RSS

Jesteśmy Smokami



"Jesteśmy Smokami" powstało za sprawą ponownego odkrycia Immediate Music, genialnego zespołu idealne trafiającego w mój gust muzyczny. Co prawda sam pomysł miałem już wcześniej, ale całą sytuację wyobrażałem sobie w akompaniamencie innego dźwięku. Kiedy moja luba podesłała mi kilka tytułów tego utworu, momentalnie w moim sercu narodziła się potrzeba spisania czegoś pod muzykę Immediate. Tak narodził się ten One Shot. 

Ta opowieść jest metafora. To historia, która tak na prawdę może zdarzyć się każdemu z nas, czego serdecznie nie polecam. Byłbyś, drogi czytelniku, w stanie poświęcić wygodę, żeby żyć tylko według własnego sumienia i zasad?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Odchodzę”
Ale... ale czemu!?”
Wiesz czemu. Nienawidzicie mnie. Ten świat mnie nienawidzi. Muszę odejść.”

Ujrzał jeszcze oczy błękitnołuskiej smoczycy, która patrzyła na niego za razem z trwogą i rozpaczą.
***

Xiuve obudził się nagle, podrywając gwałtownie głowę. Ten sen... Zakrył rękami twarz i nagle wzdrygnął się, przypominając sobie kim jest... zwykłym człowiekiem. Poczuł w duszy okropny ból. Tak dawno jej nie widział, nie czuł. Minęło już tak wiele czasu, odkąd uciekł ze swojego świata, żeby ze smoka, zmienić się w człowieka. Ale czemu akurat to mu się przyśniło?

Wstał całkiem. Ubrał się, umył. Zjadł śniadanie. Odkąd stał się człowiekiem, mieszkał na wsi, w prostym i małym domku. Na początku żył w mieście, ale zaczął mieć dosyć ludzi, dlatego szybko od nich uciekł w spokojniejsze miejsce. Oni byli dziwni. Z jednej strony źli, egoistyczni, ale z drugiej dobrzy i chętni do pomocy. Miał bardzo mieszane uczucia co do tych stworzeń. Ale głównie ich nienawidził. Tak jak jego pobratymcy nienawidzili jego. 

Xiuve zatrzymał się nagle w pół kroku. Jak tylko o nich pomyślał, coś sobie uświadomił dziwnego. Atmosfera, która wisiała w powietrzu była dziwnie gęsta. Jakby coś się miało wydarzyć. Wyjrzał przez okno... i zmroziło go tak, że talerz który trzymał, wyleciał mu z dłoni. Brzdęk tłuczonej porcelany rozniósł się głośno po kuchni. Nad odległym o kilkanaście kilometrów miastem, kręcił się wielki chmurzasty wir, z którego wysypywały się małe kropeczki, będącymi jakimiś istotami. I on wiedział jakimi... smokami!

Czuł ich intencje. Zniszczyć zamieszkujące ten świat życie i zdominować go dla siebie. Xiuve nie mógł w to uwierzyć... ogarnęła go panika. ICH świat już im nie wystarczał? Nie wiedział co zrobić, rozejrzał się dookoła bezradnie, jakby spodziewając się, że znajdzie coś co mu pomoże. Nie wiele myśląc, wybiegł na zewnątrz domu i zaczął się skupiać.

Energia zawirowała dookoła niego. Poczęła przepływać przez jego ciało, umysł i ostatecznie duszę. Zbierało się jej coraz więcej, zaczęła reagować z otaczającym go światem, błyskając małymi, bezgłośnymi błyskawicami. Niespodziewanie zaczęło z niego promieniować błękitne światło, oślepiające wszystko dookoła, żeby nagle zniknąć, odsłaniając wielkiego jak jego własny dom smoka, o czarnych skrzydłach i łuskach.

Xiuve dyszał. Potrząsnął głową i spojrzał na siebie. Transformację robił bardzo rzadko i nigdy przy ludziach, ale teraz nie miało to już znaczenia. Nie miał czasu do stracenia. Panika wypełniała go całego, ale eybił się w powietrze, uderzając potężnie skrzydłami. Tylko on mógł zatrzymać apokalipsę.

