Spojrzał na złotołuskiego błagalnym wzrokiem. Nie chciał umierać! Serce Zabivzzlga drgnęło...
Wsunął się pod przeciwnika, rozłożył gwałtownie skrzydła. Ziemia zbliżała się w zastraszającym tempie. Nie zdąży.
Niczym pocisk wbili się w śnieg, wzbili w powietrze tumany puchu. Wszelkie dźwięki jakby ucichły, stłumione tajemniczą energią. Śnieg powoli opadał, odsłaniając ciała dwóch smoków. Nie poruszały się... Z burzowych chmur zaczął prószyć gęsty śnieg...
Nagle złotołuski uchylił powieki. Zakaszlał, kiedy śnieg wpadł mu do gardła. Obolały się podniósł, składając skrzydła. Obok leżał czarnołuski. Oddychał. Zabivzzlg przyglądał mu się z szeroko otwartymi oczami. Jego szparkowate źrenice drgały lekko z nagromadzonych emocji. Podniósł wzrok. Smoki jeden za drugim odpadały z walczącej chmary, spadając bezsilnie ku ziemi. Każde uderzenie wywoływało eksplozję śniegu, niektórym towarzyszył ryk bólu, śmierci...
Jego zła natura wygrała z sumieniem. Pierwotny zew zła, wlany do jego duszy przez samego Szatana. Jak mógł tak dać sobą zawładnąć? – myślał przerażony. Dyszał ciężko. Niedowierzająco oglądał rzeź ogarniętych furią walki pobratymców. Wzbił się z trudem w powietrze. Musiał to zatrzymać!
0 komentarze:
Prześlij komentarz