Zabił mocniej skrzydłami. Miał mało czasu! Na horyzoncie zaczęły wyłaniać się wysokie wieżowce ogromnej metropolii. Ciemne chmury zbierały się nienaturalnie szybko nad miastem. Zdąży? Zignorował prądy powietrzne. Machał skrzydłami jak najszybciej potrafił, czuł, jak siły powoli go opuszczają. Ale teraz wszystko zależało tylko od niego... To absurd. Nienawidził ludzi. Czemu chciał ich ratować?!

Jego dusza drgnęła. Czuł je... Inne smoki. Rosła w nim wściekłość. Furia bezsilności. Świadomość podjęcia beznadziejnej decyzji. Mniejsze zło.
- Głupcy! – ryknął.

Nagle wleciał pomiędzy wieżowce. Brawurowo manewrował między nimi, na milimetry unikał połamania skrzydeł. Powietrze świszczało mu w uszach. Machał coraz wścieklej, frunął szybciej z każdą chwilą. Widział helikoptery krążące po całym mieście, niektóre wojskowe. Czuł coraz bardziej, duszą, ciałem... Zbliżał się, zbliżał. Dojdzie do masakry, bał się tego! Jeszcze kawałek! Minął jeden drapacz, drugi. Niespodzianie pojawił się trzeci, który ledwie uniknął. Jeszcze kilka machnięć!

I zobaczył je. dziesiątki, nie! Setki smoków szybujące nad obszarem niższych budynków w samym centrum miasta. Nie zatrzymał się, bił skrzydłami dalej. Ryknął z całą furią. Jego głos odbił się echem między budynkami. Złapał powietrze i ryknął jeszcze raz, wwiercając się w mózgi latających jaszczurów. Gady zamarły w miejscu. Z niedowierzaniem oglądały pędzące zło w cielesnej postaci.

Furia rosła, jego serce wypełniał mrok. Ryknął po raz trzeci szeroko rozkładając skrzydła, jakby chciał uwolnić całą swoją moc. Zahamował gwałtownie, uderzając o dach wieżowca, tuż przed popielatołuskim smokiem.
- Czy wam już całkiem mózg wyżarło?! – ryknął mu w pysk, jednak kierując swe słowa do wszystkich.
- To ty... – zauważył smok lekko rozczarowany.

W tym momencie obok dwóch gadów wylądowała smukła smoczyca, Zaithis, o jaskrawych barwach łuski i przenikliwym spojrzeniu. Przybysz dyszał, spojrzał na nią tak morderczym spojrzeniem, że nawet jej serce mocniej zabiło. Nigdy go takiego nie widziała.
- Xiuve. Jak ci się udało wrócić do smoczego ciała?
- Zamknij się, zdrajczyni! – warknął Xiuve, czarnołuski jaszczur.

Wzniósł się w powietrze, bijąc szybko skrzydłami.
- Czy już wszyscy zapomnieliście, kim jesteście?! To oczywiste – prychnął.

Obrzucił smoki wzrokiem. Ich oczy zaiskrzyły. Słuchały go.
- WY śmiałyście się nazywać SMOKAMI?! Jak bezmózgie śmiecie poszłyście wszystkie za chorymi mrzonkami jednego smoka, dałyście się zmanipulować jak człowiek, którego przybyłyście zamordować. Jesteście nikim! Nie zasługujecie na egzystencję! Jesteście tu w imię czego!? Wygodniejszego życia, pozbawionego trosk i problemów?! Uwierzyłyście, że kiedy zabijecie każdego, kto ma inne poglądy niż wy, Vaskar podaruje wam świat, gdzie wszystko jest pod dostatkiem? Żal mi was!
- I to mówi istota, która jak tchórz uciekła z naszego świata – skomentował popielatołuski, nawet nie ruszając się ze swojego miejsca.
- Jesteś skurwysynem, Vaskar!... – warknął i dodał pod nosem do siebie. – Ty nawet nie wiesz, co to znaczy.

Smoki powoli traciły zainteresowanie. Jeden po drugim wracały do kołowania nad miastem
- Koniec! – zażądał Vaskar i ryknął potężnie.

To był sygnał do ataku. Właśnie zacząć się miała eliminacja ludzkiego czynnika. Wszystkie smoki zlatywały w jedno miejsce.
- Nie... – jęknął wściekle Xiuve.

Było tak jak poprzednio. Znowu bezsilność opanowała jego duszę. Po prostu go zignorowały, świadomie dając sobą zawładnąć. Czemu? Mógł tylko patrzeć, jak cała armia skrzydlatych bestii zbiera się do ataku. Beznamiętnie... bez emocji. Z zimnym wyrachowaniem.

Obok przeleciała Zaithis; smoczyca która, potrafiła zdradzić go jedynie dla własnej korzyści.
- JESTEŚMY smokami – mruknęła perfidnie.

Wściekłość ogarniała jego duszę na nowo, wypleniała wszelki rozsądek. Całe jego życie było pasmem niepowodzeń. Przeznaczenie, z którym tak usilnie walczył, ZAWSZE było o krok przed nim. Ale teraz przegrał najważniejszą bitwę w swoim życiu. Ceną miało być siedem miliardów istnień. To go przytłoczyło, zaczął opadać bezsilnie... Wiedział, że krążące helikoptery przekazywały transmisję na żywo... Wiedział, że ludzie, na których mu choć trochę zależało, obserwowali jego porażkę.

Nie! Zamachnął skrzydłami. Był smokiem! BYŁ SMOKIEM! Nie przegra, nie tym razem!
- VASKAR! – ryknął. – Vaskar! Byłem pierwszy, który znalazł się w tym świecie i czyni to go MOIM terenem! A wy przekroczyliście granice bez zgody! Jako przywódcę, wzywam cię do walki!

Zaithis obrzuciła go ostrym, pełnym niedowierzania wzrokiem. Wszystkie smoki zamarły. Popielatołuski trawił przez chwilę wyzwanie. Odwrócił się nagle. Nie mógł odmówić. Takie było prawo. Jedno z nielicznych smoczych praw.
- Jesteś gotowy za nich zginąć? – zapytał zaskoczony smok.

Oddech Xiuve przyspieszył. Vaskar był zabójcą. Nikt nigdy nie wygrał z nim walki, a pokonanym odbierał życie.
- Nie – mruknął do siebie i zaraz po tym warknął głośno: – Zamknij się i walcz!

Zrównali się na tej samej wysokości. Mierzyli się wzrokiem. Vaskar łamał ducha Xiuve samym spojrzeniem. Oczy tak przesiąknięte złem, tak pewne siebie, tak niezwyciężone. Coraz trudniej było mu znieść tę niematerialną siłę... Nagle przymknął powieki. Popielatołuski prychnął tryumfalnie. I wtedy Xiuve zaśmiał się szaleńczo. Zobaczył swoje czarne łuski. Szarość to tylko udawana czerń... Zrozumiał. Nie był już smokiem. Jego dusza dawno temu zmieszała się z ludzkim duchem. Pozwolił, żeby furia ogarnęła go całego, żeby krzywdy z całego życia zaśpiewały jednym głosem. Otworzył oczy, tak aroganckie, tak przepełnione nieznaną mocą. Nie miał już nic do stracenia, a została mu jedynie dzika żądza zemsty. Pragnienie krwi... To była jego prawdziwa natura, to była prawdziwa tożsamość. Oszalały z bólu, odrzucony, zdradzony, samotny. Wreszcie mógł uwolnić swe emocje! nareszcie! Chciał krwi!

Vaskar obserwował to, tracąc pewność siebie. Znów prychnął.
- TO JA JESTEM ZŁEM, VASKAR. NIE TY!!! – ryknął Xiuve.

Zaithis przyglądała się temu jak wryta. Przecież to nie mógł być on. Xiuve... Tak długo mogła przyglądać się jego duchowi. Ukrywał ten ból?

Czarnołuski rzucił się na wroga. Vaskar machnął ogonem z pogardą, ruszył. Lecieli na siebie z furią... Obaj bili wściekle skrzydłami. Zbliżali się. Powietrze zafurczało, jeszcze kilak metrów. Zabłysły kły i pazury.

Podobno smok, którego dusza umiera, traci kontrolę nad swymi emocjami. Xiuve nie panował nad nimi już od dawna...

Zderzyli się. Ich ciała splotły się w jedno. Xiuve machnął szponami, ale pazury ześlizgnęły się po szarych łuskach. Kłapnął szczękami, chciał wyrwać krtań wroga. Przeciwnik uderzył czarnołuskiego głową. Oszołomiło go, instynktownie odepchnął Vaskara nogami.

Chwilę spadał, ale szybko odzyskał równowagę. Wyhamował skrzydłami.

Ułamek sekundy, zobaczył nadciągający cios. Vaskar trzasnął go ogonem w tułów, Xiuve zaryczał wściekle. Zaczął na ślepo atakować szczękami w gardło. Wykorzystał moment nieuwagi i pazurami chlasnął wroga w brzuch. Syknął tryumfalnie, lecz szary smok nawet nie zauważył płytkich obrażeń! Od razu kłapnął kłami! Xiuve uskoczył w bok, ale stracił równowagę. Vaskar dobił do niego w mgnieniu oka i uderzył ogonem i skrzydłami równocześnie. Tego nie dało się zablokować

Potężne chlaśnięcie trafiło czarołuskiego w głowę. Świat Xiuve zawirował, kiedy zaczął bezwładnie spadać. Nie wiedział, co się dzieje, wszystko miał rozmazane, pulsowało...

Nagle oprzytomniał, ziemia szybko się zbliżała, wiatr świszczał w uszach. Odzyskał równowagę, rozpostarł skrzydła.

Wstrząs! Kręgosłup zapulsował. Szarołuski złapał go! Xiuve chciał się uwolnić, nie mógł, przygniatało go! Wróg warkną z furią, złapał szczękami skrzydło Xiuve, szarpnął wściekle.

Błękitna krew rozprysła się w powietrzu. Czarnołuski zawył z bólu. Fragment jego skrzydła oderwał się od reszty. Nagle Vaskar odepchnął go, sam hamując gwałtownie. Xiuve dostrzegł jeszcze zbliżający się budynek.

Z hukiem przebił się przez dach dwupiętrowego sklepu, wzbijając pióropusz pyłu. Ściany zapadły się nagle do środka, zawaliło się całe piętro, aż w końcu konstrukcja nie wytrzymała i wszystko się rozpadło, grzebiąc  czarnego smoka. Dźwięk sypiącego się gruzu jeszcze chwilę roznosił się w powietrzu.

Nagle wszystko ucichło. Vaskar, dysząc ciężko, wleciał w chmurę pyłu i wylądował obok ruiny. Nie dostrzegał żadnego ruchu ani nie słyszał dźwięków. Ryknął na to tryumfalnie.
- Przegrany zawsze pozostanie przegranym! – drwił.

Obok wylądowała Zaithis. Przyglądała się zniszczonemu budynkowi nieobecnym wzrokiem.
- Jesteśmy smokami – mruknęła cicho.

W jej duszy szalała burza. Dwa skrajnie różne uczucia walczyły o dominację. Jej upartość mówiła, że los Xiuve był słuszny. Próba ratowania ludzi to jego wybór. Stanął im na drodze i musiał za to zapłacić... Ale z drugiej strony to kiedyś faktycznie nazywała go przyjacielem. Dużo dla niej zrobił z własnej woli. Czy to sprawiedliwe, że go tak zdradziecko potraktowała? Ale była przecież smokiem... Nagle jej ciało przeszedł dziwny dreszcz. Przeczucie, co powinna zrobić. Tak silne... Tak realne... I otworzyła oczy. Zrozumiała. To chciał przekazać! Xiuve wiedział, że przegra! I wiedział, że w ten sposób ukaże im prawdę...

Smoki nie miały celu w życiu. Ich czyny pozbawione były wszelkich konsekwencji. Skrzydlate jaszczury miały wolną wolę. Mogły robić, co tylko chcą, jak tylko chcą, kiedy tylko chcą... Dlatego kierowały się jedynie egoistycznymi pobudkami. Vaskar obiecał im nowe, wspaniałe życie, wspaniały świat, który wystarczy oczyścić z istot, niebędących nigdy w stanie zrozumieć jego sposobu myślenia. Lepsze życie miało być nagrodą za posłuszeństwo. A on, Xiuve, sprzeciwił się temu. Pokazał, że każdy może sobie stworzyć taki świat, na jaki zasługuje, według WŁASNEGO sumienia. Oddał życie, żeby stworzyć świat o jakim marzył. Świat, w którym smoki przypomną sobie, kim są. I mu się udało.

Smoki, jeden po drugim zaczęły lądować dookoła zniszczonego budynku. Patrzyły smętnie na szczątki, uświadamiając sobie prawdę. Było ich coraz więcej i więcej... Do Zaithis dotarło, że czarnołuski smok odszedł, że nigdy nie usłyszy więcej jego głosu, nigdy nie zobaczy oczu... tych przedziwnych oczu. Oddał życie dla nich... Bez sensu...

Podeszła do Vaskara. Jego wzrok ciągle skrzył od odniesionego zwycięstwa. Euforia wypełniała serce... Kiedy usłyszał jej kroki, odwrócił ku niej łeb.
- On nie mógł tego zrozumieć. Dlatego musiał zginąć – podsumował.

Ale wtedy ujrzał jej oczy. Zalśniły od kilku nielicznych łez. Vaskar od razu zrozumiał.
- Ty już też nie chcesz nowego, lepszego domu. Więc przepadniesz – syknął.

Lecz wtedy zaczął opadać kurz, ujawniając smoki, jednego za drugim. Otaczały popielatołuskiego. WSZYSTKIE.
- Jesteśmy smokami. Ty nie – rzekła Zaithis.

Podeszła do ruin, ignorując wściekłe posykiwania Vaskara. Tam stała błekitnołuska smoczyca, jej przyjaciółka, a zarazem wielka miłość czarnołuskiego. Łkała cicho, tępo wbijając wzrok w gruzy. Sama nie rozumiała, czemu nawet ona opuściła Xiuvena. Zaithis pogłaskała ją delikatnie ogonem. Nikt nie miał do nikogo pretensji. Wszyscy zawiedli... Razem z wysiłkiem usunęli kilka ciężkich kamieni, odkopując ciało Xiuvena. Chciały oddać mu ostatni hołd. Zasługiwał na to.

Odgarnięto kolejny kamień. Nagle ujrzały jego głowę. On.. żył! Powieki smoka pozostawały otwarte, a źrenice skierowały się na błękitnołuską.
- Wyglądasz na bardziej żywego, niż martwego – skomentowała Zaithis zaskoczona.
- Niewiele mi brakuje – odpowiedział słabym głosem.

Błękitnołuska chwile wpatrywała się w smoka z niedowierzaniem. Nagle rzuciła się z niesamowitą radością na rannego. Znowu się popłakała... tym razem ze szczęścia.
- Ale jak?! Czemu żyjesz?! – ryknął wściekły Vaskar.
- Jeżeli zrozumiesz, to wróć do nas – charknął czarnołuski. – Znaczyć to będzie, że jednak jesteś jednym z nas.

Szybko go odkopali. Dwa jaszczury wzięły Xiuvena na swój grzbiet i machając wspólnie skrzydłami, poszybowały w dal. Razem z setkami innych smoków...


  • Digg
  • Del.icio.us
  • StumbleUpon
  • Reddit
  • RSS

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

fajna ksiżka.Kiedy będzie mustang 2?

Marcin Iwaniec (Polak149) pisze...

Zbliżają się święta. Wtedy coś siądę nad tym. W tej chwili mam trochę szkoły i postawiłem sobie za cel poprawić "Smoczy Teatr"

Prześlij komentarz